Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Wojewódzki Urząd Pracy

Złowiony przez sokoła gawron to \"wypadek przy pracy\"

Rozmowa z Michałem Bieniem, sokolnikiem, który wraz ze swoimi drapieżnikami został wynajęty do płoszenia gawronów w Ogrodzie Saskim w Lublinie
Złowiony przez sokoła gawron to \"wypadek przy pracy\"
(Maciej Kaczanowski)
– Jakoś leci.

• Efekty już da się zauważyć?

– Gniazd nie ma, gawrony nie zakładają nowych. Gawronów jest bardzo mało, pojawia się jeszcze trochę kawek i gołębie przy bramie, a w samym parku gołębi też jest coraz mniej.

• Pana drapieżniki mają po prostu pilnować, żeby te ptaki nie wlatywały na teren Ogrodu Saskiego?

– Mniej więcej tak to wygląda. Chodzi głównie o to, żeby gawrony nie zakładały sobie gniazd. Żeby ta kolonia się nie osiedliła.

• Żeby nie czuły się tu bezpiecznie?

–Dokładnie. Pod wieczór, jak są te zloty z całego miasta, po prostu muszą szukać sobie innego miejsca zamiast Ogrodu Saskiego. Gdyby kolonia kilkuset ptaków usiadła na noc, to przez ten czas też mogłaby nabrudzić. Dlatego musimy również pilnować, żeby nie zlatywały się na wieczór.

• Co trzeba zrobić, żeby wyszkolić drapieżnego ptaka, żeby stał się takim strażnikiem?

– One już instynktownie podchodzą do tego. W swojej naturze mają instynkt polowania. Zaczynają polować odkąd tylko opuszczą gniazdo. My tylko musimy je dobrze ukierunkować na konkretną ofiarę. Jest też etap układania ptaka, żeby on potrafił współpracować z sokolnikiem, żeby wracał do sokolnika, pilnował się. Są jeszcze metody układania sokołów i jastrzębi, one trochę się różnią, ale to działa na podobnej zasadzie współpracy.

• A tu mamy do czynienia z prawdziwym polowaniem? Takim, że ten drapieżnik złapie sobie takiego gawrona i przekąsi?

– Nie, staramy się je puszczać tak, żeby nie miały do tego okazji. Jeżeli już coś się złapie to w zasadzie jest to wypadek przy pracy, tak to nazywamy. Nie mamy tu stuprocentowej pewności, że nasz drapieżnik nie złapie ptaka, bo to są dzikie zwierzęta. Ale jeżeli z kolei by nie goniły i nie atakowały tych ptaków, to płoszenie nie miałoby sensu. Bo gawrony czy inne kawki od razu widzą i się uczą, że ten ptak nie robi im krzywdy i mogą siedzieć obok niego i totalnie go, że tak brzydko powiem, olać. Ten ptak po prostu musi atakować.

• Długo pan się zajmuje tym biznesem?

– Sokolnictwem już w zasadzie dziesięć lat.

• Skąd w ogóle taki pomysł?

– To zamiłowanie od dziecka do zwierząt, do ptaków. Później to już się rozwinęło w technikum leśnym, gdzie opiekowaliśmy się głównie ptakami-rehabilitantami. Wprowadzaliśmy się w tajniki sokolnictwa układając te ptaki, zwracając je naturze. A później się to już przerodziło w pracę i prywatne ptaki.

• Dużo ma pan zleceń takich jak to lubelskie?

– Różnie bywa. Działamy we dwójkę i nie możemy sobie pozwolić na zbyt dużo zleceń na jeden raz, gdy jedna osoba idzie na jeden obiekt. Najlepiej, jeśli są dwie naraz, wtedy jest trochę łatwiej. A sokolników w Polsce też za wielu nie ma, więc zlecenia się rozpływają po tych firmach.

• Gdzieś się koncentrujecie? Macie stałe zlecenia?

– Głównie obstawiamy lotniska, przede wszystkim tam pracujemy. Obstawialiśmy lotniska wojskowe, Malbork, Pruszcz Gdański, a że trafiło się zlecenie z Lublina, to przyjechaliśmy, bo jeszcze nas tu nie było, warto zwiedzić i zobaczyć jak to miasto wygląda, a mamy tez okazję do tego, żeby popracować.

Podziel się
Oceń

Komentarze

Reklama
Reklama