To samo miejsce prawie pięć lat później.
Profesjonalne kije, ochraniacze, a na głowach kaski. Rowerzyści popisują się trikami, a rowery wyglądają całkiem inaczej niż te, którymi jeździmy na co dzień po mieście.
Ale najważniejsze jest boisko: równiutki asfalt, bandy, a lada dzień także profesjonalne bramki. W niedzielę przy szkole na ul. Śliwińskiego odbył się już drugi trening na nowym boisku, które zbudowało tu miasto z budżetu obywatelskiego. Zupełnie nowy etap w rozwoju rowerowego polo w Lublinie?
Niekoniecznie, bo to naprawdę sport „bez zobowiązań”. Trenujesz po pracy, jak cię stać to jedziesz na turniej, a jak nie to zostajesz w domu.
- Na szczęście jeszcze żaden działacz się tym nie zainteresował i może dlatego jest to takie piękne - uśmiecha się Maciej Maj, jeden z lubelskim zawodników bike polo.
Konie mają wolne
Początki rowerowego polo sięgają 1891 roku i Irlandii. To właśnie tam emerytowany mistrz kolarstwa postanowił pogonić za piłką na rowerze, jak od wielu wieków robili jeźdźcy na koniach. Mecze rowerowego polo przez długi okres rozgrywane były na trawie, podobnie jak w klasycznym polo.
Dopiero od kilkunastu lat większą popularność na całym świecie zdobyła miejska, asfaltowo-betonowa odmiana.
Strzeliliśmy im gola
W Lublinie bike polo wymyślili Przemek i Michał, studenci fizjoterapii.
- Długo nie mogli znaleźć nikogo do gry. Sam jeżdżę na rowerach od wielu lat. Ale byłem jedną z osób, które oponowały. Napisałem gdzieś nawet, że szkoda mi zębów i roweru. Ale któregoś dnia przyjechali na nasze spotkanie rowerowe z kijkami i zagraliśmy na parkingu pod Obi. Wystarczyła jedna gra, całkowicie wsiąkłem - mówi Maciej Maj.
Niedługo później, bo już w 2011 roku lubelska ekipa pojechała na mistrzostwa Polski, które odbywały się wówczas dopiero po raz drugi w historii.
- I udało nam się zawładnąć sercami tłumów, wszyscy nam kibicowali. Przemek był bardzo zawziętym graczem i dawał z siebie wszystko. W meczu z mistrzami Polski, drużyną Apollo 3, udało nam się nie przegrać do zera. Strzeliliśmy im gola - wspomina Szymon Furmaniak, kolejny z lubelskich graczy.
Trochę za daleko
Potem były poszukiwania coraz to lepszego boiska: grali pod supermarketami, ale ich stamtąd niekiedy przeganiano, na Targu pod Zamkiem, bo za bramkami były krawężniki, dzięki którym piłka nie uciekała tak daleko. Ostatni rok spędzili na starym boisku do siatkówki przy ul. Hetmańskiej.
A w międzyczasie były mistrzostwa Europy. W 2013 roku w Krakowie i w 2014 roku we włoskiej Padwie.
Czemu nie zagrali rok temu w hiszpańskiej Saragossie? - 1500 kilometrów od Lublina to trochę za daleko. Sprzęt, wyjazdy, wszystko opłacamy z własnej kieszeni i najzwyczajniej nie mogliśmy sobie na to pozwolić. Dlatego mamy nadzieję, że w tym roku mistrzostwa zostaną zorganizowane gdzieś bliżej - mówi Furmaniak.
Hamujemy, przyśpieszamy
Potrzebny jest rower z dobrym hamulcem. I rowerzysta. Na początek to wystarczy.
Swój pierwszy kij można zrobić ze starych kijów narciarskich i kawałka plastikowej rurki - to sposób lubelskich graczy. Ważne, żeby rower miał lekki bieg.
- Nie rozwijamy dużych prędkości, ale często hamujemy i przyśpieszamy. Nieważne jaki będzie rower dla początkującego gracza, może być górski, szosowy, wszystko jedno - mówi Szymon Furmaniak.
Oczywiście: można już kupić rowery przystosowane specjalnie do bike polo. Charakteryzują się tym, że są nad wyraz krótkie, mają małe odległości między osiami, a co za tym idzie bardzo mały promień skrętu więc są zwyczajnie dużo bardziej zwrotne niż klasyczne rowery. Kupić można też profesjonalne kije i piłki.
W trakcie gry są dwie najważniejsze zasady.
Pierwsza: nie można dotknąć nogą, ani żadną inną częścią ciała ziemi. Kiedy gracz to zrobi, jest spalony i musi ruszyć w określone miejsce na boisku, żeby znowu zostać dopuszczonym do gry. A przez tę chwilę jego drużyna gra w osłabieniu.
Drugą zasadą jest to, że gola strzelamy węższą końcówką główki kija. Podawać można dowolną. I oczywiście strzelamy do bramek; podobnych do tych z hokeja. To zresztą właśnie do hokeja podobny jest bardzo bike polo. Na boisku na Czechowie trenować mają właśnie także hokeiści na rolkach z drużyny Lublin Hockey Team.
Kij zatrzymał się na twarzy
Różnica w stosunku do hokeja jest taka, że w bike polo gracze raczej unikają zachowań siłowych i agresywnych.
Zawodnicy przekonują, że sport, który może wydawać niebezpieczny, jest w gruncie rzeczy bardziej bezpieczny niż wiele innych dyscyplin.
- Przepisy idą w tym kierunku, żeby na boisku myśleć taktycznie, a nie siłowo. Żeby nie trzeba było walczyć fizycznie, tylko więcej podawać - podkreśla Furmaniak.
Kontuzje zdarzają się rzadko, ale oczywiście są możliwe.
- Teraz już gram w kasku z kratą – uśmiecha się Szymon Furmaniak. - Kiedyś kolega strzelał bramkę, a ruch kija skończył się na mojej twarzy. Mam ułamany ząb.
Początkujący mile widziani
Na wiosnę na boisku przy ul. Śliwińskiego będą się odbywać regularne spotkania, także dla początkujących. Jeszcze nie ma dokładnych dat, ale kiedy tylko zrobi się ciepło, należy zacząć wypatrywać informacji na profilu Bike Polo Lublin na Facebooku.
- Jeżeli ktoś uzna, że to jest fajne, to zachęcam żeby się nie obawiać. Najtrudniej się przekonać, wsiąść na rower i chwycić za kij. Wiele osób, które spróbowały, później mówiły, że jest to znacznie łatwiejsze niż się wydaje - przekonuje Furmaniak.
Chłopaki na treningi zapraszają także dziewczyny, bo mimo że ich drużyna jest akurat męska, to z powodzeniem grają także panie.
- My wiemy, że kobiety mogą bardzo dobrze grać, bo na mistrzostwach Europy przegraliśmy właśnie z drużyną złożoną w większość z kobiet - przyznaje Szymon Furmaniak.
W planach są także turnieje rozgrywane właśnie w Lublinie.
Profesjonalne boisko już przecież jest.















Komentarze