– Czuję dużą ulgę. Jestem bardzo zadowolony – mówi Jan Kossakowski, który wczoraj po dwóch dekadach spędzonych w zamknięciu mógł wreszcie opuścić Szpital Neuropsychiatryczny w Lublinie.
Mężczyzna ma dzisiaj 57 lat. Najlepszy okres swojego życia spędził pod kluczem. Wszystko przez ogień, który zaprószył we własnej stodole. W zdarzeniu nikt nie ucierpiał. Wielkich strat też nie było – spłonęły dwie sterty gazet.
– Rzuciłem niedopałek i dym się zrobił. Niedaleko był zakład stolarski. Ktoś zadzwonił i mnie zabrali – wspomina 57-latek.
Diagnoza: chory psychicznie
Zarzucono mu usiłowanie podpalenia. Wcześniej leczył się z choroby alkoholowej. Sąd, posiłkując się opinią biegłych lekarzy uznał, że mężczyzna nie jest całkowicie zdrowy. Postanowił umieścić go w szpitalu psychiatrycznym.
– Później co pół roku lekarze wydawali opinie, że Jan Kossakowski jest chory psychicznie i zachodzi podejrzenie, że popełni przestępstwo – wyjaśnia mec. Piotr Wojtaszak, który właśnie „wyciągnął” 57-latka ze szpitala. – Znamienne jest to, że przez 20 lat w dokumentacji pana Jana nie pojawiły się informacje świadczące o tym, że jest groźny.
Adwokat zwraca uwagę, że przez dwie dekady biegli psychiatrzy słali do sądu niemal identyczne opinie na temat Kossakowskiego. Zalecali pozostawienie go w zamknięciu, co sąd za każdym razem aprobował.
– Mimo składanych wniosków sąd nie dopuszczał opinii innych biegłych – mówi mec. Wojtaszak. – Tymczasem zgodnie z wytycznym krajowego konsultanta do spraw psychiatrii, już po trzech latach pobytu pacjenta w szpitalu jego stan zdrowia powinien ocenić zewnętrzny zespół specjalistów.
Musimy znów zagrać w piłkę
Kiedy Kossakowski trafił do szpitala nie miał rodziny. Pozostał mu tylko kolega, który czasem odwiedzał go na oddziale.
– Latami mieszkałem za granicą, ale co wracałem do Polski, to on wciąż siedział – wspomina Czesław Rak. – Znam Janka od dziecka, graliśmy razem w piłkę. Pomyślałem, że kiedyś musimy znowu zagrać. Robiłem więc, co mogłem, żeby mu pomóc.
Pod koniec ubiegłego roku pan Czesław zainteresował sprawą mec. Wojtaszaka, adwokata doświadczonego w tego typu sprawach.
– Kiedy pytałem w sądzie biegłą o objawy choroby pana Jana, stwierdziła tylko, że był lękliwy. Nie wiedział, co będzie robił na wolności. Przypisywano mu też manię prześladowczą, bo pisał listy do różnych instytucji – opowiada prawnik. – A to przecież normalne. Próbował o siebie walczyć.
Po tym, jak mecenas włączył się w sprawę, do sądu trafiły dwie opinie biegłych psychiatrów. Wynika z nich, że Jan Kossakowski nie jest groźny dla otoczenia.
– Biegli uznali, że nie istnieje wysokie prawdopodobieństwo popełnienia przestępstwa. Brak jest też konieczności dalszego pobytu w zamkniętym oddziale psychiatrycznym – mówi sędzia Dariusz Abramowicz, rzecznik Sądu Okręgowego w Lublinie. – Autorzy drugiej opinii zasugerowali dodatkowo, by poddać 57-latka terapii psychiatrycznej.
Świat znam z telewizji
Wczoraj sąd zgodził się z tą opinią. Postanowił, że Jan Kossakowski nie będzie już trzymany w zamknięciu. Mężczyzna zamieszka w Domu Pomocy Społecznej niedaleko Parczewa. Tam będzie korzystał m.in. z pomocy lekarskiej.
– To najlepsze wyjście, bo rodzinny dom pana Jana został niemal całkowicie zniszczony. Nie ma więc dokąd pójść – przyznaje mec. Wojtaszak.
– Tutaj było ciężko. Trudno było – opowiada Kossakowski. – Od pewnego czasu mogłem tylko na godzinę wyjść do parku, albo do sklepiku. Trochę też wiem o świecie, bo oglądałem telewizję. Muszę się teraz jakoś zaaklimatyzować. Na pewno dzisiaj obejrzę sobie mecz.
Lekarze przekonują, że 20-letni pobyt mężczyzny w szpitalu psychiatrycznym był konieczny.
– To dopiero teraz ustały przesłanki do tego, żeby pan Kossakowski nadal u nas przebywał. Do tej pory stwarzał zagrożenie. To leczenie, ale również wiek, wpłynął na zmianę zachowania pacjenta i jego osobowości – przekonuje Marek Domański, zastępca dyrektora ds. lecznictwa Szpitala Neuropsychiatrycznego w Lublinie. – Pacjent był co pół roku opiniowany, opinię wysyłaliśmy do sądu i to on podejmował decyzję, czy nadal powinien zostać w szpitalu.
Sąd wyjaśnia, że w swoich rozstrzygnięciach opierał się na opiniach lekarzy. Po raz kolejny zrobi to za rok, decydując o ewentualnym przedłużeniu terapii Jana Kossakowskiego.
Pan Jan jeszcze nie zdecydował, czy będzie się starał o zadośćuczynienie.
(kp)
Pod koniec ubiegłego roku pan Czesław zainteresował sprawą mec. Wojtaszaka, adwokata doświadczonego w tego typu sprawach.
– Kiedy pytałem w sądzie biegłą o objawy choroby pana Jana, stwierdziła tylko, że był lękliwy. Nie wiedział, co będzie robił na wolności. Przypisywano mu też manię prześladowczą, bo pisał listy do różnych instytucji – opowiada prawnik. – A to przecież normalne. Próbował o siebie walczyć.
Po tym, jak mecenas włączył się w sprawę, do sądu trafiły dwie opinie biegłych psychiatrów. Wynika z nich, że Jan Kossakowski nie jest groźny dla otoczenia.
– Biegli uznali, że nie istnieje wysokie prawdopodobieństwo popełnienia przestępstwa. Brak jest też konieczności dalszego pobytu w zamkniętym oddziale psychiatrycznym – mówi sędzia Dariusz Abramowicz, rzecznik Sądu Okręgowego w Lublinie. – Autorzy drugiej opinii zasugerowali dodatkowo, by poddać 57-latka terapii psychiatrycznej.
– Czuję dużą ulgę. Jestem bardzo zadowolony – mówi Jan Kossakowski, który wczoraj po dwóch dekadach spędzonych w zamknięciu mógł wreszcie opuścić Szpital Neuropsychiatryczny w Lublinie.
Mężczyzna ma dzisiaj 57 lat. Najlepszy okres swojego życia spędził pod kluczem. Wszystko przez ogień, który zaprószył we własnej stodole. W zdarzeniu nikt nie ucierpiał. Wielkich strat też nie było – spłonęły dwie sterty gazet.
– Rzuciłem niedopałek i dym się zrobił. Niedaleko był zakład stolarski. Ktoś zadzwonił i mnie zabrali – wspomina 57-latek.
Diagnoza: chory psychicznie
Zarzucono mu usiłowanie podpalenia. Wcześniej leczył się z choroby alkoholowej. Sąd, posiłkując się opinią biegłych lekarzy uznał, że mężczyzna nie jest całkowicie zdrowy. Postanowił umieścić go w szpitalu psychiatrycznym.
– Później co pół roku lekarze wydawali opinie, że Jan Kossakowski jest chory psychicznie i zachodzi podejrzenie, że popełni przestępstwo – wyjaśnia mec. Piotr Wojtaszak, który właśnie „wyciągnął” 57-latka ze szpitala. – Znamienne jest to, że przez 20 lat w dokumentacji pana Jana nie pojawiły się informacje świadczące o tym, że jest groźny.
Adwokat zwraca uwagę, że przez dwie dekady biegli psychiatrzy słali do sądu niemal identyczne opinie na temat Kossakowskiego. Zalecali pozostawienie go w zamknięciu, co sąd za każdym razem aprobował.
– Mimo składanych wniosków sąd nie dopuszczał opinii innych biegłych – mówi mec. Wojtaszak. – Tymczasem zgodnie z wytycznym krajowego konsultanta do spraw psychiatrii, już po trzech latach pobytu pacjenta w szpitalu jego stan zdrowia powinien ocenić zewnętrzny zespół specjalistów.
– Czuję dużą ulgę. Jestem bardzo zadowolony – mówi Jan Kossakowski, który wczoraj po dwóch dekadach spędzonych w zamknięciu mógł wreszcie opuścić Szpital Neuropsychiatryczny w Lublinie.
Mężczyzna ma dzisiaj 57 lat. Najlepszy okres swojego życia spędził pod kluczem. Wszystko przez ogień, który zaprószył we własnej stodole. W zdarzeniu nikt nie ucierpiał. Wielkich strat też nie było – spłonęły dwie sterty gazet.
– Rzuciłem niedopałek i dym się zrobił. Niedaleko był zakład stolarski. Ktoś zadzwonił i mnie zabrali – wspomina 57-latek.
Diagnoza: chory psychicznie
Zarzucono mu usiłowanie podpalenia. Wcześniej leczył się z choroby alkoholowej. Sąd, posiłkując się opinią biegłych lekarzy uznał, że mężczyzna nie jest całkowicie zdrowy. Postanowił umieścić go w szpitalu psychiatrycznym.
– Później co pół roku lekarze wydawali opinie, że Jan Kossakowski jest chory psychicznie i zachodzi podejrzenie, że popełni przestępstwo – wyjaśnia mec. Piotr Wojtaszak, który właśnie „wyciągnął” 57-latka ze szpitala. – Znamienne jest to, że przez 20 lat w dokumentacji pana Jana nie pojawiły się informacje świadczące o tym, że jest groźny.
Adwokat zwraca uwagę, że przez dwie dekady biegli psychiatrzy słali do sądu niemal identyczne opinie na temat Kossakowskiego. Zalecali pozostawienie go w zamknięciu, co sąd za każdym razem aprobował.
– Mimo składanych wniosków sąd nie dopuszczał opinii innych biegłych – mówi mec. Wojtaszak. – Tymczasem zgodnie z wytycznym krajowego konsultanta do spraw psychiatrii, już po trzech latach pobytu pacjenta w szpitalu jego stan zdrowia powinien ocenić zewnętrzny zespół specjalistów.
– Czuję dużą ulgę. Jestem bardzo zadowolony – mówi Jan Kossakowski, który wczoraj po dwóch dekadach spędzonych w zamknięciu mógł wreszcie opuścić Szpital Neuropsychiatryczny w Lublinie.
Mężczyzna ma dzisiaj 57 lat. Najlepszy okres swojego życia spędził pod kluczem. Wszystko przez ogień, który zaprószył we własnej stodole. W zdarzeniu nikt nie ucierpiał. Wielkich strat też nie było – spłonęły dwie sterty gazet.
– Rzuciłem niedopałek i dym się zrobił. Niedaleko był zakład stolarski. Ktoś zadzwonił i mnie zabrali – wspomina 57-latek.
Diagnoza: chory psychicznie
Zarzucono mu usiłowanie podpalenia. Wcześniej leczył się z choroby alkoholowej. Sąd, posiłkując się opinią biegłych lekarzy uznał, że mężczyzna nie jest całkowicie zdrowy. Postanowił umieścić go w szpitalu psychiatrycznym.














Komentarze