Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Wojewódzki Urząd Pracy

Uratował mężczyznę tonącego w samochodzie nad zalewem. To cud, że nikomu nic się nie stało

Mieszkaniec Lublina, który uratował mężczyznę tonącego w samochodzie nad Zalewem Zemborzyckim, opowiada Dziennikowi Wschodniemu o okolicznościach tego niecodziennego zdarzenia.
Uratował mężczyznę tonącego w samochodzie nad zalewem. To cud, że nikomu nic się nie stało
Marcin Dąbski jako pierwszy ruszył na ratunek kierowcy, który wylądował w zalewie

Środa: około godz. 17. Na parkingu przy ul. Osmolickiej z grupką osób stoi Marcin Dąbski, właśnie skończył biegać i ma zamiar wrócić do domu. – To był czysty przypadek, że się tam znalazłem. Zazwyczaj biegam wokół całego zalewu. Mogłem być w zupełnie innym miejscu. Zauważyłem dziwnie zachowującego się kierowcę. Ruszał gwałtownie do przodu i do tyłu, „piłował” samochód, jakby chciał zarżnąć silnik. Ale nie wtrącałem się. Nie moja sprawa – opowiada.

Opel nagle przyspieszył i ruszył w stronę zalewu. Rozbił barierkę, najechał na pień drzewa, a później utknął na ogrodzeniu siłowni. Po chwili udało mu się wycofać. Uderzył jeszcze o budynek kas biletowych, dodał gazu i wjechał na plażę. Samochód wyskoczył z betonowego nabrzeża i zanurkował przodem w zalewie.

– To wszystko wyglądało jak w filmie. Trwało zaledwie kilkadziesiąt sekund. Podbiegliśmy w kilka osób do brzegu, zaczęliśmy krzyczeć do kierowcy, żeby wyszedł z auta. Ruszał się, ale nie reagował na nasze prośby – mówi pan Marcin.

Po chwili sam wszedł do wody. W aucie siedział młody mężczyzna, miał kaptur na głowie. Mimo próśb pana Marcina, nie chciał wyjść, ani otworzyć drzwi. – Próbowałem wybić szybę łokciem. Ktoś rzucił mi kij od „nordic walking”, zbiłem szybę, otworzyłem drzwi i wyciągnąłem go z auta. Przy brzegu podbiegli inni i pomogli mi wyciągnąć go na brzeg – opowiada pan Marcin.

Środa: około godz. 17. Na parkingu przy ul. Osmolickiej z grupką osób stoi Marcin Dąbski, właśnie skończył biegać i ma zamiar wrócić do domu. – To był czysty przypadek, że się tam znalazłem. Zazwyczaj biegam wokół całego zalewu. Mogłem być w zupełnie innym miejscu. Zauważyłem dziwnie zachowującego się kierowcę. Ruszał gwałtownie do przodu i do tyłu, „piłował” samochód, jakby chciał zarżnąć silnik. Ale nie wtrącałem się. Nie moja sprawa – opowiada.

Jak dodaje, to cud, że nikomu nic się nie stało, bo w tym miejscu spaceruje dużo ludzi, często z dziećmi. – Ten samochód pędził jak pocisk, kierowca na nic nie zwracał uwagi. Na szczęście nikogo nie było na jego drodze – stwierdza.

Pan Marcin od 20 lat pracuje w pogotowiu, jest ratownikiem medycznym. – W swojej pracy wiele już widziałem, miałem wiele nietypowych interwencji, ale tak spektakularne zdarzenia są rzadkością – mówi mężczyzna i zaznacza, by nie robić z niego bohatera. – Oczywiście, że się trochę bałem, bo nie wiedziałem z kim mam do czynienia i jak się zachowa. Poza tym bardzo nie lubię zimnej wody – śmieje się. – Ale chyba każdy postąpiłby tak jak ja.

 – Wykazał się obywatelską postawą, która zasługuje na uznanie i na pewno zostanie doceniona i wyróżniona. Osoby, które znajdą się w podobnej sytuacji, mogą tylko brać przykład z Marcina – mówi Zdzisław Kulesza, dyrektor lubelskiego pogotowia.

Mężczyzna, który wjechał oplem do zalewu to 32-letni mieszkaniec gminy Wojciechów (pow. lubelski). Był pijany, miał ponad dwa promile.

– Przyznał się do winy i poddał karze pięciu lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata. Ma też zapłacić grzywnę w wysokości 6,2 tys. zł. Na trzy lata będzie miał zatrzymane prawo jazdy. Tłumaczył policjantom, że specjalnie wjechał do zalewu. Nie podał jednak powodu takiego zachowania – mówi podkom. Andrzej Fijołek z lubelskiej policji.


Podziel się
Oceń

Komentarze

Reklama
Reklama