Instytut Mebli to niewielki zakład mieszczący się przy ul. Kowalskiej 2 w Lublinie. Istnieje od czterech lat, choć oficjalna działalność w tym miejscu rozpoczęła się nieco później.
- Oficjalnie działalność prowadzę tutaj krócej, najpierw załatwiałem swoje sprawy zagraniczne oraz robiłem rzeczy do swojego domu - opowiada Mirosław Drabik, właściciel warsztatu przy Kowalskiej, miłośnik staroci, vintage i wyjątkowych, może trochę ekscentrycznych połączeń. Renowacją mebli zajmuje się od dwudziestu lat, zahaczył o Niemcy, długo pracował w Ameryce, m. in. u boku słynnego projektanta i designera Kietha Skeela oraz Johna Rosiniego. - To było coś zupełnie innego, u nas była masówka, meble z fabryki. Nie wspierało się ludzi kreatywnych. Kto miał talent i zdolności jechał do Ameryki, nawet z krajów takich jak Francja czy Niemcy. Stany dawały możliwość rozwoju, coś do czego Polska musi dorosnąć.
O posadę, którą otrzymał w zakładzie Skeela ubiegało się 30 osób, każdy dostał rzecz do renowacji. Głównym restauratorem w nowojorskiej galerii został właśnie Drabik.
Lampa z saksofonu
Fantazję i wyjątkowe traktowanie przedmiotów widać po jego mieszkaniu, które znajduje się nieopodal warsztatu. Starocie, elementy vintage oraz rzeczy zupełnie nowe koegzystują ze sobą w pokojach i kuchni, na ścianach i suficie. Tu typowo polski kredens, tam włoska lampa i przerobiona na styl vintage blaszana szafa BHP.
- Czasem klienci mówią, że jakiś stary mebel nie będzie im pasował do wnętrza, proszę spojrzeć, czy coś tu nie pasuje?
Część spośród elementów wystroju swojego mieszkania zaprojektował sam, jak chociażby wspomniana szafa lub lampa zrobiona z saksofonu.
Ma własną filozofię renowacji. Uważa, że restaurator powinien tak pracować nad meblem, by nie uleciała z niego dusza. Trzeba uratować ile tylko się da. - Ze wszystkiego da się zrobić coś ciekawego - mówi. Podnosi starą obudowę zegara i przykłada do ściany. - Proszę bardzo, już mamy półkę albo miejsce na zdjęcie.
Ślady
Do współczesnego polskiego meblarstwa ma sporo zastrzeżeń.
- Projektanci stawiają na współczesność, opłaca im się powiedzieć: „to jest vintage, to już niemodne, to przeszłość”. Vintage i antyki nigdy nie będą przeszłością. To są rzeczy tak piękne i wyjątkowe, że wpasują się w każde wnętrze.
Jedynym ograniczeniem jest klient. Tych zleceniodawców, którzy potrafią docenić kunsztowną, nadającą meblowi wyjątkowość renowację jest niewielu, nie każdego też na to stać. Renowator nie jest stolarzem, choć niektórzy klienci zakładu przy Kowalskiej tak myślą. Renowator ma duszę artysty. Rzemieślników, którzy ścierają z mebla cały fornir szlifierką i robią wszystko od nowa Mirosław Darbik nazywa rzeźnikami. - Uważam, że podczas renowacji trzeba zachować niedoskonałości mebla, jego rysy. Ślady starości, nie tylko zachować, ale nawet zabezpieczyć. Powiedzmy, że mamy biurko, na którym ojciec właściciela 40 lat temu coś zanotował długopisem, ja bym to zostawił, to dodaje charakteru.
Z pokolenia na pokolenie
Wiele spośród rzeczy, nad którymi pracował, znajduje się w magazynie w Suchodołach, jak np. automat Coca-Coli z lat 50. ubiegłego wieku. Część mebli odnawia dla siebie, np. starą wersalkę polskiej produkcji, którą znalazł na śmietniku. - Ma ok. 50 lat, nie wiem, jaka fabryka ją wypuściła, bo nie znalazłem żadnej sygnatury, ale to bardzo dobry mebel.
Tapicerkę starych sprzętów wypycha trawą morską, tak jak przed wojną. Gdy materiał jest popruty stara się zszyć, a nie wymieniać, chyba, że już rozpada się w rękach.
Pod koniec września w odwiedziny do szefa Instytutu Mebli ma przyjechać jego dawny współpracownik John Rosini, który jest restauratorem w trzecim pokoleniu. - To jest niesamowicie wysoki poziom renowacji, on zna różne sztuczki i tajemnice przekazywane z pokolenia na pokolenie.
Rosini zaproponował mu powrót. - Kusi, tam restaurator antyków jest artystą, wchodzi do mieszkań najbogatszych ludzi świata. Tutaj każdy myśli, że jest zwykłym stolarzem.


















Komentarze