Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Do godziny 20 byliśmy dumą narodową

Występy naszej narodowej drużyny szczypiornistów od ponad dekady były gwarantem wielkich emocji. Ileż to razy na naszych oczach ci faceci wychodzili z niemożliwych sytuacji i odwracali losy przegranych spotkań, na koniec „spokojnie” wygrywając jedną bramką. Tegoroczne mistrzostwa Europy także były utrzymane w tym tonie. Wszystko układało się idealnie aż do ostatniego meczu grupowego z Chorwacją. W środę czar prysł.
Do godziny 20 byliśmy dumą narodową
Fot. Piotr Warmiński, EHF

To nie był wieczór biało-czerwonych. Zaczęliśmy fatalnie. Po sześciu minutach przegrywaliśmy 0:3, przez dziesięć nie potrafiliśmy rzucić bramki. Na kolejną czekaliśmy do 15 min. Po pierwszej połowie Chorwaci prowadzili 15:10, w drugiej było jeszcze gorzej. Fatalna skuteczność w ofensywie i zagubiona obrona z naszej strony kontra zabójcza skuteczność i maksymalna mobilizacja rywali. 10:23 w 39 min i 23:37 na koniec meczu. Zamiast niemal pewnego drugiego miejsca i awansu do półfinału, na pocieszenie zostaje nam walka o siódme miejsce ze Szwecją.

Łzy i radość

Po meczu w strefie mieszanej zgrzyt zębów i łzy naszych zawodników mieszały się z okrzykami radości rywali.

- Na pewno nie byliśmy tym samym zespołem, który pokonał Francję. Z Chorwacją skopaliśmy cały mecz. Nic nam nie wychodziło - stwierdził obrotowy naszej reprezentacji Kamil Syprzak.
- Z Francją zagraliśmy katastrofalnie. Dlatego chcieliśmy w Krakowie zostawić po chorwackiej piłce ręcznej przynajmniej dobre wspomnienie. Zrobiliśmy coś innego, coś znacznie lepszego. Awansowaliśmy do półfinału, choć przed meczem nie wierzyliśmy, że to możliwe - przyznał Manuel Strlek, skrzydłowy naszych rywali.

W awans do końca uwierzyć nie mógł także szkoleniowiec Chorwatów. - Chcieliśmy wygrać, chociaż jedną bramką. To wszystko. Wygraliśmy czternastoma. Szczerze mówiąc myślę, że to cud. To cud od Jezusa. Dziękuje Jezu. Mieliśmy też wiele szczęścia. Gratuluję zespołowi, gratuluję zawodnikom. To mistrzostwa Europy, tutaj wszystko jest możliwe - ocenił Żeljko Babić.

Co do jednego na pewno miał rację. Na takim turnieju, jak czempionat Starego Kontynentu, gdzie rywalizuje ze sobą tak wiele zespołów o wyrównanym poziomie, każdy wynik jest możliwy. Przecież w półfinałach zabraknie także Francuzów i Duńczyków, a więc największych światowych potęg. Jedni i drudzy był faworytami do złota, ale porażki, jakich doznali ostatniego dnia fazy głównej, pozbawiły ich złudzeń. Trójkolorowi okazali się słabsi od Norwegii, której ulegli w stosunku 24:29, a Dania w meczu o awans została ograna przez Niemców 23:25.

Końcówka wielkiego pokolenia

Tak naprawdę do biało-czerwonych trudno mieć pretensje. Wyniki, jakie osiągali w ciągu ostatniej dekady były niesamowite, ale trochę ponad stan. Bez wielkich pieniędzy i systemu szkolenia młodzieży nagle staliśmy się czołową ekipą świata, regularnie walczącą z najlepszymi i raz na kilka lat stającą na podium najważniejszych imprez. To zasługa tego wyjątkowego pokolenia. Ludzi, którzy zawsze zostawiali zdrowie i serce na boisku, a braki techniczne nadrabiali ambicją, zaangażowaniem i walecznością. Ale ich czas powoli się kończy. Nie ma już Grzegorza Tkaczyka, Marcina Lijewskiego, a kto wie, czy gdyby nie organizowane w Polsce mistrzostwa Europy, wciąż w kadrze graliby Sławomir Szmal, Karol Bielecki, bracia Jureccy. Do tego wszystkiego doszły kontuzje. Musieliśmy radzić sobie bez Bartłomieja Jaszki, Mariusza Jurkiewicza, w decydujących meczach także bez Bartosza Jureckiego i Krzysztofa Lijewskiego. A nie jesteśmy przecież Francją, zastępcy są jednak o klasę słabsi.

Dymisja i przeprosiny

Jeśli do kogoś można mieć pretensje, to do trenera. Michael Biegler w decydującym meczu nie potrafił odmienić losów rywalizacji, nie miał pomysłu na zmiany w systemie gry naszej drużyny narodowej. Nie wykreował też nikogo, kto potrafiłby pociągnąć zespół w trudnym momencie na wypadek gorszego dnia Michała Jureckiego. Niemiec podał się już do dymisji, która została natychmiast przyjęta przez władze Związku Piłki Ręcznej w Polsce.

- Odpadnięcie w takim stylu to najgorszy scenariusz, jaki mógł się wydarzyć. Zawodnicy robią i zrobili wszystko, co mogli. Popełniliśmy jednak zbyt wiele błędów. Jestem odpowiedzialny za to, co się wydarzyło, sam, tylko ja. Przepraszam kibiców i Polaków. Walczyliśmy o półfinał, to było realne: nie tylko dlatego co zrobił zespół, ale co zrobiła federacja. To perfekcyjnie zorganizowany turniej, ale jestem osobą, która zawiodła. Przepraszam też federację. Dostaliśmy wszystko co potrzebowaliśmy. Zespół wyglądał dzisiaj jakby miał na plecach 50-kilogramowe plecaki i moim zadaniem jest je zdjąć. Nie znalazłem na to sposobu. Ta porażka jest zbyt wysoka. Przepraszam, nie jestem w stanie powiedzieć więcej - wydusił z siebie Biegler na konferencji prasowej po meczu z Chorwacją.

Nasi w kratkę

W mistrzostwach Europy wzięło udział trzech zawodników związanych z naszym województwem. To rodowity lublinianin Michał Szyba, a także były zawodnik Azotów Puławy Piotr Wyszomirski i obecny: Przemysław Krajewski. Wszyscy trzej byli ważnymi postaciami w polskim zespole, spędzili na parkiecie sporo minut, ale to nie na nich spoczywała największa odpowiedzialność.

Z całej trójki najlepiej wypadł Krajewski. 29-latek nie prezentował się co prawda tak dobrze, jak w przedturniejowych meczach sparingowych, ale i tak był zdecydowanie najrówniej grającym ze wszystkich naszych skrzydłowych. Zagrał genialne zawody przeciwko Francji, a w pozostałych spotkaniach wyglądał przynajmniej solidnie. Wyszomirski i Szyba pokazali natomiast, że wciąż ustępują klasą Sławomirowi Szmalowi i Krzysztofowi Lijewskiemu, których są zmiennikami. Miewali dobre momenty, ale zdecydowanie zbyt mało, żeby już teraz opierać na nich drużynę narodową.

- Przeciwko Chorwacji naszemu liderowi, Michałowi Jureckiemu zdarzył się słabszy mecz. Może nie miał nas kto ponieść do walki. To jest jednak sport zespołowy. Musimy brać więcej odpowiedzialności na siebie, niż tylko czekać co zrobi Michał. Można przegrać pięcioma bramkami, można dziesięcioma, ale zostawiając serce. A my... Do 20 byliśmy dumą narodową, a teraz jest mi po prostu wstyd - powiedział Szyba.

Igrzyska na horyzoncie

Środowa porażka oznacza dla naszej reprezentacji właściwie koniec mistrzostw, bo piątkowy mecz ze Szwecją o siódme miejsce to tylko zbędny obowiązek. To jednak nie koniec roku dla tej drużyny. Przed nami kolejne wielkie wyzwania i marzenia do zrealizowania. Muszą szybko się pozbierać, bo w najbliższym czasie czeka ich turniej kwalifikacyjny do igrzysk olimpijskich. Dzięki brązowemu medalowi mistrzostw świata nie będą mieć wymagających przeciwników i nikt nie wyobraża sobie, żeby mogło ich zabraknąć w Rio de Janeiro.

Rekordowe mistrzostwa

342 tys. kibiców z trybun oglądało na żywo mecze dwóch pierwszych rund, rozgrywanych w Gdańsku, Katowicach, Krakowie i Wrocławiu mistrzostw Europy w piłce ręcznej. To fenomenalny wynik i nowy rekord. Jeszcze nigdy w historii impreza tej rangi nie przyciągnęła tak wielu fanów. D

otychczas największą frekwencją mogli pochwalić się Duńczycy. Dwa lata temu podczas organizowanych przez nich mistrzostw na trybunach zasiadło 316 tys. kibiców. My już jesteśmy lepsi o 26 tys., a do rozegrania zostało jeszcze przecież sześć spotkań. Ale rozgrywany w Polsce turniej na długo zapadnie w pamięci wszystkich nie tylko ze względu na wypełnione hale.

- To najlepsze mistrzostwa w historii. Wszystkie drużyny mają świetne warunki. Luksusowe hotele, pyszne jedzenie i bezpieczeństwo na najwyższym poziomie. To nie jest regułą w świecie piłki ręcznej - przekonuje gwiazdor Białorusi Siergiej Rutenka. - Jako organizatorzy zasłużyliście na najwyższą ocenę. Właściwie wszystko jest perfekcyjne - dodaje serbski rozgrywający Petar Nenadić.


Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama