Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

"Lepiej odchodzić, będąc na szczycie". Rozmowa z Markiem Trelą

Zostawiam firmę z rekordowym wynikiem finansowym - mówi Marek Trela, były już prezes stadniny koni w Janowie Podlaskim.
"Lepiej odchodzić, będąc na szczycie". Rozmowa z Markiem Trelą
Marek Trela

• Ale najbardziej szkoda panu koni?

To znaczy, szkoda koni, ale myślę, że wielu powiedziałoby że jeżeli odejść, to właśnie w takim momencie. Bo lepiej odchodzić, będąc na szczycie. Stado koni jakie jest teraz w Janowie może wiele zrobić na pokazach. Stado klaczy jest młode, obiecujące, zapewniające jakiś byt hodowlany na przyszłość. Dobrze traktowane, na pewno się odwdzięczy dobrymi wynikami. Krowy dają rekordową ilość mleka, bo w zeszłym roku dały ponad 10  tys. litrów od sztuki. Zostawiam firmę z rekordowym wynikiem finansowym - bo to ponad 3 mln zł. Przy tym z najwyższą ceną uzyskaną na aukcji (klacz Pepita za 1,4 mln euro- przyp. red.). Chyba coś się udało. Zostaje też jakaś pamiątka w postaci tych wszystkich budynków które udało się wybudować. Ślad na tej ziemi zostaje.

• Na ten sukces trzeba było pracować latami?

Trzeba było ciężko pracować. Na to się składa nie tylko moja praca. Ale tych pokoleń hodowców, które były przede mną. Pana Andrzeja Krzyształowicza czy jeszcze wcześniejszych przed wojną.

• To właśnie ta trwałość, ciągłość i doświadczenie które świat ceni w polskiej hodowli. Dlaczego to doświadczenie jest takie ważne?

To jest dość trudne pytanie, bo dla hodowcy to jest oczywiste. Trzeba mieć ogromne doświadczenie żeby podejmować właściwe decyzje hodowlane. Bo w takich sytuacjach zawsze ryzykujemy, wybierając pewne ogiery, decydując o pewnych połączeniach z klaczami. Nigdy nie wiemy jaki będzie efekt ostateczny. Mamy do czynienia przecież z przyrodą, z żywym organizmem i różnie bywa. Albo się ma szczęście albo nie. Temu szczęściu trzeba pomóc. A pomaga się poprzez to podejście wynikające z doświadczenia i wiedzy nabytej z setek czy nawet tysięcy połączeń i wielu lat obserwacji.

• Na pana miejsce przyszedł Marek Skomorowski, to ekonomista. Nie ma doświadczenia w hodowli. A w prowadzeniu stadniny trzeba chyba łączyć interes spółki z interesem hodowli?

To nie jest konieczne aby prezes spółki był jednocześnie ekspertem hodowlanym. Tak akurat się zdarzało w stadninach w Janowie Podlaskim oraz Michałowie, za czasów pana Krzyształowicza czy Jaworskiego, a teraz za czasów pana Białoboka i moich. Na pewno lepiej jest wtedy dla hodowli, gdy decyzje strategiczne w kwestii bytu firmy i hodowli zapadają w jednej głowie. Na przykład to jakie konie się sprzeda decyduje o przychodzie spółki. Ale od tego zależy też później poziom stada matecznego, które w jakimś sensie się zubaża w ten sposób. Pogodzenie interesów hodowli i przedsiębiorstwa czasem bywa trudne. Ale oczywiście są firmy gdzie prezesi zajmują się zarządzaniem, a hodowlą hodowcy.

• Od początku lutego jest pan wiceprzewodniczącym Światowej Organizacji Konia Arabskiego (WAHO). Do tego jest pan sędzią międzynarodowym. Na ile ważne są takie zagraniczne kontakty?

Sędziowanie na pewno pomaga jeżeli chodzi o hodowlę, bo jak już wcześniej powiedziałem, doświadczenie ma znaczenie. A doświadczenie nabywa się patrząc na konie. Nigdzie lepiej nie można obejrzeć koni, niż przy sędziowaniu. Prezentujący stawia go przed nami, możemy go oglądać z każdej strony. To pomaga później w podejmowaniu decyzji hodowlanych, bo widzimy nowe wschodzące ogiery, ich potomstwo, widzimy jak niektóre połączenia się sprawdzają.  Sędziowanie z boku może wydawać się bardzo atrakcyjne, ale jest męczące. To podróżowanie i wystawanie całe dnie na pełnym słońcu – np. na Bliskim Wschodzie. Ale jest to szalenie edukacyjne. Wiele zawdzięczamy temu, że sędziujemy konie. Ogiery które zostały w Janowie korzystnie dla hodowli użyte, zostały znalezione przeze mnie i sprowadzone do Janowa właśnie po obserwacjach na pokazach.

• Przy okazji takich pokazach, spotyka pan też potencjalnych kupców - hodowców, którzy później przecież przyjeżdżają do Janowa na aukcje?

Tak, bo kupcy to hodowcy. Oni pokazują swoje konie, bywają na pokazach. Trzeba mieć z nimi kontakty. Czasem to pomaga, bo na pokazach widać zainteresowanie konkretnymi końmi, wiec można się zastanawiać czy nie wystawiać takie na aukcje.

• Powróćmy do 19 lutego. Czy przedstawiono panu powody odwołania?

Nie, ale to nie jest konieczne. Mieliśmy z panem Białobokiem kontrakty menadżerskie. Uchwała podjęta przez zgromadzenie wspólników jest tu właściwie wystarczająca. Uzasadnienia nie są potrzebne.

• Ale one pojawiły się kilka dni później. Agencja Nieruchomości Rolnych przedstawiła je opinii publicznej.

Wydaje mi się, że ludzie chcieli usłyszeć te powody, więc usłyszeli.

• Pan, Jerzy Białobok i Anna Stojanowska wydaliście oświadczenie, w którym odparliście te zarzuty…

Nam było trudno te zarzuty odpierać. Bo to było trochę tłumaczenie oczywistości. Dla każdego hodowcy to sprawy oczywiste, które czasem trudno zrozumieć. Utrata konia takiego jak Pianissima i to z powodu skrętu jelit to rzecz szalenie bolesna. Ale to się zdarza i to w każdej stadninie. Każdy modli się aby to się koniom nie zdarzało. Niezależnie od tego jak blisko jest klinika, może być nawet za płotem, czasami po prostu jest za późno.

• Wytknięto też państwu „pobieranie przez zagranicznych kontrahentów większej liczby zarodków niż dopuszczają to polskie regulacje”. Jak się Pan do tego odniesie?

W Polsce ograniczamy pobieranie zarodków do jednego. Ale za granicą nie ma żadnych ograniczeń. Jako WAHO chcielibyśmy to ograniczać, ale się nie da. Spóźniliśmy się po prostu. Za granicą można zarejestrować dowolną liczbę źrebiąt. A w Polsce tylko jedno. To nie oznacza, że ta sama klacz nie może mieć rocznie dwóch czy trzech źrebiąt za granicą. To jest nasza decyzja hodowlana. Chodzi głównie o dobrostan klaczy, bo każdy zabieg jest to jakieś naruszenie dobrostanu. Natomiast (w przypadku embriotransferu – przyp. red.) zwalniają się z uciążliwości noszenia ciąży.  Poza tym w sytuacji dzierżaw zagranicznych, konie są wysoko ubezpieczane. W naszych kontraktach dopuszczaliśmy zwykle pobieranie 2 zarodków rocznie (przez zagranicznych kontrahentów - przyp. red.). To daje taki sam efekt jakby klacz była w Polsce. Bo też rodzi dwa źrebaki. Ale nie traci czasu aby nosić ciąże. W międzyczasie klacz jest trenowana, pokazywana na czempionatach i później wraca do hodowli, zarabiając pieniądze. Bo promocja koni to wyjazdy zagraniczne. Na to wszystko trzeba znaleźć pieniądze. Dzierżawiąc klacz, mamy za to przyzwoite pieniądze, bo to setki tysięcy euro. A do tego klacz wraca do hodowli.

• Pomimo tego, kolejny zarzut ANR dotyczy „zawierania umów dzierżawy klaczy z zagranicznymi ośrodkami hodowlanymi w sposób, który nie zabezpieczał w pełni interesów polskich podmiotów (…)”

Nie rozumiem tego zarzutu. Co to znaczy że nie zabezpieczały interesu spółki? Bo jak można tak powiedzieć, jeżeli uzyskuje się za to (za dzierżawę – przyp. red.) ciężkie pieniądze, klacz wraca i to opromieniona sukcesami, których uzyskanie też kosztuje. Na przykład w Stanach Zjednoczonych mówi się otwarcie że uzyskanie tytułu czempiona to co najmniej koszt 100 tys. dolarów. To cała promocja, trening, utrzymanie i tak dalej. Dlatego te koszty ponosi kto inny, a my dostajemy później gotowego wypromowanego czempiona, którego możemy sprzedać. Tak jak michałowska klacz Wieża Mocy, która była w Stanach Zjednoczonych, gdzie pobrano od niej 3 zarodki. Później Michałów dostał ją z powrotem w postaci czempionki USA i z nagrodą Trójkorony. Teraz proszę sobie wyobrazić postawienie takiej klaczy na aukcję.

• A czy Pan wyobraża sobie powrót w struktury polskiej hodowli? Bo takie są apele środowisk hodowców, które organizują różne listy, petycje, protesty w obronie państwowych stadnin.

Już sam fakt, spotkanie z takim odzewem, zaangażowaniem wielu ludzi, z taką życzliwością z ich strony sprawia, że nie mógłbym powiedzieć, że nie biorę tego pod uwagę. Poza tym, Janów Podlaski to całe moje życie. Każdy koń urodzony w Janowie, właściwie prawie na moich rękach się rodził. Został po pierwsze wymyślony, później odchowany, więc to są prawie moje dzieci. Jeżeli będzie taka potrzeba, to oczywiście że wrócę.

Dziękuję za rozmowę.

• W janowskiej stadninie pracował pan od 1978 roku, na początku jako lekarz weterynarii, a od 2000 roku jako prezes. A 19 lutego Agencja Nieruchomości Rolnych odwołała pana ze stanowiska. Czego najbardziej panu szkoda? Nie jest miło być odwołanym.  Z tego wynika jakiś żal. Przy tej okazji człowiek robi podsumowania, zamiast myśleć czego mi szkoda. Bo to jest oczywiste. Człowiek myśli o tym, co się udało zrobić. Wtedy robi się weselej.• W janowskiej stadninie pracował pan od 1978 roku, na początku jako lekarz weterynarii, a od 2000 roku jako prezes. A 19 lutego Agencja Nieruchomości Rolnych odwołała pana ze stanowiska. Czego najbardziej panu szkoda? Nie jest miło być odwołanym.  Z tego wynika jakiś żal. Przy tej okazji człowiek robi podsumowania, zamiast myśleć czego mi szkoda. Bo to jest oczywiste. Człowiek myśli o tym, co się udało zrobić. Wtedy robi się weselej.• W janowskiej stadninie pracował pan od 1978 roku, na początku jako lekarz weterynarii, a od 2000 roku jako prezes. A 19 lutego Agencja Nieruchomości Rolnych odwołała pana ze stanowiska. Czego najbardziej panu szkoda? Nie jest miło być odwołanym.  Z tego wynika jakiś żal. Przy tej okazji człowiek robi podsumowania, zamiast myśleć czego mi szkoda. Bo to jest oczywiste. Człowiek myśli o tym, co się udało zrobić. Wtedy robi się weselej.
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama