Zabawne, że gdy w sobotę odbierałem nagrodę dla Króla Nart, powiedziałem: do zobaczenia jutro w tym samym miejscu.
• Czyli spodziewałeś się tego zwycięstwa?
– Po konkursie drużynowym czułem, że jestem bardzo blisko wysokiej dyspozycji i tego, co chciałem osiągnąć w ostatnich tygodniach. Marzyłem, żeby stanąć na podium i zaśpiewać z kibicami hymn.
• Oni też mają swój udział w tym zwycięstwie?
– Na pewno. Kibice pomogli. Zawsze pomagają, niezależnie gdzie są, ale w Zakopanem jest naprawdę szał. Może na innej skoczni, te skoki nie byłyby na zwycięstwo, ale czerpałem od tych ludzi mnóstwo energii, bardzo pozytywnej, a później wykorzystywałem to bez litości.
• Było trochę stresu?
– Byłem poddenerwowany, ale doskonale wiedziałem co mam zrobić i byłem pewny tego, że zrealizuję swoje zadanie. To mnie uratowało.
• To już jest forma na regularne wygrywanie?
– Trudno powiedzieć, czy takie skoki dałyby mi wygraną czy nawet miejsce na podium w kolejnych konkursach. Każdy konkurs jest inny, rządzą nim inne prawa, są inne warunki. Każdy zawodnik może mieć lepszy dzień i wtedy może być nie do pokonania. Trudno to zdefiniować. Wygrałem te zawody, ale skakałem u siebie, byłem niesiony przez tysiące fanów. Na innych skoczniach tego wsparcia aż tak mocnego nie będzie. Czeka mnie jeszcze sporo pracy, aby poprawić i utrzymać na wysokim poziomie moje skoki.
• Gdzie są największe braki?
– W automatyzmie. Nie ma go jeszcze w moich skokach, bo ciągle muszę kontrolować pewne elementy. W Zakopanem było sporo myślenia o tym, co mam zrobić. Musiałem się mocno koncentrować na tym, aby zrealizować to, co mam założone. Dopóki nie ma się zakodowanych bardzo dobrych skoków i dużej ilości takich skoków, to nie można włączać automatyzmu.
• Nie ma już ryzyka, że uraz się odnowi?
– Po zawodach w Bischofshofen wszedłem w trening na sto procent. Już bez żadnych obaw, że przy większym obciążeniu poczuję ból albo, że kontuzja się odnowi. Trenuję identycznie, jak przed kontuzją. Skoki, jakie oddawałem w Zakopanem, też były zresztą na sto procent. Łącznie z telemarkiem, o który bałem się do tej pory najbardziej. Był pełen komfort, nie musiałem niczym się przejmować.
• To może być dla ciebie przełomowy moment sezonu.
– Cały czas wydaje mi się, że jestem we śnie. Takim, z którego człowiek nie chce się obudzić. Nie jestem zaskoczony, bardzo ciężko na to pracowałem. Przygotowując się do tego sezonu miałem na uwadze Puchar Świata w Polsce. Takie skoki, jakie oddawałem w Zakopanem, chciałem oddawać także w Wiśle. W kwalifikacjach mi się udało, w konkursie niestety nie. Od początku weekendu w Zakopanem każdy skok był jednak bardzo dobry. Tym bardziej cieszę się, że ustabilizowałem swoją dyspozycję, nie skaczę w kratkę.
• Szkoda tylko, że reszta kadry zawodzi.
– Czterech zawodników w trzydziestce to nie jest zły wynik. Ale oczywiście każdego z nich stać na jeszcze lepsze rezultaty. Piotrek na pewno jest w stanie wchodzić do dziesiątki, Maciek do piętnastki czy dwudziestki. Mówię oczywiście na chwilę obecną, bo w przyszłości mogą skakać i lepiej. Szkoda mi Olka Zniszczoła, bo przez cały weekend skakał fajnie, powtarzalnie... Ogólnie drużyna zrobiła krok do przodu. Teraz każdy z nas powinien poczuć pewność, że wszystko jest na dobrej drodze.
• Jan Ziobro stwierdził jednak, że wszyscy poza tobą skaczą jak łajzy.
– Nie można się cieszyć z takich wyników. No dobra, ja mogę (śmiech). Ale nie można też być dla siebie zbyt surowym. Każdy wie, ile pracy wkłada w swoje przygotowania i na co go stać. Trzeba stawiać sobie cel adekwatny do aktualnych możliwości. Ja postawiłem sobie wyłącznie cel zadaniowy. To też mnie uratowało, bo gdybym chciał na siłę wygrać, to na pewno by się tak nie stało. Każdego z chłopaków stać na to, żeby zdobywać punkty w każdym konkursie. Muszą tylko w to uwierzyć. Nie chcę ich oceniać, mówić, co robią źle i co powinni robić inaczej. Sami najlepiej to wiedzą.
• Piąte miejsce w konkursie drużynowym to znaczna poprawa w porównaniu z brakiem awansu do serii finałowej w Klingenthal na początku sezonu, ale z drugiej strony do podium jeszcze sporo brakuje.
– A moim zdaniem to podium było w zasięgu. No, może takim trochę większym zasięgu, bo to jednak prawie 30 punktów. Gdybyśmy wszyscy dołożyli jednak nie dużo, po 2, 3 metry, to bylibyśmy na nim. Progres jest widoczny, a drużyna jest w coraz lepszej dyspozycji, ale trzeba to pokazać w zawodach. Ja wierzę w ten zespół i wierzę, że to, na co tak długo i ciężko pracowaliśmy całe lato, naprawdę się stanie.
• Niedawno wspólnie z żoną założyłeś klub KS Eve-nement Zakopane, którego sam zostałeś zawodnikiem. Jakie macie perspektywy?
– Nie będziemy pozyskiwali nowych seniorów. Klub jest nastawiony tylko na rozwój młodzieży, dzieci. Trenerem został Andrzej Zarycki, obecnie mamy czternastu chłopców. Chcemy stworzyć im najlepsze warunki do rozwoju w skokach narciarskich, zapewnić im dobrą opiekę, najlepszy sprzęt. Szkoda tylko, że wciąż trzeba jeździć do Szczyrku, żeby potrenować na skoczni.
• Czegoś wam tu w Zakopanem brakuje?
– Przede wszystkim małych obiektów. Mam nadzieję, że już wiosną rozpocznie się ich przebudowa i będziemy mieli gdzie trenować. Potrzebujemy dwóch solidnych baz treningowych. Jedna byłaby w Szczyrku i Wiśle, druga w Zakopanem. Bez tych dwóch ośrodków nie ma szans na rozwój młodzieży. Nie będę skakał wiecznie, Piotrek również. Musi przyjść ktoś następny. Wielka Krokiew też wymaga lekkich modernizacji, kosmetycznych zabiegów. Profil jest w porządku, to nie jest stara skocznia, była modernizowana kilka lat temu. Ktoś musi jednak zadbać o te obiekty. Np. żeby od czasu do czasu były malowane bandy, żeby trawa nie rosła na rozbiegu. To drobne sprawy, ale gdy przyjeżdża się na treningi, to widać zaniedbania. Jeżeli nie będzie odpowiedniej opieki, to za ileś lat nie będzie Pucharu Świata. To na pewno przykre, ale musiałem to powiedzieć.
• Marzysz jeszcze po cichu, żeby powalczyć o Kryształową Kulę?
– Nie muszę się szarpać. Zwycięstwo czy nawet podium klasyfikacji generalnej Pucharu Świata jest już bardzo trudne do zrealizowania. Bardziej zależy mi na tym, aby dobrze przygotować się do mistrzostw świata i zrobić, co się da w drugiej części sezonu. Opuściłem prawie połowę zimy, to bardzo dużo. Nie ma potrzeby robić sobie nadziei. Poziom jest naprawdę wysoki, aby móc dogonić czołówkę, musiałbym wygrywać wszystko po kolei albo nie schodzić z podium, a reszta musiałaby być poza dziesiątką...
• Na teraz najgroźniejszymi rywalami wydają się Stefan Kraft, Michael Hayboeck i Anders Fannemel.
– Obserwuję ich od początku sezonu. Gdy nie mogłem startować, śledziłem wyniki zawodów w telewizji. Muszę powiedzieć, że jestem pod wielkim wrażeniem tego, jak długo utrzymują bardzo wysoki poziom. Dlatego tym bardziej cieszę się, że potrafiłem ich pokonać. Podczas konkursu w Zakopanem poprzeczka była zawieszona bardzo wysoko. Żeby wygrać, trzeba było oddać dwa niesamowite skoki. Na szczęście to ja żem zrobił!
• W zawodach póki co nie startuje Simon Amman, który po upadku walczy o to, żeby wrócić do skakania przed mistrzostwami świata.
– Współczuję mu, bo wiem, jakie katusze przeżywa. Oczywiście nie chodzi o siedzenie z żoną czy rodziną (śmiech). Każdy z nas poświęca jednak mnóstwo czasu i energii, żeby jak najlepiej przygotować się do sezonu, a gdy nie może startować, to boli. Życzę mu jak najlepiej. Mam nadzieję, że wkrótce wróci do skakania na wysokim poziomie.
Z Ammanem różnie to już bywało. Może okazać się, że kontuzja mu pomoże, a nie zaszkodzi.
– Tak, tylko przed igrzyskami w Salt Lake City w 2002 roku Ammann miał trochę gorszy uraz ode mnie, choć czas leczenia był podobny. Nie można tego porównać. Każdy zawodnik jest inny, każdy ma inny proces przygotowań do zawodów, inny proces rozwoju.
• Teraz przed wami konkursy w Japonii.
– Cieszę się, że tam jadę, już koniec obijania się. Zresztą ja naprawdę lubię skakać w Sapporo, choć aura bywa tam czasem kapryśna. Liczę, że tym razem będą jednak sprawiedliwe warunki i wyjątkowo spokojne zawody.
• Będziesz startował we wszystkich zawodach aż do mistrzostw świata?
– Ze względu na cykl przygotowań do mistrzostw najprawdopodobniej opuszczę loty w Vikersund. Wstępnie rozmawialiśmy, że najlepiej by było poskakać na mniejszym obiekcie. Wiadomo, w Vikersund jest skocznia mamucia, na razie największa na świecie. Natomiast pierwszy konkurs mistrzostw świata jest na obiekcie normalnym. Przestawienie się z dużych prędkości i dużego oporu powietrza na skocznię, gdzie prędkości i opór powietrza są dużo niższe, czasami jest długotrwałe. Chyba nie ma sensu ryzykować.
Wbrew wcześniejszym zapowiedziom meteorologów pogoda nie pokrzyżowała szyków organizatorom zawodów w Zakopanem. Z powodu zbyt mocnego wiatru nie odbyły się jedynie piątkowe kwalifikacje, w sobotę i niedzielę skoczkowie skakali w sprawiedliwych warunkach. Konkurs drużynowy wygrali Niemcy przed Austriakami i Słoweńcami.
Severin Freund, Richard Freitag, Marinus Kraus i Michael Neumayer zdobyli się na piękny gest, decydując, że nagrodę za wygraną, czyli 30 000 franków szwajcarskich przekażą na leczenie Nicholasa Fairalla. Amerykański zawodnik doznał poważnej kontuzji kręgosłupa podczas kwalifikacji do konkursu Turnieju Czterech Skoczni w Bischofshofen. Wcześniej wszyscy skoczkowie na wniosek Kamila Stocha zdecydowali się przekazać na ten cel swoje diety za udział w zawodach.
W niedzielę Niemcy również skakali daleko, ale najlepszy z nich, Severin Freund, zajął dopiero trzecią pozycję. Nie był w stanie pokonać niesamowitego tego dnia Stocha, który wygrał w zawody w świetnym stylu. Na podium stanął także Stefan Kraft. - Jeszcze nigdy nie cieszyłem się tak bardzo z drugiego miejsca. Przegrać z Kamilem tutaj, w jego świątyni, przy jego wspaniałych kibicach, to jak wygrać - powiedział uradowany Austriak.
(micbec)
Reklama
Kamil Stoch: Byłem pewny tego, że zrealizuję swoje zadanie
Rozmowa z Kamilem Stochem, dwukrotnym mistrzem olimpijskim w skokach narciarskich
- 23.01.2015 15:46

Reklama












Komentarze