Lubelskie taksówki mają sto lat
Zaczęło się od dwóch niemieckich samochodów. Wtedy przejażdżka taksówką była formą spędzania wolnego czasu. Dziś w Lublinie mamy ich półtora tysiąca, a podróż z reguły jest koniecznością.
- 21.10.2011 12:51
Początkowo taksówki nazywane były dorożkami samochodowymi. W październiku 1911 r. pojawiły się u nas dwa takie pojazdy niemieckiej produkcji.
Czarne chevrolety
– W tamtych czasach samochody były dość drogie. Dlatego też taksówek było mało, a taryfy za przejazd były wysokie – mówi Wojciech Turżański, miłośnik i badacz lubelskiej komunikacji. – Dlatego też taksówki pełniły zupełnie inną rolę niż teraz. Oprócz przejazdów okazjonalnych służyły zażywaniu radości z przejażdżki, paradowaniu i wyprawom poza miasto.
Tak było do I wojny światowej. Jej wybuch przerwał funkcjonowanie taksówek w Lublinie. Samochody były często rekwirowane na potrzeby wojska. Sytuacja odwróciła się po wojnie. Wtedy jako taksówki wykorzystywane były pojazdy pozostawione przez armie zaborców.
– Dopiero na przełomie lat 20. i 30. zaczęły powstawać montownie zagranicznych wytwórni.
Najpopularniejszy był wtedy chevrolet. Później pojawiły się też polskie fiaty 508 – opowiada Turżański. – Przed wojną w Lublinie obowiązywało już malowanie nadwozia na kolor czarny lub ciemnogranatowy, a pod oknami na połowie wysokości samochodu malowano czerwony pas. Ale, jako że czasy były niezbyt bogate, przepisy te nie były rygorystyczne i do pierwszego remontu dopuszczane było fabryczne malowanie pojazdu.
Halo, taxi?
Później przyszła druga wojna, samochody znów zarekwirowało wojsko, a jeszcze brakowało paliwa. Taksówki wróciły na ulice Lublina dokładnie 13 września 1946 r. I znów zaczynaliśmy od dwóch samochodów. Przed hotelem Europa był ich pierwszy postój.
– Szkoda że zniknie, jeśli zostanie przedłużony deptak – wzdycha Turżański. A postój był to nie byle jaki, bo właśnie tu był zalążek radio-taxi. W latach 50. wykręcając numer 22-22 można było się do tego miejsca dodzwonić. Drugi postój z telefonem był koło dworca kolejowego. Tam dzwoniło się pod nr 33-33. – Taksówkarze mieli kluczyk do szafki z aparatem, ale niechętnie przyjmowali te zlecenia. Takie kursy były ryzkowne, bo niektórzy zamawiali taksówki dla zabawy.
Prawdziwe radio-taxi mieliśmy w 1978 roku. Usługę świadczyło Miejskie Przedsiębiorstwo Komunikacyjne. To był krótki okres, kiedy po mieście jeździły państwowe taksówki. Nawet w czasach PRL była to przede wszystkim inicjatywa prywatna. Po taryfę można było zadzwonić tylko z pracy lub z domu. Z ulicznego automatu nie dało się zamówić kursu, bo dyspozytor oddzwaniał i pytał pasażera, czy zgadza się, by pojazd przyjechał o takiej to, a takiej godzinie za określoną cenę. Za dojazd trzeba było wtedy zapłacić.
Cofnijmy się jeszcze w przeszłość. Rewolucją był rok 1957. Wtedy jako taksówki zaczęły jeździć warszawy. Wcześniej samochody te były zarezerwowane dla ważniejszych osobistości i m.in. artystów posiadających talon uprawniający do zakupu auta.
– Ponad 95 proc. taksówek w Lublinie stanowiły wówczas warszawy. Żaden inny samochód nie zdominował tej branży w tak dużym stopniu – mówi Turżański. W 1957 r. sensacją był volkswagen garbus z numerem 102. Czarny. Budził zainteresowanie, bo miał radio i silnik chłodzony powietrzem.
Ewenement. Wybredny kierowca wybiera pasażera
W tym samym roku po politycznej odwilży zaczęły pojawiać się także zachodnie samochody, również amerykańskie. – To był tzw. import marynarski. Osoby, które nie miały legalnych dochodów, zlecały przywóz auta marynarzom, którzy mieli pieniądze.
Niezależnie od daty, przez cały okres PRL jednym z bardziej charakterystycznych obrazków były kolejki na postojach. Wszystko przez to, że mało kto miał samochód. Co więcej, taksówkarze grymasili, wybierając pasażerów. Niechętnie brali kursy w odległe dzielnice miasta, jak np. budujący się Czechów. Wszystko przez to, że w takich dzielnicach trudno było o płatny kurs powrotny.
Kolejki zniknęły dopiero w 1988 roku, kiedy to zmieniły się zasady prowadzenia działalności gospodarczej. – Ludzie mogli pracować na pół etatu, a później dorabiać jako taksówkarze. Nagle w mieście zrobiło się aż 2 tys. taksówek – wspomina Turżański.
Z czasem liczba taryf zaczęła maleć, a to dlatego, że samochód powoli przestawał być luksusem. Kolejny wysyp taksówek przyniósł koniec lat 90., kiedy upadła fabryka Daewoo Motor Polska. Kilka tysięcy ludzi nagle trafiło na bruk. Dla wielu posiadaczy prawa jazdy najprostszym sposobem na utrzymanie się było rozpoczęcie zarobkowych przewozów.
Dość szybko okazało się jednak, że tak wielu taksówek w Lublinie nie trzeba i część takich firm zwyczajnie splajtowała. Dziś taksówek mamy półtora tysiąca, a ci, którzy zarabiają wożąc ludzi i tak narzekają, że to za dużo i że o dobry zarobek jest ciężko. Stąd co pewien czas pojawiają się prośby do władz miasta o to, by ustalane przez radnych limity określające, ile nowych licencji można wydać w danym roku kalendarzowym, były jak najmniejsze.
Reklama













Komentarze