W swojej „Wannie z kolumnadą” Filip Springer opisuje absurdalną sytuację na terenie wokół dwóch bloków spółdzielczych w Skierniewicach. Z powodu nieporozumień między sąsiadami, bloki zostały oddzielone płotem. To jednak okazało się niewystarczające. „Psy wypróżniały się gdzie popadnie, ludzie parkowali nie tam, gdzie powinni. W dodatku ktoś ciągle niszczył ogrodzenie” - pisze Springer. Mieszkańcy jednego z bloków postanowili postawić drugi płot. Nie było już problemów z psami i parkowaniem, pojawiło się jednak pytanie, do kogo należy przejście między ogrodzeniami. Koniec końców między blokami, równolegle do istniejących już ogrodzeń, pojawił się trzeci płot. Dwa bloki, dwie oddzielne ścieżki, trzy płoty.
Bezpieczeństwo ponad wszystko
Absurd opisywany przez Springera to sytuacja wyjątkowa. Nie da się jednak ukryć, że Polacy lubią się grodzić.
- Pierwsze osiedla grodzone pojawiły się w Polsce pod koniec lat 90-tych. Od tego momentu sukcesywnie ich przybywało. Po mniej więcej 10 latach było ich ok. 400 - mówi Konrad Płochocki, dyrektor generalny Polskiego Związku Firm Deweloperskich.
Deweloperzy zachwalają grodzone osiedla jako bezpieczne i wygodne. Bezpieczeństwo, zaraz obok komfortu i dobrej lokalizacji, to najczęściej przewijająca się w ofertach deweloperów zaleta osiedla.
- Jak wynika z rozmów, które deweloperzy przeprowadzają z klientami w biurach sprzedaży, zamknięte osiedla są utożsamiane przede wszystkim z poczuciem bezpieczeństwa - wyjaśnia Konrad Płochocki.
Podkreślanie bezpieczeństwa jest ciekawym zjawiskiem o tyle, że w całym kraju przestępczość regularnie spada. Wraz z kolejnymi płotami rośnie właśnie poczucie bezpieczeństwa Polaków. Według danych policji w pierwszym kwartale 2016 r. w kraju dokonano ponad 190 tys. przestępstw, czyli o około 9 proc. mniej niż w analogicznym okresie 2015 r. Rośnie przy tym zaufanie do służb (72 proc. w 2016 r. dobrze oceniała pracę policji).
Płochowski przyznaje, że tym, którzy chcą mieszkać za ogrodzeniem, nie chodzi tylko o bezpieczeństwo. - Nadal można odnieść wrażenie, że grodzone osiedla są oznaką prestiżu i przynależności do pewnej grupy społecznej, ale ten trend powoli się zmienia. Przykładowo w Warszawie powstają inwestycje w standardzie premium, które nie są grodzone, bądź są jedynie częściowo. Należy mieć jednak na uwadze, że aby odmienić trend, potrzebna jest zmiana myślenia nabywców. Deweloperzy będą budować tak, jak oczekują tego od nich klienci - tłumaczy Płochowski.
Tradycja stawiania płotów
Chęć pokazania swojego statusu jako powód grodzenia osiedli podaje Włodzimierz Piątkowski, profesor socjologii z UMCS oraz wykładowca Uniwersytetu Medycznego.
- Jesteśmy zwierzętami społecznymi, a każde zwierzę ma swoje wydzielone terytorium. Im bardziej w społeczeństwie widoczne są stosunki własnościowe, tym wyraźniej ludzie zaznaczają co do nich należy. Z punktu widzenia społecznego grodzenie jest wyznaczaniem zakresu swojej władzy i kontroli.
Jak wyjaśnia profesor Piątkowski, w Polsce mamy długą tradycję stawiania płotów i wyznaczania granic „tego, co moje”.
- Jeśli chodzi o historię społeczną, jesteśmy jednym z najbardziej chłopskich społeczeństw Europy. Jeszcze przed wojną ponad 70 proc. ludności mieszkało na wsi. A ziemia, wieś, rolnictwo od zawsze ściśle wiązały się z własnością. Dawniej płotów nie było i ludzie grodzili się miedzami. Znamy w związku z tym te wszystkie anegdoty, jak sąsiedzi pobili się sztachetami z powodu wkroczenia na nieswoje pole.
Odreagowanie komuny
Wpływ na skłonność do wygradzania terenów mogły mieć również lata spędzone w socjalizmie. Może to być rodzaj rekompensaty.
- W czasach stalinowskich zabierano własność, a chłopów zmuszano do pracy w pegieerach i spółdzielniach produkcyjnych. W poprzednim ustroju mówiono nam, że cały majątek należy do „ludu pracującego miast i wsi”. W związku z tym stosunki własnościowe były umowne, abstrakcyjne - tłumaczy Włodzimierz Piątkowski. - Odwrót od tego nastąpił w latach 90. Wówczas to chłopskie społeczeństwo, mające „z tyłu głowy” zakorzenione stosunki własnościowe, powróciło do manifestowania swojego statusu posiadania. Był to więc rodzaj odreagowania poprzedniego systemu.
Grzegorz Kaczor, architekt z pracowni AKM przyznaje otwarcie, że jest przeciwnikiem wydzielania obwarowanych enklaw.
- W naszej pracowni zwykle nie tworzymy projektów budynków, które już w założeniu mają być grodzone. Uważamy, że izolowanie się nie jest dobrym rozwiązaniem. Środki bezpieczeństwa można wprowadzić innymi drogami - wyjaśnia.
Sposobem, aby zwiększyć bezpieczeństwo, może być chociażby usytuowanie parteru nieco wyżej: tak, aby ewentualny złodziej miał trudność z dostaniem się do naszego mieszkania.
To nasz plac zabaw
- Na zachodzie także zdarzają się zasieki, ale nie na taką skalę - dodaje Grzegorz Kaczor. - Warto zadać sobie pytanie, dlaczego ludzie tak bardzo chcą mieszkać za ogrodzeniem. Moim zdaniem wynika to w pewnym stopni z polskiej mentalności, na zasadzie: „to jest nasz plac zabaw, my za niego zapłaciliśmy, więc wy nie macie tu wstępu”.
Zdaniem Włodzimierza Piątkowskiego, niebezpieczeństwo znajduje się przede wszystkim w mediach i ludzkich umysłach, poczucie zagrożenia niekoniecznie odpowiada stanowi faktycznemu. - Żyjemy w społeczeństwie nazywanym społeczeństwem ryzyka. Jesteśmy nieustannie narażeni na nieprzewidziane perturbacje. Boimy się przestępców, choć istnieją oni bardziej w świadomości społecznej oraz mediach niż w naszym miejscu zamieszkania. Wiadomo, że hasłem mediów komercyjnych jest „bad news is good news”, najlepsze wiadomości dla mediów to te o kradzieżach, gwałtach czy morderstwach.
Bezpiecznie i bez izolacji
Jak mówi architekt krajobrazu dr Jan Kamiński (KUL oraz Forum Kultury Przestrzeni w Lublinie), za luksus mieszkańców strzeżonych osiedli nieraz płacą mieszkańcy całego miasta.
- Pojawia się ogrodzenie i okazuje się, że inni mają problem z dostępem do przystanku, sklepu czy innej usługi, a zatem również dla biznesu nie jest to dobrze rozwiązanie. Trzeba także pamiętać, że za drogi, infrastrukturę płaci miasto. Dwa najbardziej wyizolowane obszary w Lublinie to osiedla przy ul. Willowej oraz okolice ulic Granitowej i Gęsiej - wyjaśnia dr Kamiński. - Mamy także przykłady przyjaznych zabudowań, których deweloper nie grodził. Tak jest w przypadku miasteczka Wikana również niedaleko ul. Willowej.
Rzeczywiście, idąc pomiędzy nowymi osiedlami na Czubach, wyższe lub niższe płoty napotykamy nieustannie. Jak mówi dr Kamiński, istnieją rozwiązania, które z jednej strony pozwolą zachować mieszkańcom osiedla pewną zamkniętą część bez niekoniecznie estetycznych ogrodzeń. - Dobrym wzorcem jest budowanie osiedli z zamkniętym dziedzińcem w środku i pomieszczeniami usługowymi na parterze na zewnątrz. Tak się chociażby budowało przed wojną na warszawskim Żoliborzu.
Kłótnie o płoty
Grodzenie osiedli często powoduje konflikty. Tak było w przypadku bloków przy ul. Turkusowej w Lublinie. Mieszkańcy bloków nie chcieli zgodzić się, aby miasto pobudowało schody prowadzące do parku nieopodal. Przeszkadzał im fakt, że po ich osiedlu będą chodzili inni ludzie.
O ogrodzenie kłócili się także mieszkańcy bloków przy ul. Sikorskiego 3. Pomysł robienia enklawy spotkał się z protestem mieszkańców sąsiednich bloków, którzy obawiali się utrudnionego dostępu do sklepu i szkoły.
O tym, że ogrodzone osiedle nie jest gwarancją bezpieczeństwa, mówi również dyrektor PZFD.
- Chodzi raczej o psychiczne poczucie bezpieczeństwa, niż 100-procentową gwarancję, której nikt raczej nie da. Na grodzone osiedle ciężej jest wejść, ale nie jest to przecież niemożliwe. Ogrodzenie może zapobiec np. aktom bezmyślnego wandalizmu czy kradzieży, ale tę samą funkcję mogą równie dobrze spełniać kamery.
W swojej „Wannie z kolumnadą” Filip Springer opisuje absurdalną sytuację na terenie wokół dwóch bloków spółdzielczych w Skierniewicach. Z powodu nieporozumień między sąsiadami, bloki zostały oddzielone płotem. To jednak okazało się niewystarczające. „Psy wypróżniały się gdzie popadnie, ludzie parkowali nie tam, gdzie powinni. W dodatku ktoś ciągle niszczył ogrodzenie” - pisze Springer. Mieszkańcy jednego z bloków postanowili postawić drugi płot. Nie było już problemów z psami i parkowaniem, pojawiło się jednak pytanie, do kogo należy przejście między ogrodzeniami. Koniec końców między blokami, równolegle do istniejących już ogrodzeń, pojawił się trzeci płot. Dwa bloki, dwie oddzielne ścieżki, trzy płoty.
W swojej „Wannie z kolumnadą” Filip Springer opisuje absurdalną sytuację na terenie wokół dwóch bloków spółdzielczych w Skierniewicach. Z powodu nieporozumień między sąsiadami, bloki zostały oddzielone płotem. To jednak okazało się niewystarczające. „Psy wypróżniały się gdzie popadnie, ludzie parkowali nie tam, gdzie powinni. W dodatku ktoś ciągle niszczył ogrodzenie” - pisze Springer. Mieszkańcy jednego z bloków postanowili postawić drugi płot. Nie było już problemów z psami i parkowaniem, pojawiło się jednak pytanie, do kogo należy przejście między ogrodzeniami. Koniec końców między blokami, równolegle do istniejących już ogrodzeń, pojawił się trzeci płot. Dwa bloki, dwie oddzielne ścieżki, trzy płoty.
Bezpieczeństwo ponad wszystko
Absurd opisywany przez Springera to sytuacja wyjątkowa. Nie da się jednak ukryć, że Polacy lubią się grodzić.
- Pierwsze osiedla grodzone pojawiły się w Polsce pod koniec lat 90-tych. Od tego momentu sukcesywnie ich przybywało. Po mniej więcej 10 latach było ich ok. 400 - mówi Konrad Płochocki, dyrektor generalny Polskiego Związku Firm Deweloperskich.
Deweloperzy zachwalają grodzone osiedla jako bezpieczne i wygodne. Bezpieczeństwo, zaraz obok komfortu i dobrej lokalizacji, to najczęściej przewijająca się w ofertach deweloperów zaleta osiedla.
- Jak wynika z rozmów, które deweloperzy przeprowadzają z klientami w biurach sprzedaży, zamknięte osiedla są utożsamiane przede wszystkim z poczuciem bezpieczeństwa - wyjaśnia Konrad Płochocki.














Komentarze