Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Tutaj strażak ma tylko trzy minuty. Jak się pracuje na lotnisku?

Alarm! Awaryjne lądowanie na lotnisku Lublin. Pierwszy do akcji jedzie 4-osobowy striker 4x4. Strażacy mają tylko 3 minuty na dojechanie do samolotu. A na ugaszenie pożaru samolotu pasażerskiego 90 sekund. Na lotnisku służy 37 strażaków.
Tutaj strażak ma tylko trzy minuty. Jak się pracuje na lotnisku?

Życie strażaka lotniskowego na pierwszy rzut oka jest lekkie, łatwe i przyjemne. 24-godzinna nudna służba i 48 godzin wolnego. - To tylko pozory. Każdy strażak musi być gotowy do akcji w każdym momencie służby. Dlatego zawsze, podczas każdej służby, obowiązkowo każdy z nas ma 5 godzin ćwiczeń teoretycznych i praktycznych oraz dwie godziny treningu fizycznego na siłowni. Reszta to obsługa sprzętu i czuwanie - mówi Artur Wąsik, komendant Lotniskowej Służby Ratowniczo-Gaśniczej Portu Lotniczego Lublin.

Mamy tylko 3 minuty

Przepisy określające czas reakcji strażaków w przypadku zagrożenia na lotnisku są rygorystyczne. - Od momentu ogłoszenia alarmu mamy maksymalnie trzy minuty, aby dotrzeć do miejsca zdarzenia lub do końca pasa startowego. W przypadku naszego lotniska zajmuje około dwie i pół minuty - mówi Artur Wąsik. Ale to nie koniec. Już podczas jazdy za samolotem strażacy muszą rozpocząć akcje, zużywając 50 proc. zawartości zbiorników maszyny gaśniczej. Potem jest jeszcze trudniej.

Dojazd to jedno, a czas ugaszenia pożaru: to drugie. Duży statek powietrzny, czyli taki z 180 osobami na pokładzie, powinien być ugaszony w ciągu dziewięćdziesięciu sekund, a pożar zewnętrzny małego samolotu, awionetki, helikoptera, w ciągu sześćdziesięciu sekund. - Musimy tak szybko skutecznie działać, bo współczesne samoloty są zbudowane z kompozytów. Ogień bardzo szybko „wchodzi” do środka - dodaje Artur Wąsik. - Skutki katastrofy statku powietrznego z 180 osobami na pokładzie, mogą być zatrważające. Dlatego każdego dnia musimy być gotowi do akcji, choćby ryzyko katastrofy było bliskie zeru - dodaje komendant.

Życie strażaka lotniskowego na pierwszy rzut oka jest lekkie, łatwe i przyjemne. 24-godzinna nudna służba i 48 godzin wolnego. - To tylko pozory. Każdy strażak musi być gotowy do akcji w każdym momencie służby. Dlatego zawsze, podczas każdej służby, obowiązkowo każdy z nas ma 5 godzin ćwiczeń teoretycznych i praktycznych oraz dwie godziny treningu fizycznego na siłowni. Reszta to obsługa sprzętu i czuwanie - mówi Artur Wąsik, komendant Lotniskowej Służby Ratowniczo-Gaśniczej Portu Lotniczego Lublin.

Mamy tylko 3 minuty

Przepisy określające czas reakcji strażaków w przypadku zagrożenia na lotnisku są rygorystyczne. - Od momentu ogłoszenia alarmu mamy maksymalnie trzy minuty, aby dotrzeć do miejsca zdarzenia lub do końca pasa startowego. W przypadku naszego lotniska zajmuje około dwie i pół minuty - mówi Artur Wąsik. Ale to nie koniec. Już podczas jazdy za samolotem strażacy muszą rozpocząć akcje, zużywając 50 proc. zawartości zbiorników maszyny gaśniczej. Potem jest jeszcze trudniej.

Trening

Na każdej 24-godzinnej służbie jest 8 strażaków plus dyspozytor i dowódca zarządzający akcją ratowniczą. - Służba zaczyna się od odpalenia samochodów. To jest obowiązek kierowców. Muszą być pewni, że pojazdy są gotowe do akcji. Potem każdy strażak sprawdza swoją zbroję i aparat tlenowy oraz pozostały sprzęt, który nie może zaszwankować podczas akcji - tłumaczy Artur Wąsik.

Po porannej inspekcji zaczyna się 5-godzinne szkolenie teoretyczne. - Ćwiczymy różnego rodzaju procedury ratownicze, które możemy spotkać w określonych rodzajach akcji na lotnisku. Po części teoretycznej przychodzi czas na praktykę, czyli sprawdzanie szybkości reagowania i zgrania zespołu. Ale to nie koniec. Każdy strażak ma obowiązek podczas służby przez dwie godziny szlifować kondycję fizyczną - dodaje Artur Wąsik. Strażacy w remizie mają własną siłownie. Ten ostatni wymóg nie jest li tylko kolejnym przepisem. - Co roku każdy z nas musi przejść ostry egzamin z „wuefu”. W programie tego egzamin znajduje się bieg na 1000 i sprint na 50 metrów oraz podciąganie się na drążku - wylicza komendant.

W każdy czwartek odbywa się czyszczenie i sprawdzanie sprzętu, a sobota to dzień gospodarczy. Dlatego remiza, sprzęt i samochody wyglądają, jak nowe.

Nie tylko strażacy sprawdzają sami siebie. Czasami zdarza się, że wieża ogłosi próbny alarm o północy. A wtedy strażacy od momentu otrzymania alarmu do dojazdu na koniec pasa mają tylko trzy minuty. - Nasza jednostka liczy 37 strażaków. Wszyscy wywodzimy się Państwowej Straży Pożarnej, każdy z nas ma prawo jazdy kategorii „C” i ukończoną, co najmniej, podoficerską szkołę pożarniczą. Część z nas wciąż służy w PSP, część jest już na emeryturze - dodaje komendant.

Strażacy szkolą się nie tylko w Polsce. Raz na cztery lata jadą do Anglii, do specjalistycznego ośrodku International Fire Training Centre w Teesside. A tam czekaj na nich realne samoloty i prawdziwe płomienie buchające żarem 1200 stopni Celsjusza. Już jesienią dwie 15-osobowe grupy będą się szkolić rotacyjnie w Wielkiej Brytanii.

Tylko czekają na sygnał

W garażach stoją dwa potężne strikery. - Są to samochody ratowniczo-gaśnicze wyprodukowane przez amerykańską firmę Oshkosh. Pierwszy do akcji zawsze wyjeżdżą striker 1500 z napędem na 4x4, z 4-osobową załogą na pokładzie. Potem do boju rusza new striker 3000 z napędem 6x6, z dwoma strażakami w środku - mówi Artur Wąsik.

Oba mają takie same silniki: 16-litrowe Deutz V8 o mocy 697 KM i momencie obrotowym 2645 Nm przy 1400 obr./min. Oba wozy mają automatyczne, 7-biegowe skrzynie i niezależne zawieszenie każdego koła o potężnym skoku aż 40 centymetrów. Striker 1500 rozpędza się do 80 km/godz. w 25 sekund wioząc 6,7 tys. litrów środków gaśniczych plus 670 kilogramów środków pianotwórczych.

Cięższy striker 3000 do 80 km/h rozpędza się w 40 s z 12 tys. litrów środków gaśniczych plus 1200 kilogramów środków pianotwórczych. Oba mają także po 250 kilogramów proszku gaśniczego. Prędkość maksymalna obu modeli to ponad 113 km/godz.

- W rezerwie mamy baracudę. Ten wóz może zmieścić maksymalnie dziesięć tysięcy litrów wody, tysiąc dwieście litrów środka pianotwórczego i dwieście pięćdziesiąt kilogramów proszku - dodaje Artur Wąsik.

Każdy z tych pojazdów stoi bez przerwy pod prądem. Olej w misce jest rozgrzany, kompresor gotowy do akcji, tak aby w każdej chwili wyjechać na akcję. - Do tej pory raz wyjechaliśmy do alarmu. Zagrożona była awionteka. Na szczęście obyło się bez naszej interwencji - dodaje komendant. - W tym tygodniu gasiliśmy też zboże, które paliło się tuż za ogrodzeniem lotniska. Ale tak naprawdę, to dobrze że jesteśmy „bezrobotni” - kończy Artur Wąsik.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama