Wtedy, wspominając, wzdychano do przeszłości, a było to niepolityczne. W tamtych, przedwojennych Puławach, liczących sobie zaledwie ponad 10 tys. mieszkańców, sklepów różnych branż było ponad 200, a asortyment zaskakiwał bogactwem i jakością.
Nasz klient, nasz pan
Podstawowe artykuły kupowano tu, gdzie najbliżej. Właściciele sklepów dobrze znali swoich klientów – wiedzieli o ich upodobaniach, sytuacji materialnej, rodzinie. Nie było do pomyślenia, żeby sklepikarz na wadze czy na wydawaniu reszty oszukał dziecko. Wiedzieli też komu można dać na kredyt, bo na pewno pieniądze odda. Właściciele byli zawsze uprzedzająco grzeczni.
Przedwojenne Puławy niewielkie, z niską zabudową i nie brukowanymi ulicami, bardziej wiejskie niż miejskie, miały jednak wiele zakładów wytwórczych, małych przedsiębiorstw, ale przede wszystkim miały dużo sklepów. Oficjalne statystyki mówią aż o 220 sklepach w 1936 roku. A był to rok, w którym tylko co do miasta popłynął prąd ze Zjednoczenia Elektrowni Okręgu Radomsko-Kieleckiego – i to nie do wszystkich domów. O kanalizacji jeszcze nie mówiono i żyło się tu trochę jak u pana Boga za piecem.
– Niemal 10 proc. mieszkańców żyło z handlu – zauważa Robert Och, historyk. – Przeciętna rodzina kupiecka liczyła 5 osób i z tej pracy jakoś się utrzymywała. Nie musiało być źle, skoro te sklepy i kramy funkcjonowały, skoro był popyt na towary. Znaczyłoby to, że ludzie kupowali. Może to uproszczenie, bo przepaść między biedakami, a średnio zamożnymi była duża. Jednak handel i handelek funkcjonowały w miarę dobrze.
Na oficjalną liczbę 220 sklepów ok. 50-60proc. było w rękach kupców polskich. Reszta należała do Żydów.

Handel i reklama
Najwięcej było sklepów spożywczych. Na 70 placówek w ogóle polskich było tylko 16, na 20 warzywniaków 5 polskich, ale typowo wędliniarskie były tylko 4 i tylko polskie.
Najwięcej sklepów było na ulicach Piłsudskiego, Zielonej, Alei Żyrzyńskiej, nieco mniej przy Lubelskiej, Kołłątaja, Czartoryskich. Jednak, konkurencja była duża. Wykorzystywali to kupcy żydowscy, którzy opuszczali z ceny i jeszcze im się to opłaciło.
– Tak, konkurencja była silna i już wtedy niektóre sklepy reklamowały się, choć ówczesna reklama była bardziej informacją – dodaje Robert Och. – Nie wszystkie punkty można było nazwać „sklepami”. Często były to po prostu kramy, stragany.
„Fabryka sztucznych wód mineralnych Z. Kwiatkowski poleca limoniady gazowe przygotowane na sokach owocowych. Sprzedaż hurtowa i detaliczna w aptece pana Cyfrackiego przy ulicy Lubelskiej”.
„Firma chrześcijańska. Dom Rolniczo-Handlowy bracia B.M i Z. Mutko, Lubelska 39 posiada zawsze na składzie maszyny i narzędzia rolnicze pierwszorzędnych fabryk, oraz rowery i części rowerowe, wagi i odważniki, odbiorniki radiowe, materiały budowlane, naczynia kuchenne, żarówki i tym podobne. Ceny ściśle fabryczne” – tak właśnie zachwalał swój towar jeden z większych, puławskich składów.
– Wiele takich reklam podkreślało, że firma jest chrześcijańska, co z pewnością nie cementowało wielonarodowego środowiska – mówi historyk. – W Puławach nie było szalejącego antysemityzmu, ale jednak szafowano takim antagonizmem.

Sklep H. Boruch w czasie okupacji
Popieraj swoich
Jeszcze zanim przyszła wolność bo w 1907 roku powstała w Puławach Spółdzielnia Spożywców „Pomoc”. Przetrwała dwie wojny. Rozwijała się szybko i radziła w najtrudniejszych latach. Spółdzielcy mieli filie w Górze Puławskiej i Kazimierzu, mieli składy opałowe i materiałów budowlanych oraz sklepy spożywcze i piekarnię.
Jedna z reklam spółdzielni informowała, że m.in. w ofercie jest „...wielki wybór talerzy i naczyń porcelanowych i fajansowych, szkła stołowe a także wiadra, kotły do bielizny i wanienki...”
Spożywcy dalej informowali, że ich „...składy zaopatrzone są w węgiel, drewno, wapno lasowane i suche, cement marki „Wysokie”, „Grudziec” i „Wiek”, dachówki, nawozy sztuczne. Panom kowalom dostarczymy także wysokiego gatunku koks”. Patriotycznie było popierać spółdzielców i kupować w ich placówkach.
Rozmaitość i obfitość towaru była wielka. Najrzadziej reklamowały się sklepy i kramy spożywcze, bo jeść każdy musiał więc klient i tak przyszedł.
W Puławach było parę księgarni. Przecież było to miasto nie tylko szkół lecz także Instytutu.
„Księgarnia J. Wolski ulica Lubelska 43 poleca: książki beletrystyczne, naukowe, szkolne, francuskie i niemieckie. Prenumerata pism polskich, francuskich, angielskich i niemieckich...”. Tak, kiedyś przykładano wagę do nauki języków…

Sklep i piekarnia Z. Kotra
Samowystarczalni
Miasto tętniło życiem – także za sprawą młodzieży, której było bardzo dużo. Można też powiedzieć, że było samowystarczalne jeśli idzie o zaopatrzenie wszystkich mieszkańców we wszystkie potrzebne artykuły. Miało swoje fabryczki i przetwórnie, piekarnie i stolarnie. Prywatni przedsiębiorcy dawali zatrudnienie wielu ludziom. Wszystko się samo nakręcało – ludzie mieli pracę więc zarabiali pieniądze, chcieli je wydawać, rósł popyt, firmy produkowały więcej. Oczywiście, biedoty też nie brakowało, ale tak jest również dzisiaj, choć oczywiście boso nikt nie chodzi. Puławy nie były ośrodkiem wielkim, ale funkcjonowało tu mnóstwo fabryk i wytwórni, które dawały zatrudnienie, a ich wyroby były stąd wywożone, także drogą wodną w różne strony kraju.
W kalendarzu z 1913 roku informowano, że browar nad Wisłą w Puławach był własnością Józefa Landau i warzył bardzo dobre piwo. Podczas I wojny browar częściowo został zburzony. Już nie robili tam piwa, a wyrabiali marmoladę i powidła. Do sklepów marmolada trafiała w drewnianych skrzyneczkach, była twarda jak kit. Powidła były pakowane w puszki i nakładało się je łyżką.
Praca wszędzie zaczynała się świtem. Najwcześniej wstawali piekarze, a piekarni w Puławach było niemało i każda miała swoich amatorów bo chrupiące, pachnące bułeczki i wielość ich rodzajów przewyższały to, co mamy dziś na półkach. Wielu właścicieli wspomagało pieczywem biednych, dawało na kredyt studentom, dla których często był to jedyny posiłek dnia.
Przy Piłsudskiego piekarnię miał Michał Drewien, przy tej samej ulicy były piekarnie Wilczyńskich i Bursiaka, przy Fabrycznej mieli Kellerowie, przy Zielonej Rusak, tam gdzie dziś Dom Towarowy Powiśle miała piekarnię Spółdzielnia przy Bożniczej dziś nie istniejącej koszerna, żydowska. Przy dawnej Lubelskiej vis a vis domu Treutlera mieli sklep z pieczywem bracia Zygmunt i Mieczysław Koterowie. Koterowie byli znanymi społecznikami, wspierali wiele akcji na rzecz mieszkańców.
Nad miasteczkiem unosiły się dymy z kominów w cegielniach i browarach, fetor ścieków spływających do Wisły mieszał się z ostrym zapachem z octowni i olejarni.
Ocet spirytusowy wytwarzano przy ulicy Dęblińskiej, dzisiejszej Kołłątaja, przy Zielonej była octownia w willi Samotnia Blisko Wisły była olejarnia Epsteina i Cwinerów. Roznosił się tam intensywny, drażniący zapach, wokół leżały potężne koła wyciśniętych makuch.

Po wojnie
Wojna poczyniła straszne zniszczenia i odmieniła los wielu ludzi. Szczególnie była straszna dla kupców żydowskich. Może niewielkiej części udało się uciec, choć naiwnie nikt nie wyobrażał sobie, jakie nadchodzą okrucieństwa. Reszta trafiła do obozów. Puławy były zniszczone, brakowało mieszkań. Po wypędzeniu Żydów wiele zakładów przestało funkcjonować.
W powojennej rzeczywistości przestaliśmy się zastanawiać z jakiej piekarni jest chleb i bułeczki. Dobrze, że w ogóle były, a jeszcze lepiej, gdy w pobliskim sklepie.
Z krajobrazu Puław znikło wiele fabryczek i wytwórni. Jedne zmiotła wojna, inne zostały wyparte przez postęp, albo system, który po wojnie niszczył prywatną inicjatywę. Dziś już nawet nie żyją we wspomnieniach…

Sklep warzywny przy ul. 3 Maja. 1967 rok














Komentarze