Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Sebastian Buczek: Nie wstydzę się swoich trzasków

Jedna z pierwszych prób zapisu dźwięku na materialnym nośniku miała miejsce na początku XIX w. Polegała ona na rysowaniu poziomej linii na warstwie sadzy. Dźwięku z sadzy niestety nie dało się odtwarzać. Dopiero kilkadziesiąt lat później nastąpił przełom – dźwięk zapisano na woskowym cylindrze. Gdyby nie to, historia muzyki mogłaby wyglądać zupełnie inaczej, a Sebastian Buczek być może nie nagrywałby trzeszczących płyt
Sebastian Buczek: Nie wstydzę się swoich trzasków

– W świecie cyfrowych plików płyty, które robię, są coraz większym anachronizmem, ale czy nie jest to piękne? – mówi Sebastian Buczek, artysta i muzyk zajmujący się wytwarzaniem i nagrywaniem płyt w studiu Altanova.

Płyty analogowe w świecie mp3

Zawsze interesował się wynalazkami, eksperymentami i starą techniką. – Trzeba pamiętać, że jeszcze kilka lat temu, gdy nie było plików mp3, moje zajęcie nie było aż tak dziwne. Nagle czas zaczął płynąć coraz szybciej i okazało się, że to jest takie niecodzienne.

Buczek zwykle nie korzysta z popularnego winylu, który wymaga precyzyjnego pilnowania temperatury i niewiele trzeba, żeby pod wpływem ciepła tworzywo zamieniło się w kwas solny. Materiałem, którego używa najczęściej jest PET-G, czyli polietylen z glikolem. Z tym plastikiem stykamy się na co dzień, powstają z niego butelki i opakowania.

– Moim ulubionym materiałem jest PCL, czyli polikaprolakton. Ma znakomite właściwości, rozpuszcza się już przy podgrzaniu do 70 stopni, co jest bardzo wygodne w pracy. Jest odporny na niskie temperatury, bardzo łatwo się rozkłada w przyrodzie i jest przy tym supermocny.

Białawy plastik jest miękki i łatwo się wygina, z wyglądu przypomina nieco wosk – materiał, który okazał się kluczowy w ewolucji fonografii oraz przesądził o fascynacji Buczka.

Na sadzy i na wosku

Pierwsza próba zapisania dźwięku polegała na kreśleniu linii na warstwie sadzy, nie było wówczas możliwości, by tak nakreślony dźwięk odtworzyć. Pierwsze urządzenie, dzięki któremu można było zapisywać oraz odtwarzać dźwięk skonstruował 70 lat później Thomas Alva Edison. Fonograf Edisona został zmodyfikowany przez Alexandra Grahama Bella oraz Charlesa Sumnera Taintera poprzez pokrycie walca woskiem.

– Wówczas nie było jeszcze płyt, tylko cylinder, coś w kształcie świeczki, tylko że w miejscu knota znajdowała się ośka fonografu. Igła drgała i robiła rowki, zapisywała dźwięk. Podczas odtwarzania igła poruszała się tym samym szlakiem – tłumaczy Buczek, który o zapisie woskowym dowiedział się podczas studiów. – Studiowałem grafikę, ale zawsze interesowałem się muzyką. Kiedyś w komisie przy Narutowicza kupiłem stary klarnet, w tym samym miejscu kupiłem „Akustykę” Drobnera, gdzie były opisane procesy związane z tworzeniem płyt. To wszystko jakoś mnie wzruszyło.

Krzyczenie do tuby

Postanowił spróbować sam. Poszedł do szklarza i zamówił okrągłą szybę z dziurką w środku, w kuwecie fotograficznej rozpuścił wosk i zanurzył w nim szklane koło. Jak przyznaje, początki nie były łatwe, wosk ściekał i trzeba było obracać płytą, aby się równomiernie rozprowadził.

– Następnie wziąłem bardzo stary gramofon na korbkę i położyłem płytę. Krzyczałem przez tubę i ta duża, stara igła zaczęła drżeć, przytknąłem ją do wosku i chwilę nagrywałem, jeden, dwa obroty. Następnie położyłem płytę na gramofonie unitry, włączyłem i okazało się, że na płycie jest nagranie tego krzyku, oczywiście zniekształcone, ale mniej więcej podobne – opowiada. – To nawet nie był mój pomysł, 100 lat temu robił to Berliner (Emil Berliner – wynalazca gramofonu – przyp. red.).

Swoje woskowe płyty pokazał na zajęciach na ASP w Katowicach. Studenci mieli za zadanie przygotować pracę pt. „Przed i po”. Większość przygotowała zdjęcia, rysunki bądź grafiki. – Ja powiedziałem, że nagram płytę, będzie „przed – nie ma płyty i po – jest płyta”, dostałem pozwolenie. Wziąłem swoje szklane kółka, nagrałem płytę i przyniosłem na zaliczenie kilka egzemplarzy. Okazało się, że grają, był szok, ludzie się zgromadzili, bo jak to możliwe, że muzyka leci z wosku.

Jak pocztówki

Mniej więcej od 2011 r. artysta poświęca się głównie wytwarzaniu płyt. Stroni od nowoczesnej technologii. Głównym narzędziem w jego pracowni Altanova, „sercem przedsięwzięcia” jak sam mówi, jest wycinarka do pocztówek dźwiękowych wyprodukowana w latach 60. ubiegłego wieku. – Wtedy taka maszynka miała wartość domu jednorodzinnego. W każdym większym mieście było studio nagrywania pocztówek dźwiękowych, nastawiało się zagraniczną stację radiową i nagrywało przeboje, np. Beatlesów.
Nakłady płyt z pracowni Altanova nie przekraczają zwykle 60 sztuk. Tym właśnie różni się wycinanie od wytłaczania płyt – dopiero, gdy się tłoczy, można pozwolić sobie na większe nakłady.

Trzaski i szumy

Zamiłowanie do szumów, trzasków i „starości” słychać w „Wabieniu Dziewic”, pierwszej płycie Buczka. Tutaj szumy wydają się niemal tak samo ważne, jak dźwięki instrumentu. Inaczej jest w przypadku płyty „Runo” Mikołaja Trzaski i Jacka Mazurkiewicza. Charakterystyczne, chropowate trzeszczenie jest w tym przypadku dodatkiem do akustycznych instrumentów.

– Trzaski i lekkie szumy są nieuniknione, choć to również zależy od koncepcji. Dla Zorki Wollny ta niska jakość i efekt zanikania dźwięku były ważne. Płyta została wycięta w miękkim PCL i czasem się zacinała, nie poprawiałem tego, to tak miało być. W przypadku Trzaski i Mazurkiewicza robiliśmy kilka prób, dopracowywaliśmy basy i wyszedł nam taki brzmieniowy cukiereczek – mówi.

Nagrywanie płyt trwa zwykle tyle, ile trwa utwór plus techniczne czynności: założenie płyty, ustawienie igły, podłączenie sprzętu. – Najprostsza metoda nagrywania wygląda tak, że z komputera wychodzi dźwięk, następnie trafia do wzmacniacza, a stamtąd idzie do głowicy. Igła wycina rowek, jeśli igła jest nieruchoma, nagrywa się cisza.

Sebastian Buczek na swoim koncie ma wiele ciekawych wydawnictw. Wyróżnia się na tym polu płyta „Spacer po spiralnej grobli” Łukasza Jastrubczaka. Jest to właściwie dźwiękowy zapis spaceru, który autor odbył po „Spiralnej grobli” – rzeźbie usypanej z błota, kryształów soli, ziemi i skał na wybrzeżu Wielkiego Jeziora Słonego w USA.

Jan i Edi – muzycy z drewna

Od czasu studiów właściciel Altanovej eksperymentował z muzyką. Podczas festiwalu „Muzyka w krajobrazie” grał na klarnecie połączonym z balonikiem. – Dzięki temu pojawiał się oddech permanentny, nie musiałem łapać powietrza i mieć takich nadętych policzków.

Jednym z ciekawszych jego pomysłów było stworzenie swoistego zespołu robotów. Założenie było takie, żeby publiczność myślała, że słucha prawdziwych muzyków. Na koncert w Kolonii w 2001 r. stworzył dwóch takich muzyków. Edi i Jan mieli drewniane szkielety i twarze zrobione z silikonu (za bazę posłużył gipsowy odlew twarzy kolegi ze studiów Buczka).

– Jeden grał na bębnach, na stopie basowej. Działało to dzięki silniczkowi od wycieraczki, który został zamontowany w tejże stopie, drugi miał coś w rodzaju katarynki, można powiedzieć, że to instrumenty nimi poruszały – wyjaśnia.

Twórca robotów sterował nimi za pomocą kabli podłączonych do akumulatora samochodowego. Muzyka, jak przyznaje autor przedsięwzięcia, nie była dobra, ale publiczność rzeczywiście się nie połapała. Myślano, że to koncert niezbyt utalentowanych muzyków.

Okładki też ręcznie

Edi został skradziony i z Sebastianem Buczkiem został tylko Jan. Robot jest nieustannie modyfikowany, obecnie porusza głową i świeci oczami, łatwo więc rozpoznać, że nie jest człowiekiem.

– Występ w Kolonii był trochę niefortunny, gdyby publiczność wiedziała, że to nie są ludzie, być może Jan i Edi staliby się bardziej znani. Ostatni raz koncertowaliśmy razem w Jeleniej Górze na Festiwalu Muzyki Teatralnej w październiku. Reakcja publiczności była świetna.

Obecnie Jan podróżuje z Szaloną Galerią, objazdową wystawą współczesnej sztuki. 9 sierpnia mobilne centrum kultury pojawiło się w Józefowie na Roztoczu.

Również okładki do swoich płyt Sebastian Buczek wykonuje sam. Korzysta z zabytkowej drukarni w Domu Słów. Trzeszczące płyty z wytwórni Altanova to nie jest tani produkt, średnio płyta kosztuje ok. 100 euro.

– Ręcznie tworzone rzeczy mają swoją wartość. Płyty lo-fi podobają się artystom z powodu oryginalności, tutaj coś, co zwykle uznaje się za wadę, jest bardzo istotnym elementem. Nie wstydzę się swoich trzasków.

– W świecie cyfrowych plików płyty, które robię, są coraz większym anachronizmem, ale czy nie jest to piękne? – mówi Sebastian Buczek, artysta i muzyk zajmujący się wytwarzaniem i nagrywaniem płyt w studiu Altanova.

Płyty analogowe w świecie mp3

Zawsze interesował się wynalazkami, eksperymentami i starą techniką. – Trzeba pamiętać, że jeszcze kilka lat temu, gdy nie było plików mp3, moje zajęcie nie było aż tak dziwne. Nagle czas zaczął płynąć coraz szybciej i okazało się, że to jest takie niecodzienne.

Buczek zwykle nie korzysta z popularnego winylu, który wymaga precyzyjnego pilnowania temperatury i niewiele trzeba, żeby pod wpływem ciepła tworzywo zamieniło się w kwas solny. Materiałem, którego używa najczęściej jest PET-G, czyli polietylen z glikolem. Z tym plastikiem stykamy się na co dzień, powstają z niego butelki i opakowania.


Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama