Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Wojewódzki Urząd Pracy

Propozycja: pójście na współpracę, albo wojsko. T. Kraszewski: "W wojsku spędziłem dwa lata"

We wtorek w Miejskim Ośrodku Kultury w Świdniku 27 działaczy opozycji niepodległościowej z Lubelskiego z lat 1976-1989 otrzymało Krzyże Wolności i Solidarności. Przedstawiamy historie dwóch z nich: Krzysztofa Choiny i Tomasza Kraszewskiego.
Propozycja: pójście na współpracę, albo wojsko. T. Kraszewski: "W wojsku spędziłem dwa lata"
Krzysztof Choina

Krzysztof Choina

W latach 1980-81 aktywie działał w NSZZ „Solidarność” na terenie Spółdzielni Pracy Drzewno-Chemicznej Inwalidów w Lublinie. Po ogłoszeniu stanu wojennego organizował i kierował strajkiem okupacyjnym w dniach 14-15 grudnia na terenie spółdzielni. - Do Komitetu Założycielskiego NSZZ „Solidarność” zostałem wybrany przez swoich współpracowników, nie mogłem odmówić. Skoro taka była ich wola, musiałem stanąć na wysokości zadania. Przez cały czas okazywali mi ogromne wsparcie, nie byłem sam. Do „Solidarności” należało wówczas ponad 90 proc. z 550 pracowników - opowiada krzysztof Choina. - W styczniu 1981 roku zostałem wiceprzewodniczącym Komisji Zakładowej i pełniłem tę funkcję aż do wprowadzenia stanu wojennego. Koordynowaliśmy 20 organizacji zakładowych w dzielnicy Bursaki. 17 z nich podjęło strajk po wprowadzeniu stanu wojennego.

Wilczy bilet

W wyniku represji po pacyfikacji strajku został zwolniony z pracy. Mimo to nie zrezygnował z prowadzenia działalności związkowej. Włączył się w działalność podziemną i odbudowę struktur związkowych. - Zostałem zwolniony dyscyplinarnie za udział w strajku, a to oznaczało wilczy bilet. Zanim znalazłem pracę, szukałem w ponad 50 zakładach. Nikt nie chciał mnie zatrudnić za moją działalność opozycyjną. Do pracy zostałem w końcu przyjęty w Przedsiębiorstwie Przemysłu Zbożowo-Młynarskiego „PZZ” w Lublinie.

Zajmował się kolportażem prasy sygnowanej przez „Solidarność” i niezależnej literatury na terenie Lublina. Współtworzył też nielegalną bazę poligraficzną „Solidarność”.

- Kilka razy byłem na przesłuchaniach, muszę przyznać, że czułem się wówczas mocno nieswojo. Nie miałem jednak drastycznych przeżyć, tak, jak część moich kolegów, którzy tego nie wytrzymywali psychicznie i fizycznie. Niektórzy niestety z tego powodu zgodzili się na współpracę - przyznaje. - Za kolportaż niezależnych wydawnictw groziło więzienie. Starałem się więc maksymalnie zabezpieczać. Nigdy nie trzymałem „bibuły” w mieszkaniu. Miałem różne schowki, w okolicach domu, w którym mieszkałem. Nie obyło się jednak bez niebezpiecznych sytuacji. Kilka razy o mały włos nie wpadłem. Kiedyś wracałem tuż przed godziną milicyjną do domu. Miałem ze sobą egzemplarze niezależnej prasy. Nagle przyczepił się do mnie jakiś mężczyzna, nie miałem pojęcia czego ode mnie chce. Jak się później okazało, został okradziony i wydałem mu się podobny do człowieka, który to mógł zrobić. Uderzył mnie i zaczął krzyczeć. Usłyszeli to milicjanci, którzy szli po drugiej stronie ulicy. Trafiłem na posterunek. Na szczęście była zima, więc „bibułę” miałem cały czas schowaną pod kurtką. Na szczęście to ja byłem poszkodowany, więc mnie nie przeszukiwali.

Rewizja

- Podobną sytuację miałem w 1982 roku, niedługo przed moim kilkumiesięcznym internowaniem. Wiedziałem już, że mam „obstawę”. Byłem śledzony cały czas, milicja jeździła za mną kiedy jechałem do pracy i kiedy z niej wracałem. Prosiłem wtedy kolegę, żeby dał znać w punkcie kolportażowym, żeby mi nie dostarczali żadnej prasy. Wiadomość jednak nie dotarła i dostarczono mi wtedy m.in. 2,5 tysiąca egzemplarzy „Informatora” - opowiada Choina. - Ukryłem to niedaleko mojego domu. Na szczęście, bo następnego dnia była u mnie rewizja. Ale ani wtedy, ani wcześniej nie udało się niczego u mnie znaleźć. Zachowywałem maksymalną ostrożność. Miałem nawet przygotowane tłumaczenie, które teraz może wydawać się trochę naiwne. Gdyby ktoś znalazł przy mnie „bibułę”, powiedziałabym, że właśnie to znalazłem i jako przykładny obywatel chcę zanieść na posterunek milicji. Niektórzy byli zbyt lekkomyślni, nie brali pod uwagę tego, że mogą wpaść.

- Nigdy nie żałowałem, że zaangażowałem się w działalność opozycyjną, mimo że każdy z nas ryzykował bardzo dużo. Uważaliśmy to za swój obowiązek. Żałuję tylko tego, że po zmianie systemu nie dopilnowaliśmy niektórych kwestii społecznych m.in., tego, żeby prawa pracownicze były bezwzględnie respektowane - podkreśla Krzysztof Choina. - Dzisiaj jest z tym ogromny problem. Podobnie jak z wieloma działaczami opozycyjnymi, którzy dzisiaj żyją w nędzy. Przez swoją aktywność stracili pracę, często też zdrowie, a nowy system nie pomógł im w żaden sposób.

Tomasz Kraszewski

Zaczął działać jeszcze w szkole średniej. Razem z kilkoma innymi uczniami puławskich szkół średnich założył w 1979 roku Konfederację Ludzi Wolnych (od września 1981 roku funkcjonowała jako Suwerennościowe Porozumienie Młodzieży), w ramach której m.in. kolportowano literaturę bezdebitową (wydawana bez zezwolenia cenzury).

„Kret” dla mlodzieży

- Byłem w drugiej klasie technikum chemicznego. Wychowałem się w rodzinie działaczy opozycyjnych, więc ze mną nie mogło być inaczej. Mama i tata działali w „Solidarności” w swoich zakładach pracy. Bali się, że któregoś wieczora mogę po prostu nie wrócić, ale wspierali mnie. Wciągnął mnie też kolega z „Czartorycha” - opowiada Tomasz Kraszewski. - W 1981 roku, podczas strajku nauczycieli w tym liceum spędziłem więcej czasu niż w swojej szkole. To było oczywiste, że musimy przyłączyć się do strajkujących.

Po wprowadzeniu stanu wojennego organizacja działała w bardziej zakonspirowanych strukturach - tzw. piątkowych, wspierając puławskie podziemie solidarnościowe, głównie Komitet Obrony Narodowej „Solidarność”. - Zajmowaliśmy się dosłownie wszystkim: drukowaliśmy i kolportowaliśmy prasę podziemną, organizowaliśmy akcje plakatowe. Wydawaliśmy też opozycyjne pismo dla młodzieży „Kret”.

Akcja w sylwestra

W lipcu 1982 roku podczas jednej z akcji plakatowych Tomasz Kraszewski został zatrzymany i przy próbie ucieczki pobity przez funkcjonariuszy. - Trafiłem do aresztu w Lublinie. Na szczęście spędziłem tam tylko tydzień, chociaż groziły za to 3 lata. Milicja nie zrobiła rewizji w moim mieszkaniu zaraz po zatrzymaniu, ale dopiero po kilku godzinach. Do tego czasu rodzice zdążyli wszystko schować m.in. powielacz i egzemplarze „Kreta” - opowiada. - Teraz wspominam to z sentymentem, ale kiedy ma się 18 lat i trafia się do więzienia strach jest bardzo duży. Podobną sytuację miałem w 1986 roku. Zostałem zatrzymany razem z jednym z nauczycieli z technikum chemicznego. Na szczęście tylko na 48 godzin. Dostałem wtedy jednak propozycję pójścia na współpracę. W przeciwnym razie miałem trafić do wojska. Odmówiłem i za kilka dni rzeczywiście dostałem wezwanie. W wojsku spędziłem dwa lata.

Kilka razy udało mu się uniknąć takich konsekwencji dosłownie „o włos”. - Akcje plakatowe bardzo często organizowaliśmy w sylwestra. Podczas jednej z nich zostałem złapany przez ówczesnego prokuratora. Udało mi się jednak uciec, mimo że jeden z milicjantów trzymał mnie na muszce. Podobnie było z wieszaniem flagi na krzyżu katyńskim podczas uroczystości rocznicowych. W ostatniej chwili uciekłem milicjantom - opowiada Kraszewski.

Mimo stałych represji nie zaniechał działalności podziemnej. Kontynuował ją pod przykrywką Towarzystwa Przyjaciół Puław.


Podziel się
Oceń

Komentarze

Reklama
Reklama