Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

O co chodzi z dworcem przy Ruskiej?

Fundacja nieźle zarabia na prowadzeniu dworca, większość pieniędzy zgarnia jej personel, a prezes zarabia krocie. Gdy traci prawo do terenu, nie chce go oddać właścicielowi, zamierza zarabiać dalej. Dwa różne podmioty twierdzą, że to one rządzą dworcem. A pasażerowie i przewoźnicy boją się, że zostaną na lodzie
O co chodzi z dworcem przy Ruskiej?
Z dworca korzysta ok. 80 przewoźników. Za każdy wjazd na dworzec właściciel busa płaci fundacji 4,36 zł netto. (Maciej Kaczanowski)
– Nie wiem, dlaczego mamy być w tej sprawie zakładnikami – pyta jeden z przewoźników, którego busy korzystają z tymczasowego dworca komunikacji podmiejskiej, który działa na placyku przy ul. Ruskiej. Przez lata wszyscy przewoźnicy za korzystanie z dworca płacili Lubelskiej Fundacji Odnowy Zabytków.

Ale od 1 listopada fundacja nie jest już dzierżawcą tego terenu – miasto powierzyło go podległej sobie spółce MKK. Teraz fundacja mówi, że tylko z nią należy podpisywać umowy na wjazd na dworzec. Spółka twierdzi, że ważne są tylko umowy zawarte z MKK. A przewoźnicy są w kropce. Nie wiedzą, czy pewnego dnia nie okaże się, że nie mają gdzie wysadzać i zabierać pasażerów. Ani tego, czy nagle nie stracą licencji na wykonywanie przewozów z powodu braku ważnej umowy na korzystanie z dworca. – No bo która teraz umowa jest ważna? Mamy podpisać dwie i płacić podwójnie? Dlaczego? – pytają przewoźnicy.

Bo tak naprawdę…tutaj chodzi o pieniądze. I to duże pieniądze. Lubelska Fundacja Odnowy Zabytków nie chciała ujawnić miastu, jakie kwoty wpływają do niej z opłat za korzystanie z dworca przez prywatnych przewoźników. Zasłania się tajemnicą handlową.

Spróbujmy przynajmniej obrazowo pokazać, o jakie kwoty chodzi. Z dworca korzysta ok. 80 przewoźników. Za każdy wjazd na dworzec właściciel busa płaci fundacji 4,36 zł netto. Załóżmy, że każdy przewoźnik staje tu dziennie tylko jeden raz. Wychodzi nam kwota 348 zł dziennie. Przy 5-dniowym tygodniu pracy i 52 tygodniach w roku wychodzi 90 000 złotych. A to wszystko przy założeniu, że każda firma przewozowa ma tylko jeden pojazd, który na dworzec wjeżdża raz dziennie. Gołym okiem widać, że to nonsens i że kwoty są wielokrotnie większe. Tylko jakie?
Tego oficjalnie nie wiadomo. Nieoficjalnie dotarliśmy do danych sprzed pół roku. Mowa w nich o 21 tys. wjazdów na dworzec miesięcznie. To dawałoby w miesiącu 91,5 tys. zł netto.

Zarabiać tanim kosztem

Kilka dni temu widzieliśmy w magistracie zestawienie kosztów poniesionych przez LFOZ na tegoroczne utrzymanie dworca przy Ruskiej. Od stycznia do sierpnia 2012 r. na gaz do ogrzania stróżówki, miotły i łopaty, piasek i sól fundacja przeznaczyła 840,97 zł, kolejne 27 zł wydała na odśnieżanie i naprawę chodnika, zaś na zapłacenie czynszu dzierżawnego dla miasta 15 tys. zł. W zestawieniu pojawia się nawet inwestycja – 6,8 tys. zł na wiaty dla pasażerów.

W czerwcu prezes twierdził, że fundacja jest dyskryminowana przez miasto. Obok zapowiedzi prezydenta, że nie podpisze z LFOZ 10-letniej umowy dzierżawy jako dowód wspomnianej dyskryminacji podawał to, że miasto odebrało fundacji 9 billboardów. Fundacja zarabiała na ich wynajmie 1200 zł miesięcznie. Miastu nie płaciła za nie ani grosza, a billboardy dostała w użyczenie w 1997 r. na podstawie… ustnej umowy.

Jest czym się żywić

Fundacja przez lata zarabiała nie tylko na dworcu, ale i na pobliskim targowisku i hali targowej. Także te tereny dzierżawiła od miasta. Jeszcze w czerwcu, gdy wybuchła wrzawa wokół dalszych losów umowy z LFOZ prezes zapewniał, że tereny te są potrzebne fundacji, by mogła zarabiać na nich pieniądze na swój główny cel – renowację zabytków.

Jak ten argument ma się do liczb? W ubiegłym roku wszystkie nieruchomości przy Ruskiej przyniosły fundacji 1 380 000 zł przychodu. To nie jest jeszcze czysty zysk, trzeba od tej kwoty odjąć koszty.
Faktyczne koszty działalności gospodarczej sięgnęły 566 tys. złotych. Pozostaje kwota blisko 815 tys. zł, od której fundacja odjęła koszty swojego działania, a wynik wyszedł ujemny. Czyli biznes przyniósł stratę. Dokładnie 6 tys. złotych.

Straty by nie było, gdyby nie koszty fundacji wynoszące 820 tys. zł. Z tej kwoty aż 764 000 złotych pochłonęły wynagrodzenia. Ubiegłoroczne pensje członków zarządu wyniosły 137 789,87 zł. Zarząd ma tylko jednego członka. To prezes Andrzej Gumieniczek.

Co ciekawe, w porównaniu z rokiem 2010. przychody fundacji z terenów wzrosły w 2011 r. tylko o 2 proc., podczas gdy pula na wynagrodzenia w tym samym czasie zwiększyła się o 17 proc., a liczba pracowników na stanowiskach nierobotniczych wzrosła z 7 do 9 osób. Liczba robotników w tym czasie pozostała bez zmian. Było to niezmiennie sześć osób.

Dworca nie oddają

Umowa dzierżawy terenów przy Ruskiej zawarta przez miasto z LFOZ wygasła z końcem października. Od 1 listopada biegnie 30-dniowy termin, który fundacja ma na oddanie miastu całości gruntów. Dotychczas oddała wszystko, oprócz dworca, którego oddać nie chce. Twierdzi, że sporo zainwestowała w jego urządzenie i domaga się od Ratusza zwrotu 360 tys. złotych. Powołuje się na opinie prawne, których nie chce podawać do publicznej wiadomości. Prawnicy magistratu mówią, że żądania są niesłuszne, bo wyklucza je sama umowa.

– Nie rozumiem, dlaczego fundacja chce jeszcze cokolwiek wyciągnąć od miasta. Przecież to my wyłożyliśmy pieniądze na budowę tego dworca – oburza się jeden z przewoźników.

W 1998 roku właściciele busów dostali od LFOZ (za rządów innego prezesa) umowy mówiące o dobrowolnych darowiznach na rzecz fundacji. Ten sam dokument stanowi, że \"osoby niebędące darczyńcami” muszą wpłacić jednorazowo 4500 zł. Pieniądze miały być wydane właśnie na zagospodarowanie dworca.

– Nie wiemy, czy te pieniądze zostały przeznaczone na ten konkretny plac – przyznaje Zbigniew Młyniec, szef Stowarzyszenia Prywatnego Transportu Samochodowego \"Bus”. Nie wiadomo też, jak duża była to kwota, nieoficjalnie mówi się o 150 tys. złotych.

Skąd odjedziemy

Przewoźnicy nie wiedzą teraz, co robić. Fundacja ostrzega, że bez umów mogą stracić zezwolenia na wykonywanie kursów na swoich trasach. – W zeszłym tygodniu zostaliśmy ostrzeżeni, że jeśli nie będziemy płacić LFOZ, to nie zostaniemy wpuszczeni na dworzec – opowiada właścicielka jednej z firm przewozowych. Na razie do niczego takiego nie doszło, a prezes LFOZ zapowiada, że będzie wpuszczać nawet tych, którzy podpiszą umowy z MKK, ale wyśle im faktury za korzystanie z dworca.

A do podpisywania umów z MKK przewoźnicy się nie kwapią. – Zrobiła to dotąd jedna trzecia firm – przyznaje Janusz Wilk, prezes spółki. Mimo że miasto jako właściciel terenu twierdzi, że to MKK jest jego prawowitym gospodarzem. I pomimo to, że obiecuje nie pobierać opłat za wjazd do końca listopada, później pobierać za każde zatrzymanie na dworcu tylko 3 zł, a w przyszłym roku 3,50 zł, czyli mniej niż fundacja.

Przyszłość jest zagadką
Na razie przewoźnicy czekają na rozwój sytuacji. Fundacja czeka na pieniądze od miasta. A Ratusz czeka, aż fundacja odda ziemię i zapowiada, że nie będzie jej odbierać siłą, a jedynie poprzez proces sądowy.

Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama