Urodziła się w Lublinie, 16 października 1905 roku. Pani Jadwiga ze łzami w oczach pokazuje wiszące na ścianach zdjęcia. Na jednym ojciec w mundurze z kolegami. Na innym ukochana babunia z ciotuniami.
- Pięknie się ubierały w tym XIX wieku - studziesięciolatka kiwa głową. - A na tym zdjęciu jestem ja, jak miałam 6-7 lat i moja mamunia. Dzielna kobieta. Przeszła wszystkie wojny. Męża w Rosji pochowała. Poświęciła wszystko dzieciom i żyła radościami, i smutkami tych dzieci, a nie swoim życiem.
Herbata w Dębicy
Jadwiga była najstarszą córką. Był jeszcze brat, który doskonale jeździł na łyżwach. W trakcie II wojny wpadł w ulicznej łapance i trafił na Majdanek. Spędził tam tydzień. Później go puścili, bo sprawdzili, że pracował w fabryce lotniczej i był użyteczny. Niewiele później znowu go jednak złapali. Zginął w obozie koncentracyjnym w Buchenwaldzie, w którym spędził ponad dwa lata.
Z młodszą siostrą Jadwiga uczyła się u Urszulanek, a potem obie skończyły pięcioletnie pedagogium w Lublinie.
- Siostra pojechała do Lubartowa i była tam 40 lat nauczycielką. To była społecznica, ale do partii żadnej nie należała. Nasza rodzina nie należała do partii - pani Jadwiga podkreśla z mocą. I zaraz dodaje, że nie był to dobry ustrój, bo jedno mieli wszystko, a drudzy nic. - Oni mieli wędlinę i mogli kupić dobre mięso za żółtą firaneczką, a my nic. A nam nic się nie należało. Jak nie byłeś partyjny, to nie awansowałeś tylko wymagali od ciebie pracy. Chociaż było coś dobrego: wczasy i sanatoria. Jak komuna była to często jeździłam po Polsce, bo w sanatoriach lepiej dawali jeść. Zawsze sobie tam lepiej podjadłam, a na dworcach pod drodze jeszcze taka dobra herbata ekspresowa była. Do końca życia będę pamiętać ekspresową herbatę w Dębicy.
Niskie chaty. Czerstwy lód
Lublinianka nie wyjeżdżała jednak nigdy na wakacje za granicę. Bo i po co?
Wprawdzie - jak mówi - podróże kształcą i dlatego warto poznawać nowe kultury, z których można coś zaczerpnąć dla siebie, ale po co wyjeżdżać z tak pięknego kraju?
- Z tymi przydrożnymi krzyżami, lasami prześwietlonymi słońcem, polami i łąkami nie zamieniłabym go na inny! - podkreśla z mocą chociaż przyznaje, że jako dziecko pięć lat spędziła w rosyjskiej wtedy Ostrołęce. - To są Kurpie. Niskie chaty. Czerstwy lód. Pojechaliśmy tam, bo tata dostał skierowanie do pracy. Robił rozkłady pociągów, które przebiegały przez węzłowe dworce. Tam przeżyliśmy rewolucję październikową. Okropna była. Co kto miał albo był ładniej ubrany niż inni, to mówili, że burżuj i chcieli go zabić i zamęczyć.
To wciąż próbuje zapomnieć. Nigdy jednak nie zapomni o dworcach, którymi się interesuje. I do dziś dręczy ją pytanie, dlaczego Rosjanie w zaborach budowali dworce daleko od centrum miast?
- Wszędzie tak było. I w Lublinie, i w Kraśniku, Puławach, Chełmie, Tomaszowie, Hrubieszowie - wylicza. - Ja tego jeszcze nie zgłębiłam i nie wiem dlaczego. Może to kiedyś jeszcze zrozumiem. Warto byłoby o to spytać historyków.
Życiowe przeprowadzki
Dużo miejsca we wspomnieniach pani Jadwiga zajmuje II wojna światowa. Jednopokojowe mieszkanko w centrum Lublina wynajęły z mamą w 1936 r.
Kiedy przyszli Niemcy, którzy ukradli obrazy ze ścian, wyrzucili ich z czterech kątów, a w ich miejscu zamieszkał folksdojcz. Kobiety przeniosły się na drugie piętro. Po wojnie przeniosły na pierwsze. Takie życiowe przeprowadzki.
- I tam mieszkam w tej kamienicy 80 już lat - mówi Jadwiga Szubartowicz. - Przeżyłam. A wielu ludzi nie przeżyło. W bombardowaniach zginął nasz młody poeta, Czechowicz i inni znani ludzie. Malarz Ejsmond na przykład. Potem Niemcy latali po domach i aresztowali wszystkich młodych mężczyzn z inteligencji. Wyciągali z domu już 16-latki. Nawet mojej gospodyni Doboszowej syna Romana, technika budowlanego, zabrali. Ludzie oddawali wszystko, żeby się dowiedzieć co się z nimi stało, żeby chociaż ciało odnaleźć. Bez skutku. Chcecie posłuchać, co się działo wtedy na Zamku? Wiem, bo po wojnie pracowałam w Izbie Rzemieślniczej i prowadziłam referat egzaminów czeladniczych i mistrzowskich. Przyszła do mnie krawcowa z prośbą, żebym jej pomogła złożyć egzamin mistrzowski i mi to opowiedziała, a ja słuchałam i włosy stawały mi dęba.
Krawcowa leżała wtedy na dole zamku w Izbie Chorych. Na górze siedzieli mężczyźni. Przez wiele godzin dochodziły słychać było strzały. Raptem w pokoju kobiet z framug i ze stropu zaczęły płynąć pasy krwi.
- Gdy strzały i jęki z góry ucichły, drzwi się u nich otwierają. Wchodzi gestapowiec, a w ręku ma rewolwer, który jeszcze dymi. Kobiety umierały ze strachu, a on stanął na środku, popatrzył, popatrzył i poszedł - pani Jadwiga powtarza zasłyszaną historię. I szybko dodaje, że tablica z nazwiskami rozstrzelanych stoi na cmentarzu na Lipowej schowana w kącie. - A powiedzcie, czy nie powinna być przy wejściu głównym? Żeby ludzie pamiętali, że ktoś za nich ginął, żeby drugi mógł żyć. Żeby ktoś mógł postawić ich lampeczkę.
Podobnych wojennych opowieści jest znacznie więcej. Jedne zasłyszane, a inne przeżyte, jak na przykład wywożenie „Bitwy pod Grunwaldem” Matejki.
Obraz
- Bo jak ja się urodziłam, to nie było samolotów. Dopiero potem Żwirko i Wigura się pojawili - śmieje się 110-latka. - Nie było aut tak dużo jak dzisiaj. Jeździło się dorożkami, wozami. Nie było asfaltu. Kocie łby. Nawet Bernardyńska miała kocie łby jak wieźli obraz Matejki do ukrycia. To ten wóz trajkotał, oj trajkotał. Wszystko wiem, bo to mój znajomy ukrywał.
A było to tak: z Warszawy z obrazem przyjechało dwóch malarzy. Ważniejszy był Ejsmond, który jednak zginął w bombardowaniu nie dojechawszy do muzeum lubelskiego. O tym, gdzie schować obraz radził magistracki naczelnik Pieczyrak. Przechodzące kobiety pomogły najpierw skrzynie schować w muzeum, a potem przewieźli w biały dzień drabiniastym wozem przez cały Lublin.
- Na Elektrycznej obraz trzymali pod szopą z końmi - opowiada studziesięciolatka. - Przez wiele lat przechowywałam opis tamtych wydarzeń. Potem te dokumenty wysłałam do Izby Pamięci.
Czerwone maki
Po wojnie w 1952 roku Jadwiga ożeniła się z Antonim. Mężczyzna kochał wojsko i legiony. Po raz pierwszy próbował zaciągnąć się jako 16-latek, ale go wygonili i kazali iść kończyć szkołę. Wrócił, ale potem przeszedł z Armią Andersa cały wojenny szlak. Zdobywał też Monte Cassino.
- Opowiadał, że jak tam na górze po zwycięstwie wkładali polskie flagi, to na dole żołnierze płakali, modlili się i dziękowali Bogu że żyją - wspomina. - Inni płakali, że musza zostawić tylu żołnierzy-Polaków, którzy nie wrócą już do kraju. To z myślą o nich zbudowali z fragmentów desek krzyż. Żeby się trzymały, jeden z żołnierzy zdjął ostatnią czystą koszulę, porwał ją na pasy i tymi wstążkami opasał krzyż. A część szukała czerwonych maków, żeby krzyż był biało czerwony. Wsadzili je za te perkale i piosenka tak powstała.
Kawałek ciszy i spokoju
Jadwiga była trzecią żoną Antoniego. Pierwsza umarła rodząc mu dzieciątko. Druga porzuciła go w trakcie wojny.
Po powrocie od Andersa mąż zaczął pracować jako księgowy. Jak śmieje się jego trzecia żona, nie było to łatwe, bo nie było komputerów tylko liczydełka. Ale dał rade. Pracował. Żyli bardzo skromnie.
- Ale szczęśliwa jestem, chociaż nie mam nic. Mieszkanie własnościowe nie jest. Jakiś mebli też nie. Ale szczęście jest - mówi i twierdzi, że nawet telewizor nie jest potrzebny. Kiedyś go nie było i ludzie sobie radzili.
Jak?
- Czytało się. Nasza literatura jest piękna i radzę wam, jak będziecie mieć kawałek ciszy i spokoju żebyście czytali. Od Orzeszkowej „Nad Niemnem”, przez moje ukochane „Quo vadis” i „Chłopi” Rejmonta. Trzeba szukać w nich mądrych myśli pisarzy i uczyć się, jak chłopi kochali ziemię. To jest piękna i bogata literatura. Cały Sienkiewicz, nawet Mickiewicz o tych zachciankach i tych naszych grubasach, szlachcicach. I wiersze piękne. Norwid jaki wzruszający. Piękna literatura. Warto przeczytać to wszystko.I trzeba iść głosować.
Bo trzeba zmieniać żeby było lepiej.
Emerytura
- Budujcie ten mój Lublin. Kiedy się tu urodziłam, to był tylko biedny, smutny zakątek gdzieś na wschodzie, a teraz tętni życiem. Każdego dnia czuję jak Lublin tętni entuzjazmem mieszkających tu ludzi. Tyle rzeczy się tu teraz robi; edukacyjnych i kulturalnych! To dla mnie ogromna radość - podkreśla pani Jadwiga. - Życie człowieka na ziemi nie jest łatwe ani lekkie. Stale i ciągle trzeba się dokształcać i doskonalić, a z pomocą Boga szukać piękna, dobra i prawdy. Zło trzeba zaś niszczyć i łamać.
A pracować trzeba też, żeby ludziom żyło się lepiej.
Pani Jadwiga przeszła na emeryturę w 1970 roku. Doskonale pamięta, jak było ciężko.
- A teraz emerytury są jeszcze niższe niż wtedy. Polskie emeryturki są bardzo biedne i ubogie. Ja nie wiem, jak ludzie żyjąc mając po 700 złotych. Ale warto żyć długo - podkreśla. - Jak skończyłam 100 lat, to przyszły panie z ZUS z życzeniami i bukietem, i przyniosły mi radosną nowinę, że dostałam wyższą emeryturę. Bo wiecie, jak ktoś dożyje 100 lat to dają 3 tys., ale to tak się mówi. Od tego są różne podatki, zadatki, łączenia, przeliczenia, ale się dostaje i ja mam bardzo ładną emeryturę. Dlatego żyjcie 100 lat.













Komentarze