Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Zakręcona historia 80-letniego Chevroleta z Lubartowa

Uciekał przed Niemcami w 1939 roku, utknął na Ukrainie i wpadł w ręce sowietów. Wrócił do Polski z oficerem NKWD, a potem skończył zapomniany pod orzechem. Przed przetopieniem w hutniczym piecu ocalił go Robert Piętka z Lubartowa. Dziś biały Chevrolet Master Sedan rocznik 1937 wygląda, jakby przed chwilą opuścił warszawską montownię Lilpop Rau i Lowenstein
Zakręcona historia 80-letniego Chevroleta z Lubartowa

Robert Piętka poświęcił 12 lat swojego życia, aby 80-letni Chevrolet odzyskał pełnię blasku. Dotarł do ludzi, którzy przez lata użytkowali ten samochód.

- Jego historia zaczyna się w 1937 roku. Do Polski przypłynął w skrzyniach. Złożyli go w warszawskiej montowni General Motors prowadzonej przez polski koncern Lilpop Rau i Lowenstein - opowiada Robert Piętka.

Ucieczka

Dwa lata później Niemcy rozpętali wojenną pożogę. Auto zostało zmobilizowane.

- Ruszyło w kolumnie uciekinierów na Zaleszczyki, w kierunku granicy z Rumunią. Prawdopodobnie ewakuowały się w nim rodziny oficerów lub przedwojennych dygnitarzy - opowiada Robert Piętka.
„Chevy” 1937 prawdopodobnie uległ awarii lub został ostrzelany. Nie dojechał do Rumunii.

- Gdy go kupiłem, w bagażniku był jeszcze przestrzeliny - dodaje Robert Piętka. Tu historia samochodu urywa się.

Powrót

„Chevy” wraca do Polski z Armią Czerwoną. Trafia do Białej Podlaskiej, gdzie służy oficerowi NKWD. Prawdopodobnie brał udział w działaniach utrwalających „władzę ludu”.

Z rąk „enkawudzisty” przechodzi w posiadanie braci- bliźniaków.

- Dotarłem do tych panów. Obaj mocno starsi, mieszkają w Warszawie. Milczą jak grób. Nie chcieli rozmawiać o przeszłości samochodu - dodaje Robert Piętka.

Po braciach, w latach 50-tych., auto przechodzi w ręce nowych właścicieli z Wólki Plebańskiej pod Białą Podlaską. Służy jako auto rodzinne. Ten etap historii „chevy” kończy w kącie magazynu z nawozami. I tu dostrzega go Waldemar Szewczuk, młody student Politechniki Lubelskiej. Są lata 70.

- Dotarłem do pana Waldemara Szewczuka. Opowiedział mi dalszą historie mojego auta. Wspólnie z tatą pan Szewczuk holuje Chevroleta do Lublina. Auto na sztywnym holu jedzie przez Lubartów i trafia na posesję przy ulicy Dziesiątej w Lublinie. Pan Szewczuk później wyjechał do Ameryki, a samochód został na miejscu. Przez lata stał pod orzechem. I tu znaleźli go złomiarze. „Chevy” było już przygotowany na ostatnią drogę, do huty. Na szczęście wpadł mi w oko. I tak w latach 90-tych minionego wieku zaczęła się moja przygoda z Chevrolet Master Sedan rocznik 1937 - dodaje Robert Piętka.

Praca od podstaw

Auto było w opłakanym stanie. Po kilkunastu latach parkowania po orzechem wyglądało jak jedna wielka masa złomu.

- Nie było silnika, nie było szyb, ale był plan. Przy aucie zachowała się tabliczka znamionowa. Zacząłem docierać do ludzi, do części. Polski Chevrolet to część naszej spuścizny technicznej, zapomnianej podczas PRL. Chęć zachowania tej spuścizny była moim paliwem - mówi Robert Piętka.
Zaczęło się poszukiwanie literatury i części.

- Trafiłem na oryginalną, przedwojenną książkę obsługi technicznej tego modelu, z szczegółowymi rysunkami technicznymi. I tak powoli zaczęło się kompletowanie oryginalnych części - opowiada nasz rozmówca.

- Z Jasiem Milczkiem pojechaliśmy na Ukrainę. Tam znaleźliśmy maskę, szyby i zderzaki. Od pana Szewczuka otrzymałem oryginalny znaczek. Silniki znalazłem u księdza pod Białą Podlaską. Z starego Chevroleta wymontował oryginalną rzędową szóstkę i postawił w komórce. Kiedyś opłaty drogowe naliczano od pojemności. Duży silnik zamienił na mniejszy - wyjaśnia Robert Piętka.

Robert Piętka był stałym bywalcem na weterańskim bazarze w Łodzi. Wspierał się też amerykańskim e-bayem.

- Bardzo dużo pomógł mi też Romek Gawęda, lekarz, zapalony fan zabytkowej motoryzacji - dodaje pan Robert. Lubartowianin walczył o każdy oryginalny element. - Zjeździłem pół Europy w poszukiwaniu części i innych aut Chevroleta z tego rocznika. Na Ukrainie odkryłem ten sam model, ale nie z innej montowni. Polski „chevy” jest za to na Łotwie.

I tak minęło 12 lat.

Dziś Chevrolet Master Sedan rocznik 1937 z warszawskiej montowni Lilpop Rau i Lowenstein jest w 95-97 proc. oryginalny. Jednym słowem: perełka.

Satysfakcja

„Chevy” wrócił do żywych w 2015 roku. Dziś jeździ tylko latem, na weterańskie rajdy i zloty.
- Czuję satysfakcję, gdy jadę swoim chevroletem. Wiem, ile kosztował wysiłku, ale opłacało się. Ludzie często zaczepiają mnie i pytają się o mojego „cheviego”. Nie wierzą, że ten samochód był montowany w Polsce. Gdyby nie wojna, to nie wiadomo czy Polski nie zmotoryzowałby Chevrolet. Mam poczucie, graniczące z dumą, że udało się uratować kawałek motoryzacyjnej historii Polski - dodaje Robert Piętka.

Chevrolet przed wojną

Chevrolet był od końca lat 20. związany z polskim rynkiem. Gdyby nie II Wojna Światowa, to Lublin byłby jednym z ważniejszych punktów na mapie Chevroleta.

Od początku montażu w 1937 roku ruszono pełną parą z reklamami montowanych w Lilpopie Chevroletów. Jednym z głównych elementów tego działania była szeroko realizowana polityka promocyjna i reklamowa. Głównym medium była wówczas prasa. Telewizja nie istniała, a radio dopiero rozwijało się. Punktem wyjścia działań reklamowych była powszechnie dobra opinia o samochodach Chevrolet, na którą zapracowano za czasów pierwszej montowni, czyli zaledwie kilka lat wcześniej.
W pierwszym roku działalności Lilpop montował 18 auta dziennie, czyli ponad 4 tys. rocznie (przy odliczeniu świąt). Montaż w warszawskim Lilpopie wiązał się także, jakbyśmy to dziś powiedzieli, z offsetem. W ramach polonizacji Chevroleta w Lublinie, na Tatarach, powstawała fabryka podzespołów.

Rocznie miała produkować 10 tys. silników, sprzęgła i inne elementy. Jej uruchomienie planowano na przełomie 1939 i 1940 roku. Nie zdążono, ale pozostawiono podwaliny motoryzacji w Lublinie. W halach lubelskiego Chevroleta ulokowała się FSC.

Warszawska montownia General Motors prowadzona przez koncern Lilpop Rau i Lowenstein przypominała, że jest firmą polską. W czerwcu 1938 roku przekazała w darze na Fundusz Obrony Narodowej dziesięć luksusowych samochodów Buick, ogólnej wartości prawie 200 tys. zł. Montownia Lilpopa wspierała także postawę obywatelską. Gdy w listopadzie 1938 roku roztargniony pasażer zostawił w taksówce marki Chevrolet torbę, w której było 20 tys. zł, a uczciwy taksówkarz, pamiętając, dokąd był kurs, odnalazł pasażera i zwrócił pieniądze, Lilpop podarował kierowcy taksówki nowego Chevroleta. Uroczystość przekazania odbyła się w grudniu 1938 roku i została szeroko nagłośniona w mediach.

Przed wojną około 40 proc. samochodów jeżdżących po polskich drogach, od Rozewia aż po Zaleszczyki i Zbrucz, stanowiły Chevrolety.

Robert Piętka poświęcił 12 lat swojego życia, aby 80-letni Chevrolet odzyskał pełnię blasku. Dotarł do ludzi, którzy przez lata użytkowali ten samochód.

- Jego historia zaczyna się w 1937 roku. Do Polski przypłynął w skrzyniach. Złożyli go w warszawskiej montowni General Motors prowadzonej przez polski koncern Lilpop Rau i Lowenstein - opowiada Robert Piętka.

Ucieczka

Dwa lata później Niemcy rozpętali wojenną pożogę. Auto zostało zmobilizowane.

- Ruszyło w kolumnie uciekinierów na Zaleszczyki, w kierunku granicy z Rumunią. Prawdopodobnie ewakuowały się w nim rodziny oficerów lub przedwojennych dygnitarzy - opowiada Robert Piętka.
„Chevy” 1937 prawdopodobnie uległ awarii lub został ostrzelany. Nie dojechał do Rumunii.

- Gdy go kupiłem, w bagażniku był jeszcze przestrzeliny - dodaje Robert Piętka. Tu historia samochodu urywa się.

Robert Piętka poświęcił 12 lat swojego życia, aby 80-letni Chevrolet odzyskał pełnię blasku. Dotarł do ludzi, którzy przez lata użytkowali ten samochód.

- Jego historia zaczyna się w 1937 roku. Do Polski przypłynął w skrzyniach. Złożyli go w warszawskiej montowni General Motors prowadzonej przez polski koncern Lilpop Rau i Lowenstein - opowiada Robert Piętka.

Ucieczka

Dwa lata później Niemcy rozpętali wojenną pożogę. Auto zostało zmobilizowane.

- Ruszyło w kolumnie uciekinierów na Zaleszczyki, w kierunku granicy z Rumunią. Prawdopodobnie ewakuowały się w nim rodziny oficerów lub przedwojennych dygnitarzy - opowiada Robert Piętka.
„Chevy” 1937 prawdopodobnie uległ awarii lub został ostrzelany. Nie dojechał do Rumunii.

- Gdy go kupiłem, w bagażniku był jeszcze przestrzeliny - dodaje Robert Piętka. Tu historia samochodu urywa się.

Powiązane galerie zdjęć:

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama