Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Wojewódzki Urząd Pracy

Otwierać własny biznes, czy nie? Rozmowa z prof. Andrzejem Kidybą

Rozmowa z prof. zw. dr hab. Andrzejem Kidybą, prezesem obchodzącej jubileusz 25-lecia istnienia Lubelskiej Fundacji Rozwoju.
Otwierać własny biznes, czy nie? Rozmowa z prof. Andrzejem Kidybą
(fot. Wojciech Nieśpiałowski)

• Pamięta pan swoje pierwsze dni w Lubelskiej Fundacji Rozwoju?

- Pamiętam, bo to były zupełnie inne czasy. Dostaliśmy do dyspozycji dwa pomieszczenia przy ul. Zana, gdzie zresztą przez całe lata sąsiadowaliśmy z redakcją „Dziennika Wschodniego”. Ciekawe było to, że w tych lokalach nie było mebli i jednym z naszych pierwszych zadań było ich „zorganizowanie” poprzez darowiznę od kogoś, bo jako fundacja dysponowaliśmy niezbyt dużymi środkami, żeby zaczynać od kupna mebli. Rejestracja miała miejsce 4 września 1991 roku i w kolejnych dniach zaczęliśmy funkcjonowanie. 25 września w Urzędzie Wojewódzkim miała miejsca szczególna uroczystość inauguracji działalności Lubelskiej Fundacji Rozwoju z udziałem ówczesnego premiera Jana Krzysztofa Bieleckiego. Pierwsze miesiące poświęciliśmy sprawom organizacyjnym. W tym czasie podjęliśmy decyzję o utworzeniu oddziału w Lubartowie, gdzie zapowiedziano zwolnienia w związku z likwidacją tamtejszej Unitry. To były nasze pierwsze kroki skierowane do osób zagrożonych utratą pracy. Potem tworzyliśmy kolejne oddziały. Początkom towarzyszyło dużo niewiadomych, bo mieliśmy bardzo szeroko zakreślone cele i wielu wiedziało „lepiej” od nas, jak je realizować. Ale nie każdy miał świadomość, że to kosztuje. Nasze wizje rozwoju i „doradców” różniły się. Z dzisiejszej perspektywy mogę ocenić, że było ciężko, bo instytucji takich jak nasza do tej pory w Europie Środkowo-Wschodniej zwyczajnie nie było. Najpierw musieliśmy trochę terminować, zobaczyć jak to działa w innych krajach.

• Jakie były kamienie milowe w rozwoju Fundacji?

- Niewątpliwie przełomem dla naszego funkcjonowania było uzyskanie po trudnych bojach statusu instytucji wdrażającej Polsko-Brytyjski Program Rozwoju Przedsiębiorczości. Na początku lat 90. Wielka Brytania zdecydowała, że odsetki od długu, jaki mieliśmy wobec niej zostaną przeznaczone dla Polski. Sam projekt okazał się wielkim sukcesem. W grę wchodziło 10 milionów dolarów i choć może z dzisiejszej perspektywy nie są to gigantyczne pieniądze, to wtedy była to niemała kwota. Realizowaliśmy wówczas cztery programy, a w dłuższej perspektywie dzięki środkom, które pozostały po Programie i całemu know-how, jakie przekazali nam Brytyjczycy udało nam się później realizować naszą strategię, jaką była pomoc małym i średnim przedsiębiorcom. Ogromnie ważne było również to, że po tym czasie zostaliśmy Regionalną Instytucją Finansową, czyli byliśmy odpowiedzialni za podział środków pomocowych. To były dwa momenty kluczowe dla naszej Fundacji. Ale jak wyliczyłem, te 25 lat to 9125 dni i tak naprawdę każdy z nich był kamyczkiem milowym, każdy był inny i przynosił nowe wyzwania.

• Fundacja to przede wszystkim ludzie…

- Z okazji 25-lecia wydaliśmy monografię opisującą historię Lubelskiej Fundacji Rozwoju. To już kolejna taka książka i długo zastanawialiśmy się, jaką ma mieć okładkę. Na pierwszej, wydanej po 10 latach nie było żadnego zdjęcia. Na kolejnej przedstawiliśmy staromiejską kamienicę, w której mieści się nasza siedziba. Teraz pokazaliśmy ludzi. Najważniejszą cechą zespołu, którym kieruję jest kompetencja. Nie było sytuacji, w której ktoś zostałby zatrudniony dlatego, że zadziałały znajomości. To są profesjonaliści przywiązani do Fundacji. Są wśród nas tacy, którzy są od początku jej istnienia. Średni okres zatrudnienia wynosi 10 lat. Tutaj nie przychodzi się szybko i szybko się stąd nie odchodzi. Mamy też niepisany zakaz wprowadzania do Fundacji polityki.

• Jakie znaczenie dla Lubelskiej Fundacji Rozwoju miało wejście Polski do Unii Europejskiej?

- Kluczowe, bo bez tego zapewne dalej obracalibyśmy się „w sosie”, jaki został po programie brytyjskim, a skala naszej działalności byłaby dużo mniejsza. A tak przedsiębiorcy dzięki naszym prawie 2 300 poręczeniom otrzymali 1 miliard złotych kredytów, udzieliliśmy 2 800 pożyczek na kwotę 195 milionów złotych (poziom ich nie spłacenia wynosi 0,1%), przeszkoliliśmy w ramach prawie 6 000 tysięcy szkoleń 82 000 tysięcy osób. Za pośrednictwem Fundacji do przedsiębiorców i samorządów trafiło 1 miliard 200 milionów złotych, sami pozyskiwaliśmy projekty własne wartości 350 milionów złotych, czyli łącznie to tj. 1,5 miliarda złotych pomocy dla Regionu. Współtworzyliśmy szereg instytucji: Targi Wschodnie, Inkubator Przedsiębiorczości w Puławach, Lubelski Park Naukowo-Technologiczny, Port Lotniczy „Świdnik”. Bez wejścia do Unii Europejskiej nie bylibyśmy w strukturach Enterprise Europe Network, co pozwala nam na wymianę informacji, kontakty biznesowe i z pewnością wielu rzeczy byśmy nie wiedzieli i nie umieli. Od samego początku byliśmy euroentuzjastami. Dzisiaj, po tych latach dostrzegamy jednak pewne słabości UE, widzimy doskwierającą biurokrację.

• Jakie było najtrudniejsze zadanie, z jakim przyszło się zmierzyć panu i Fundacji?

- Jak już mówiłem najtrudniejszy był chyba początek i przetrwanie okresu, w którym wszyscy wszystko wiedzieli lepiej. Ale też każdy z projektów, których zrealizowaliśmy ponad 250, wiązał się z trudem. Jesteśmy trochę jak saperzy. Błąd w rozliczeniu projektu może oznaczać koniec instytucji. Dlatego posiadanie profesjonalnego zespołu jest tak ważne, bo wszyscy wiedzą, że samo wygranie projektu nie wystarczy. Trzeba go dobrze zrealizować i rozliczyć.

• Otwierać własny biznes, czy nie? Co radziłby pan przedsiębiorczym mieszkańcom Lubelszczyzny, którzy stają przed takim dylematem?

- Patrząc na rynek pracy na Lubelszczyźnie powiedziałbym: „otwierać”, bo alternatywa stałych miejsc zatrudnienia jest niewielka. Ale nie powiem, że każdy otwierany biznes zakończy się sukcesem. Tak nie jest i nigdy tak nie będzie ale instrumentów wsparcia dla młodych przedsiębiorców jest sporo: szkolenia, doradztwo, pomoc przy tworzeniu biznesplanu i przygotowaniu projektu o dofinansowanie zewnętrzne, pożyczki, poręczenia czy inwestycje finansowe. Jeżeli przedsiębiorcy korzystają z tego, to szansa na przetrwanie jest dużo większa. Ale do tego potrzeba też zmian w prawie ułatwiających życie przedsiębiorcom. Oprócz nas pojawiło się też szereg innych instytucji: parki przemysłowe, czy inkubatory przedsiębiorczości, które tworzą pewien ekosystem zwiększający szanse na przeżycie. Ale nie łudźmy się, nie każdy start-up „przeżyje”. Taka jest też statystyka.

• Czy w województwie lubelskim istnieje sprzyjający klimat dla przedsiębiorczości i biznesu?

- Musimy sobie uświadomić, że mamy pewne bariery. Póki co to, że jesteśmy krajem granicznym Unii Europejskiej, wcale nie jest naszym atutem, to jest pewne zamknięcie się związane chociażby z likwidacją handlu przygranicznego. Szansą może być zapowiadane zniesienie wiz dla obywateli Ukrainy - jednak tam też musi poprawić się sytuacja ekonomiczna i polityczna. Mamy też pewne zapóźnienia historyczne, ale na to nic nie poradzimy. Odpowiadając na pytanie mogę z całą pewnością powiedzieć, że nie znam osób, czy instytucji, które chcą włożyć kij w szprychy i psułyby atmosferę wokół naszej przedsiębiorczości. Nie dostrzegam też w tym kontekście konkurujących ze sobą barw politycznych. W regionach polityki jest dużo mniej niż w Warszawie.

• Jak widzi pan przyszłość Lubelskiej Fundacji Rozwoju?

- Myślę, że nasz profil funkcjonowania się nie zmieni. Pozostaniemy przy tym, co robimy i będziemy szukali nowych instrumentów działania i wspierania przedsiębiorczości. Bardzo ważne będzie stworzenie takiego mechanizmu funkcjonowania, jakby pomocy unijnej nie było. O tym też musimy myśleć, bo tak będzie za 10 lat, ale to zadanie jest na już. W wielu europejskich krajach kończyło się to różnie. Bywało tak, że jak skończyły się fundusze z UE, następowało tąpnięcie, z którymi kraje ale i instytucje nie potrafiły sobie poradzić. To będzie największe wyzwanie, ale jesteśmy tego w pełni świadomi.

• Pamięta pan swoje pierwsze dni w Lubelskiej Fundacji Rozwoju?

- Pamiętam, bo to były zupełnie inne czasy. Dostaliśmy do dyspozycji dwa pomieszczenia przy ul. Zana, gdzie zresztą przez całe lata sąsiadowaliśmy z redakcją „Dziennika Wschodniego”. Ciekawe było to, że w tych lokalach nie było mebli i jednym z naszych pierwszych zadań było ich „zorganizowanie” poprzez darowiznę od kogoś, bo jako fundacja dysponowaliśmy niezbyt dużymi środkami, żeby zaczynać od kupna mebli. Rejestracja miała miejsce 4 września 1991 roku i w kolejnych dniach zaczęliśmy funkcjonowanie. 25 września w Urzędzie Wojewódzkim miała miejsca szczególna uroczystość inauguracji działalności Lubelskiej Fundacji Rozwoju z udziałem ówczesnego premiera Jana Krzysztofa Bieleckiego. Pierwsze miesiące poświęciliśmy sprawom organizacyjnym. W tym czasie podjęliśmy decyzję o utworzeniu oddziału w Lubartowie, gdzie zapowiedziano zwolnienia w związku z likwidacją tamtejszej Unitry. To były nasze pierwsze kroki skierowane do osób zagrożonych utratą pracy. Potem tworzyliśmy kolejne oddziały. Początkom towarzyszyło dużo niewiadomych, bo mieliśmy bardzo szeroko zakreślone cele i wielu wiedziało „lepiej” od nas, jak je realizować. Ale nie każdy miał świadomość, że to kosztuje. Nasze wizje rozwoju i „doradców” różniły się. Z dzisiejszej perspektywy mogę ocenić, że było ciężko, bo instytucji takich jak nasza do tej pory w Europie Środkowo-Wschodniej zwyczajnie nie było. Najpierw musieliśmy trochę terminować, zobaczyć jak to działa w innych krajach.


Podziel się
Oceń

Komentarze

Reklama
Reklama