- Autostopem jeździłem wcześniej ze znajomym po Albanii i Macedonii. Raz byłem na tej trasie sam. Zahaczyłem też o Kosowo, bo bardzo chciałem poznać Polaków pełniących tam misję wojskową. Udało się. Poznałem policjantów z misji Unii Europejskiej „EULEX”. Bardzo równi goście. Postawili mi nawet piwo za unijne pieniądze - śmieje się Konrad.
Na „ty” przechodzimy już w pierwszej minucie rozmowy. Bo, jak podkreśla Konrad, dystans trzeba skracać. A potężny uśmiech na twarzy zaciera wszystkie różnice. Także te językowe i kulturowe. Przekonał się o tym pokonując w 71 dni 1400 kilometrów.
Z miną pięciolatka
- Zawsze chciałem zobaczyć Kambodżę. Kiedyś sporo na jej temat czytałem na angielskich forach internetowych, kiedy to jeszcze polska blogosfera podróżnicza wypowiadała się bardzo lakonicznie na temat tego kraju. Przed samym wyjazdem kompletnie niczego nie czytałem o mijanych po drodze krajach, bo nie chciałem odbierać sobie radości poznawania nowych miejsc z miną pięciolatka. W czerwcu stwierdziłem, że nie ma co wiecznie planować i postanowiłem, że jadę - wspomina globtroter.
Siedem dni przed wyjazdem, gdy odbierał wizę rosyjską, znajomi radzili, żeby nie jechał. A przynajmniej żeby zmienił zaplanowaną trasę. Przez Rosję!? Przecież tam nie lubią Polaków, którzy opowiadają się za Ukrainą!
800 dolarów
- Okazało się, że to wszystko bzdury lansowane przez nieobiektywne media. A ja, gdy wyjeżdżałem już z Rosji po przejechaniu jej całej miałem świeczki w oczach, bo szkoda było mi żegnać ten niezwykle gościnny i wspaniały kraj. Miałem wizę tylko na 21 dni. To zbyt mało, żeby dobrze poznać dobrze tak wielki teren - opowiada Konrad Malinowski. - Teren, na którym mieszka wielu wspaniałych i bardzo gościnnych ludzi. Ponieważ budżet mojej wyprawy nie był najwyższy, musze przyznać, że tę gościnność bardzo wysoko sobie ceniłem. Wyjeżdżałem z Tomaszowa mając przy sobie tylko 800 dolarów, które zdobyłem m.in. sprzedając swoje osiemnastoletnie audi.
Wódka i pierogi
Gotówkę udało się zaoszczędzić podczas wyprawy przez Rosję. Wszystko dlatego, że osoby biorące Konrada na stopa częstowały go wódką i pierogami. Gdy podróżował wieczorami, pytali gdzie będzie spał. Kiedy odpowiadał, że rozbije namiot, absolutnie się na to nie zgadzali. Zapraszali go do własnych domów.
- Przez 12 dni w ogóle nie rozłożyłem namiotu, bo na ludzi o tak gorącym sercu trafiałem - opowiada. - Wpuszczali mnie do siebie zupełnie nie obawiając się tego. Nie wiem, czy w Polsce wielu ludzi przyjęło by kogoś obcego, a zwłaszcza cudzoziemca pod swój dach, a co dopiero mówić „Ruskiego”.
Gdy wyjechałem z Rosji także spotkałem wielu gościnnych ludzi, ale nie było to już do tego stopnia. W Azji mieszkają już jednak ludzie o zupełnie innej mentalności.
Broda
W Ułan Bator Malinowski spędził dwa tygodnie. Musiał. Najpierw w autobusie ktoś ukradł mu kartę kredytową, ubezpieczenie, zdjęcia do wiz i część pieniędzy. Podróż musiał kontynuować tylko z paszportem. Potem przez pomyłkę ambasady chińskiej otrzymał chińską wizę na zaledwie 7 dni, a to stanowczo zbyt mało by poznać ten kraj. Musiał czekać dwanaście dni, by otrzymać zezwolenie na dłuższy pobyt.
- Potem ruszyłem wreszcie na podbój Chin, Laosu i Kambodży. Dużym problemem była komunikacja. Bardzo niewiele osób mówi tam po angielsku. Dlatego najczęściej porozumiewałem się na migi - śmieje się student z Tomaszowa. - Wiele załatwiał też uśmiech, który niszczył wszelkie bariery komunikacyjne. I zaciekawienie drugim człowiekiem. W Azji wiele osób patrzyło na mnie z ogromnym zainteresowaniem. Wielu chciało robić sobie ze mną zdjęcia. Wielu chciało po prostu dotknąć na przykład moich włosów na rękach i pociągnąć mnie za brodę.
Xixi potrzebuje męża
I tam udawało się też zatrzymać stopa. W Chinach „na łebka” zabrał go radiowóz. Zatrzymał się kierowca autobusu. To w nim poznał Xixi, 28-letnią trenerkę rozwoju osobistego.
- Potrzebuję męża - powiedziała mu kilka minut po poznaniu.- Poszukuję męża. Obcokrajowca. Masz ładny kolor skóry, mielibyśmy piękne dzieci. Mogłabym znaleźć ci pracę w Xi’an. Byłbyś nauczycielem języka angielskiego.
Student był totalnie zaskoczony takim rozwojem sytuacji i choć odmówił ślubu, to przyjął zaproszenie na nocleg i kolację. Rodzice dziewczyny nie mieli nic przeciwko temu. Podobnych, pozytywnych wspomnień jest jednak znacznie więcej. Konrad zalicza do nich zjedzenie pieczonej tarantuli na targowisku w Skuon (doskonale nadawałby się jako zakąska do piwa), kilkunastogodzinny wypoczynek na wyspie Koh Rong, która jest nieodkrytym jeszcze przez turystów rajem (mógłby zostać tam dłużej, ale okres sztormów uniemożliwił dopłynięcie do niej), czy piwo postawione przez policjanta kierującego ruchem na jednym ze skrzyżowań w Phnom Penh (mężczyzna po jego wypiciu wrócił potem do pracy).
Umiejętności interpersonalne
- Nic złego mnie nie spotkało, ale i nie mogło, bo dwie babcie bez przerwy się o mnie modliły - mówi student całkiem poważnie. - Chcę teraz napisać książkę o mojej wyprawie. Jeśli mi się to uda i znajdę odpowiednie wydawnictwo, to zarobione w ten sposób pieniądze przeznaczę na kolejny wyjazd. Do Azji albo do Ameryki Południowej. Podróżowanie nie jest moim hobby, a stylem życia. dzięki niemu nauczyłem się jak radzić sobie w relacjach międzyludzkich - podkreśla Konrad Malinowski. - Taka wyprawa to fantastyczny sprawdzian, a zarazem trening umiejętności interpersonalnych, o których co raz więcej się mówi, choćby w kontekście rynku pracy. Ponadto zdobyłem większą pewność siebie i pogodę ducha, której tak mało widać na polskich ulicach, a zwłaszcza w warszawskich autobusach.















Komentarze