• Skąd się wzięła u pani fascynacja językiem i kulturą Chin?
- Na pewno nie wpłynął na to żaden film, ani książka, może rozmowy z moim tatą, które pamiętam z dzieciństwa. Miałam pewnie 9-10 lat, kiedy powiedziałam, że będę się uczyć chińskiego. Byłam jeszcze młodsza, kiedy na globusie wyszukiwałam Chiny i pokazywałam: tam pojadę.
• I te dziecięce plany ziściły się?
- Tak. Zaczęłam studia na Uniwersytecie Warszawskim. W ich trakcie byłam na dwuletnim stypendium rządowym w Chinach. Te dwa lata bardzo dużo mi dały. Od 4 roku studiów pracowałam z wykorzystaniem języka. Czy trzeba było specjalnych zdolności językowych? Na pewno pomagała pamięć wzrokowa.
• Jak się pani odnalazła w Chinach - w kraju o tak odmiennej kulturze?
- Bardzo dobrze. Pierwszy raz pojechałam po trzech latach studiów, następny chyba po pięciu. Bardzo dobrze się czułam w towarzystwie Chińczyków, łatwo mi było wyjść poza europejski styl myślenia. To zupełnie inny świat, który czasem trudno zaakceptować.
• Niektórym przychodzi to łatwiej?
- Po zetknięciu z kulturą chińską przechodzimy trzy etapy. Pierwszym jest fascynacja. Wszystko tak pięknie brzmi i wygląda: język, znaki, krajobrazy. Wyrafinowana kuchnia fascynuje kolorami, smakami i zapachami. Po pewnym czasie następuje etap drugi. To konfrontacja. Uświadamiamy sobie, że odmienność, która fascynuje może jednocześnie irytować – i to bardzo. Chińczyk nie mówi wprost. Na przykład, nie odmówi reperacji jakiejś rzeczy, ale będzie tak przeciągać, aż się zorientujesz, że szans na naprawę nie ma. Dlaczego tak? Bo boi się utraty twarzy, nie chce pokazać, że czegoś nie umie. Nie odmawia też dlatego, że nie może pozbawić twarzy również nas, a odmawiając nam to właśnie by zrobił. Czytamy piękne książki o Chinach, czytamy Konfucjusza, ale pamiętajmy, że nie całe społeczeństwo to odbiorcy filozoficznych dzieł literackich. Możemy spotkać się z oszustwem tylko dlatego, że jesteśmy cudzoziemcami. Chińczycy oczekują, że znając ich język powinniśmy znać również cały kanon kulturowy, a my często się w nim gubimy. Trzeci etap jest decydujący: czy zaakceptujemy to z czym się spotkamy? Część osób nigdy nie zaakceptuje tej inności.
• Jak wyglądało pierwsze zetknięcie z tą \"innością”?
- Pojechałam do Chin po trzech latach studiowania języka i kultury \"z wyższej półki”. To było ładnych parę lat temu, wtedy dla Chińczyków najważniejszy był rozwój własnego biznesu. Zadzwoniłam do agencji nieruchomości i przez telefon umówiłam się co do wynajęcia mieszkania i zapłaty. Myśleli, że jestem Chinką. Kiedy spotkaliśmy się i zobaczyli, że jestem cudzoziemką, od razu uznali, że trzeba zarobić i podnieśli cenę o kilkaset juanów. To mnie bardzo dotknęło. Takich Chin nie znałam. Wiedziałam, że są honorowi, rodzinni, mają szacunek dla starszych, ale nie, że białego można naciągnąć.
• Chiny dopiero się otwierały na turystów i studentów z Zachodu.
- W pewnych rejonach były osoby, które nigdy nie widziały człowieka białego czy czarnego. Zorganizowano nam darmową wycieczkę, w autobusie znaleźli się studenci biali i czarni. Jakoś nas to nie zastanowiło. Dotarliśmy w góry, gdzie był festyn dla mniejszości narodowych. Powiedziano, że mamy iść w pochodzie. Po obu stronach było mnóstwo ludzi, którzy przyszli nas po prostu oglądać, jak egzotyczne zwierzęta. Nie mieliśmy jak i gdzie się schować. Oni często stawiają człowieka przed faktem dokonanym, w sytuacji bez wyjścia, stosują takie praktyki, że druga strona nie może nic zrobić.
• Wydawało się, że to praktyki minionej epoki.
- Wprawdzie Chiny błyskawicznie się zmieniają, jednak nie w każdej dziedzinie. Dziś większość Chińczyków powie, że jest zadowolona z rządu. Żyje im się dużo lepiej, wielu chwali do dziś Mao. Dlaczego? Z paru względów. Do 1949 roku Chińczycy byli bardzo biedni i utworzenie Chińskiej Republiki Ludowej nazywają wyzwoleniem Chin. Poza tym, w Chinach jest ok. półtora miliarda ludzi i demokracja w naszym rozumieniu z pewnością spowodowałaby to, co stało się z dawną Jugosławią.
• W Chinach nie ma alfabetu, liter z których składa się wyrazy, później zdania?
- Trzeba rozróżnić język i pismo. Języków chińskich jest bardzo dużo, niektórzy mówią o dialektach, ale np. mówiący po mandaryńsku i po kantońsku nie zrozumieją się. Nie ma tu alfabetu w naszym rozumieniu. Są znaki. Jeden znak = jedna sylaba = jeden wyraz. Wyrazy są bardzo krótkie, nie ma deklinacji, koniugacji, czasów. Żeby rozumieć, trzeba odkryć właściwe znaczenie. To skomplikowane. Trzeba poznać 3,5 tys. znaków, czyli każdego wyrazu nauczyć się praktycznie na pamięć. Dobrze wykształcony Chińczyk zna ich ok. 5 tys., a w piśmie chińskim jest ich ok. 50 tys. 3.5 tys. wystarczy, żeby przeczytać gazetę, książkę, napisy w telewizji. Dzieci w podstawówce i gimnazjum chodzą do szkoły ze słownikiem znaków i z niego korzystają.
• Jak wygląda codzienne życie w Chinach?
- Rozwarstwienie społeczne jest bardzo duże. Są bardzo bogaci i są biedni w regionach słabo rozwiniętych, gdzie mało się inwestuje. Jest trudne życie na wsiach. To co widzimy w telewizji: szybkie pociągi, samochody, stadiony i nowoczesne obiekty, to życie ok. 40 proc. społeczeństwa. W poszukiwaniu pracy rodzice idą do dużego miasta, a dzieci; nawet niemowlęta, zostawiają dziadkom czy ciotkom. Ale dzieli ich często odległość kilkuset i więcej kilometrów, i przyjeżdżają do dzieci na przykład raz na rok. U nas rodzice wyjeżdżając zabierają dzieci, oni się tym nie przejmują. Natomiast Chińczyk nie zostawi bez opieki rodziców. Jeśli wyprowadził się od nich, albo wyjechał do innego miasta, przyjedzie wyremontować im dom, czy w razie ich choroby. Obowiązek wobec rodziców jest większy niż wobec dzieci. Często syn się nie żeni, bo składa pieniądze na remont domu rodziców. Do niedawna nie było tam ubezpieczeń, emerytur, rent, żony praktycznie nie pracują. U nas rodzice wspomagają dzieci, tam jest na odwrót.
• W Chinach je się wszystko, co się rusza?
- Mówi się, że wszystko co ma 4 nogi nadaje się do jedzenia, ale rzeczywiście, je się chyba wszystko: mięso, ryby, owady, węże, wodorosty, jarzyny. Ja jadłam pieczone pszczoły - smakowały jak chipsy - i piłam alkohol z wężem. Ale też zalewa się alkoholem całe ptaki: np. kruki z piórami, a później na szczególne okazje pije się taką wódkę. Wśród budzących nasz sprzeciw jest jedzenie żywego mózgu małpy. Teraz odbywa się to raczej po kryjomu, w wybranych restauracjach. Na zapleczu stoi stół z otworem w środku, wprowadza się żywą małpę, jej głowę umieszcza w otworze, no i po otwarciu czaszki zjada się jej żywy mózg. Niektórzy jedzą psy. Im dziwniejsza potrawa, tym droższa. Bogaci biznesmeni, żeby zrobić wrażenie zapraszają partnerów biznesowych na taki obiad: na przykład na obcięte płetwy rekina. To jest zabronione, bo rekin bez płetw wrzucony z powrotem do wody umiera, ale jak się chce zrobić na kimś wrażenie... Mówi się, że powinno się jeść to, czego organizmowi brakuje, uzupełnisz tym niedobory. Stąd np. mężczyźni jedzą suszone penisy jelenia.
• Jedzenie i chińska medycyna mają z sobą wiele wspólnego?
- Tak, opiera się na ziołolecznictwie, na głębokiej wiedzy medycznej i odpowiedniej diecie. Jedna z zasad mówi, że zbilansowanym jedzeniem można zapobiec każdej chorobie, a wiele wyleczyć. Pilnują, żeby jedzenie było \"kolorowe”. To ma sens, bo w kolorach - czyli warzywach, roślinnych dodatkach - zawarte są witaminy i minerały, które uzupełniają niedobór w organizmie. Wielką wagę przywiązują do regularnego spożywania trzech posiłków dziennie.
• Jakie są najczęstsze nietakty popełniane przez osobę nie znającą zwyczajów towarzyskich?
- Nie powinniśmy podawać i brać jedną ręką. Nawet wizytówkę podaje się drugiej osobie dwoma rękami. Niedopuszczalne jest wytykanie komuś błędów w obecności innych osób, krytykowanie kogoś starszego albo stojącego wyżej w hierarchii społecznej. Przy stole niedopuszczalne jest grzebanie w jedzeniu. Stół jest okrągły, półmiski stoją na środku i bierze się do swojej miseczki to, co jest po naszej stronie. Niedopuszczalne jest wyławianie takich kąsków, które nam smakują. Chińczycy mówią, że jak kto je, taki ma charakter: osoba, która wyławia najsmaczniejsze kąski myśli tylko o sobie, jest egoistą. Trzeba też poczekać, aż pierwsza nałoży do swojej miseczki osoba starsza, albo postawiona wyżej w hierarchii. Na oficjalnych przyjęciach nie powinno się mówić, że czegoś nie lubimy. Takich niezręczności na pewno jest dużo więcej.
• Czy w tej - już jednak zmienionej rzeczywistości - można mieć więcej dzieci niż jedno?
- Mniejszości narodowe, nauczyciele akademiccy mogli mieć dwoje dzieci. Ale w Chinach wiele rzeczy da się załatwić. Całe życie buduje się sieć znajomości i kontaktów, często powiązanych z przekupstwem. Zaprasza się sołtysa na obiad i załatwia tak, że dziecko jest legalne. W Chinach aborcja jest legalna, nawet reklamy i billboardy zapraszają \"u nas w przyjaznej atmosferze rozwiążemy problem twojej nieuwagi”. Małżeństwa nie raz kojarzone są przez ogłoszenia matrymonialne. Kobiety na pierwszym miejscu stawiają zarobki mężczyzny, później wzrost: tak, tak, poniżej 170 cm ma mniejsze szanse, wreszcie czy posiada mieszkanie.
• Od ubiegłego roku działa w Lublinie Centrum Języka i Kultury Chińskiej \"Orient”. Skąd pomysł na otwarcie takiej szkoły?
- Mąż 7 lat studiował w Polsce, także w Lublinie, który jest moim miastem rodzinnym. Nie było tutaj takiej placówki. Okazało się, że jest zainteresowanie nauką języka. Wśród uczniów mamy dzieci i dorosłych, rozpoczęliśmy też lekcje w szkołach i przedszkolach. Ten język jest moją pasją, mówienie i słuchanie go sprawia mi ogromną przyjemność.
Reklama














Komentarze