Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Wojewódzki Urząd Pracy

Jerzy Rogalski o dzieciństwie, szkole filmowej, "07 zgłoś się" i pracy w Teatrze Osterwy

Rozmowa z Jerzym Rogalskim.
Jerzy Rogalski o dzieciństwie, szkole filmowej, "07 zgłoś się" i pracy w Teatrze Osterwy
Jerzy Rogalski

• Rocznik?

- 1948. 11 kwiecień 1948.

• Miejsce urodzenia?

- Oleśnica koło Wrocławia.

• Korzenie rodzinne?

- Pomiędzy Piotrkowem Trybunalskim a Koluszkami, przy trasie Warszawa-Wiedeń jest Moszczenica. To są moje rodzinne strony, tam żyła szlachta herbu Rogala. W 1940 roku Niemcy aresztowali moich rodziców i osadzili w obozach. Udawali małżeństwo, wciąż uciekali, we dwójkę. Po sześciu ucieczkach mamę wywieźli do obozu w Radogoszczy koło Łodzi. Potem znów ich połączyli i wywieźli koło Bierutowa na roboty u Niemca. Gospodarz cenił tatę, po wojnie dostali konia, wóz, jakiś płat słoniny, wrócili do Moszczenicy.

• Swoje przeszli.

- Ciężko było im się odnaleźć, wrócili do Bierutowa, tam pracowali i mieszkali. Tam się urodziłem ja i moje dwie siostry. Kiedy miałem 3 lata, wrócili do Moszczenicy, zamieszkali w domu mojego dziadka. Dom był piętrowy, z podwyższonym poddaszem, przez środek biegła sień, na dole i na górze były cztery mieszkania pokój z kuchnią. Z gospodarstwem, stodołą, świnkami, owcami i królikami. Tam się urodziły jeszcze bliźniaki. Na rok wyjechaliśmy do Skierniewic, gdzie urodziła się jeszcze jedna moja siostra. Po roku wróciliśmy do Moszczenicy, gdzie mieszkaliśmy do mojej 10 klasy licealnej. Potem dostaliśmy większe mieszkanie przyzakładowe.

• Było was sześcioro. Kto rządził?

- Wszyscy za jednego, jeden za wszystkich. Ojciec był ostatnim punktem odniesienia. Rządziła mama. Ojciec zrobił jej dyscyplinę. Na kij od szczotki nabił 6 rzemieni. Wisiała przy drzwiach. Jak któreś przeskrobało, każdy wypinał dupę i każdy dostał swoją porcję. Telewizji nie było, telefonów nie było, był kościół, szkoła, boisko, dom kultury z kinem. Jak przyjeżdżałem do dziadka po studiach pytał: Co tam w świecie słychać? Kiedy wysłałem babci telegram, że będę w telewizji, obejrzała. Jak przyjechałem spytała: Wnusiu, a jak ja cię tam widziałam w tym telewizorze, to ty mnie też widziałeś? Tak babciu, widziałem, siedziałaś na stołku koło wuja Stefana i śmiałaś się do mnie. Nie pamiętasz? Po tygodniu tak chodzi i myśli, mówi: Oszukałeś mnie chyba. Widziałem! Zaraz, u Kazimierczaków telewizor, u Rudników, na świetlicy, u Karbowiaków. I ty wszystkich widziałeś? To były takie czasy... Czytaliśmy książki. Mieliśmy kontakt z przyrodą. Był las niedaleko, była rzeka, można było popływać, rybki łowić, tamy budować. Łąki, pola. Jak wychodziłem z domu, nie było mnie cały dzień. Wieczorem padałem. Mama wstawał do obrządku o 4 rano, wtedy odrabiałem lekcje.

• No właśnie, edukacja.

- Szkoła podstawowa w Moszczenicy. Męskie liceum im. Bolesława Chrobrego w Piotrkowie Trybunalskim, gdzie dojeżdżałem pociągiem 11 kilometrów. To było liceum znakomite, z tradycjami. Na zewnątrz tablica nazwiska uczniów. Stanisław Konarski. Dziś na którymś miejscu Józef Życiński. Boguś Wołoszański. I niestety jeden celebryta. Rogalski.

• Józef Życiński to twój rocznik?

- Tak. Był w klasie łacińskiej, gdzie się pojawiły pierwsze dziewczyny. Razem robiliśmy maturę i razem występowaliśmy w szkolnym kabarecie, w przedstawieniach teatralnych, gdzie Życiński pisał teksty i piosenki. Był dla nas punktem odniesienia. Jak zadanie było nie do rozwiązania, to nie da rady. Trzeba pójść do Józka. Jak się spotkaliśmy po latach, powiedział: Patrz, u mnie były dziewczyny i zostałem księdzem, u ciebie same chłopaki i zostałeś aktorem. Moja chemiczka zawsze mówiła na mnie Rogalski, na ciebie Życiński.

• Dlaczego?

- Obaj podobni, niedużego wzrostu, z lekka sepleniliśmy.

• Skąd pomysł na szkołę aktorską?

- Z dzieciństwa. Szukam źródeł teatru we mnie. Skąd to się stało, gdzie? Przecież ja nie bywałem w teatrze! Jako siedmiolatek byłem raz w teatrze w Skierniewicach na „Balladynie”, z której uciekłem, jak ukazał się duch Aliny. Drugi raz w dziesiątej klasie z wycieczką pojechałem do teatru do Warszawy. Źródłem teatru był dla mnie kościół, sacrum. Byłem ministrantem. Teatr urodził się dla mnie w kościele. Do tej pory - dla mnie - teatr jest świątynią. To nie do przejścia. To jest miejsce święte. Wyjątkowe, w jakimś sensie sakralne. Nie wejdę w czapce na scenę. Nie wejdę w zabłoconych butach na scenę.

• Poszedłeś do filmówki w Łodzi.

- Zdawałem na politechnikę. Do filmówki dostałem się warunkowo. Miałem bardzo kiepskie warunki: 159 centymetrów wzrostu. Urosłem, mając 21 lat. Zgarbiony, szybko i niewyraźnie mówiłem. Z dykcji miałem zawsze trzy minus. Z tym, że jak miałem dobrze rolę zrobioną, dostałem 4 z dykcji. Ktoś dostrzegł w chłopaku ze wsi, dziwolągu, który nie umiał się ubrać, zachować i odezwać - potencjał. Jak się nie sprawdzi w teatrze, sprawdzi się w kinie. Udało się tu i tu.

• Jaki teatr wybrałeś po studiach?

- Zastanawiałem się, gdzie pójść. Poszedłem do Koszalina. Następnie był Białystok, jak się dowiedziałem, że do Lublina przychodzi Ignacy Gogolewski, ukłoniłem mu się. I przyjął mnie. Bardzo dobrze. Dzięki niemu uwierzyłem w teatr. On wszystko widział, wszystko wiedział. Jak myśmy grali. Na dużej i małej scenie, przy kompletach.

• Za co tak cenisz Gogolewskiego?

- To był fantastyczny dyrektor. Co byś chciał grać? To i to. Tego nie będziesz grał, bo to już umiesz. Zagrasz to i to. Namówił mnie na serial „07 zgłoś się”. Przyjął pod swoje skrzydła kabaret „Loża 44” wyrugowany z Akademii Medycznej.

• Jak było z „07 zgłoś się”?

- Zrezygnował Kozień. Nie chcieli go zwolnić na próby „Emigrantów” Mrożka z Zapasiewiczem. Pojechałem na próby i pytam reżysera Krzysztofa Szmagiera (znał mnie z Loży): Jak ja mam to grać? A on: Nos panu złamiemy. Dajcie spokój, ja już jestem wystarczająco charakterystyczny. Pomyślał: Masz tak grać, żeby ci sąsiad, który cię bardzo lubi i ceni, nasrał na wycieraczkę. Aha, to ja już wszystko rozumiem. Po bandzie? Po bandzie. A dziś na ulicy: Dzień dobry Panie Tośku. Jaszczur. Na zmianę. Co powtarzają w telewizji.

• Byłeś rozpoznawalny już wcześniej?

- Tak, przez Lożę. Pamiętam, jak grałem w „Ambasadorze” Mrożka, wystawiłem głowę, a na widowni: O, Pikuś z Ballady.

• W pierwszym filmie zagrałeś jeszcze na studiach?

- Tak, w „Jak rozpętałem II wojnę światową”. Potem z Holoubkiem zagrałem w filmie „Pejzaż z bohaterem”. W „Kaprysach Łazarza” u Zaorskiego, „Chłopach”, „Wiosna, panie sierżancie”. W „Lalce” u Ryszarda Bera. Zresztą, potem grałem w każdym jego filmie. Jak nie zagrasz, to spierdolę film - żartował. Taką maskotkę ze mnie zrobił.

• W „Lalce” ruszałeś uchem?

Tak. Charakteryzatorzy próbowali z końskim włosiem. Chcieli mi przekłuć ucho. To ja może pokażę? Przykleiłem plastrem sznurek, za kołnierz, pod szalik, ruszało się. Podczas zdjęć do „Lalki” raz najadłem się strachu. Pojechałem na plan, czekamy, przyszedł kierownik planu i mówi, że już dziś nie kręcimy mojej sceny. Poszliśmy z Zdziśkiem Wardejnem, Piotrem Skargą i Jurkiem Bończakiem na kawę, wypiliśmy po dwa koniaczki, czekamy na podwózkę, wpada kierownik: Zdążymy jeszcze. Założyli mi szelki, zabezpieczenia, na krzesełko, zjechałem z kamienicy w dół, wygłupiam się po drodze. Wardejn otworzył okno, wciągnął mnie do baronowej Krzeszowskiej i krzesełko się rozpadło. Ja do kaskaderów: Co wyście zrobili? Nic się nie martw, byłeś na uprzęży. Ale bym się potłukł. Następnego dnia robimy kolejną scenę. Miałem spuścić się na linach, żeby do pokoju tylko głowa wystawała. Kamera start, a tu paraliż, boje się. Jedna próba, druga, trzecia, nie da rady. Ale ja się wczoraj nie bałem. Zaraz... Przecież wypiłem dwa koniaczki. Poszedłem, wypiłem kieliszeczek, drugim poprawiłem i zagrałem.

• Ile razy zagrałeś w filmie?

- Z 80 razy. Ostatnio epizod w „Powidokach” u Wajdy. Wcześniej u Smarzowskiego w „Weselu”, „Róży”, „Domu Złym”, „Drogówce”, „Wołyniu”.

• Tosiek przyniósł ci największą sławę?

- Chyba tak. I „Wesele” Smarzowskiego, gdzie zagrałem Wujka Mundka. Bardzo dużo ludzi widziało ten, zresztą bardzo dobry film.

• W lutym minęła 40 rocznica twojej pracy na scenie Teatru Osterwy. Blisko 150 ról. Co w teatrze jest najważniejsze?

- Najważniejsza jest publiczność. Po pierwsze, żeby przychodziła. Po drugie, jak przyjdzie i obejrzy, żeby spektakl pamiętała. Albo przez parę dni, albo przez tydzień, albo przez cały rok. Żeby pamięć o rolach została. Pamiętam spektakle, które zapieczętowały mnie na całe życie. Jak na przykład spektakle Petera Brooka, której cały czas poruszają moją wrażliwość. Najważniejsza jest ta pieczęć. Co jeszcze? Teatr musi być metaforą. Poezją. Tajemnicą. Powinien mówić o rzeczach głębszych. Najważniejszych. Uniwersalnych. Dziś teatr idzie w kierunku publicystyki, doraźności, interwencji. Teatr ma prawo być zwierciadłem, ale przez chwilę, w wyjątkowym momencie.

• W teatrze poznałeś swoją miłość?

- Dokładnie przed. Dziewczyna spytała, czy może mnie odprowadzić na dworzec. No i odprowadziła. Pracowała w pracowni perukarskiej. Zacząłem się przyglądać, parę spotkań, odruchów serca. Została w moim sercu, wychowała dzieci, jest przy mnie.

• Co to jest miłość?

- Kochanie. Psa, przyrody, świata, kobiety. Trzeba lubić, cenić, być w kochaniu bliskim. Szanować, kochać, wielbić, rozumieć. Jak się nie daje, trzeba usilnie próbować rozumieć. Do skutku.

• Co w życiu jest najważniejsze?

- Najważniejsza w życiu jest uczciwość.

• Jesteś szczęśliwy?

- Jestem szczęśliwy, że jestem aktorem, że udało mi się w teatrze pracować, utrzymać rodzinę, zabezpieczyć jakiś tam jej byt. Jestem szczęśliwy, że ludzie pozdrawiają mnie na ulicy, że jestem popularny, że się do mnie uśmiechają. I to jest najważniejsze. Jest tylko jedno ale.

• Jakie?

- Teatr uzależnia. Tak jak skrzypek lubi grać, uwielbia instrument, czuje go, tak samo aktor przez swoje ciało, bycie - jest instrumentem. Dopóki jest na scenie. Jak człowiek się starzeje, mniej go na scenie. Myślałem, że to łatwiej przychodzi. To sprawa wydolności, wieku, zapotrzebowania. To jest przykre. Niektórym się udaje. Więc nie poddaję się. Mam nowy projekt. Jak Bóg da zdrowie, plan się powiedzie. Chcę nadal pracować w moim teatrze...

• Rocznik?

- 1948. 11 kwiecień 1948.

• Miejsce urodzenia?

- Oleśnica koło Wrocławia.

• Korzenie rodzinne?

- Pomiędzy Piotrkowem Trybunalskim a Koluszkami, przy trasie Warszawa-Wiedeń jest Moszczenica. To są moje rodzinne strony, tam żyła szlachta herbu Rogala. W 1940 roku Niemcy aresztowali moich rodziców i osadzili w obozach. Udawali małżeństwo, wciąż uciekali, we dwójkę. Po sześciu ucieczkach mamę wywieźli do obozu w Radogoszczy koło Łodzi. Potem znów ich połączyli i wywieźli koło Bierutowa na roboty u Niemca. Gospodarz cenił tatę, po wojnie dostali konia, wóz, jakiś płat słoniny, wrócili do Moszczenicy.

• Swoje przeszli.

- Ciężko było im się odnaleźć, wrócili do Bierutowa, tam pracowali i mieszkali. Tam się urodziłem ja i moje dwie siostry. Kiedy miałem 3 lata, wrócili do Moszczenicy, zamieszkali w domu mojego dziadka. Dom był piętrowy, z podwyższonym poddaszem, przez środek biegła sień, na dole i na górze były cztery mieszkania pokój z kuchnią. Z gospodarstwem, stodołą, świnkami, owcami i królikami. Tam się urodziły jeszcze bliźniaki. Na rok wyjechaliśmy do Skierniewic, gdzie urodziła się jeszcze jedna moja siostra. Po roku wróciliśmy do Moszczenicy, gdzie mieszkaliśmy do mojej 10 klasy licealnej. Potem dostaliśmy większe mieszkanie przyzakładowe.

• Było was sześcioro. Kto rządził?

- Wszyscy za jednego, jeden za wszystkich. Ojciec był ostatnim punktem odniesienia. Rządziła mama. Ojciec zrobił jej dyscyplinę. Na kij od szczotki nabił 6 rzemieni. Wisiała przy drzwiach. Jak któreś przeskrobało, każdy wypinał dupę i każdy dostał swoją porcję. Telewizji nie było, telefonów nie było, był kościół, szkoła, boisko, dom kultury z kinem. Jak przyjeżdżałem do dziadka po studiach pytał: Co tam w świecie słychać? Kiedy wysłałem babci telegram, że będę w telewizji, obejrzała. Jak przyjechałem spytała: Wnusiu, a jak ja cię tam widziałam w tym telewizorze, to ty mnie też widziałeś? Tak babciu, widziałem, siedziałaś na stołku koło wuja Stefana i śmiałaś się do mnie. Nie pamiętasz? Po tygodniu tak chodzi i myśli, mówi: Oszukałeś mnie chyba. Widziałem! Zaraz, u Kazimierczaków telewizor, u Rudników, na świetlicy, u Karbowiaków. I ty wszystkich widziałeś? To były takie czasy... Czytaliśmy książki. Mieliśmy kontakt z przyrodą. Był las niedaleko, była rzeka, można było popływać, rybki łowić, tamy budować. Łąki, pola. Jak wychodziłem z domu, nie było mnie cały dzień. Wieczorem padałem. Mama wstawał do obrządku o 4 rano, wtedy odrabiałem lekcje.

• Rocznik?

- 1948. 11 kwiecień 1948.

• Miejsce urodzenia?

- Oleśnica koło Wrocławia.

• Korzenie rodzinne?

- Pomiędzy Piotrkowem Trybunalskim a Koluszkami, przy trasie Warszawa-Wiedeń jest Moszczenica. To są moje rodzinne strony, tam żyła szlachta herbu Rogala. W 1940 roku Niemcy aresztowali moich rodziców i osadzili w obozach. Udawali małżeństwo, wciąż uciekali, we dwójkę. Po sześciu ucieczkach mamę wywieźli do obozu w Radogoszczy koło Łodzi. Potem znów ich połączyli i wywieźli koło Bierutowa na roboty u Niemca. Gospodarz cenił tatę, po wojnie dostali konia, wóz, jakiś płat słoniny, wrócili do Moszczenicy.

• Swoje przeszli.

- Ciężko było im się odnaleźć, wrócili do Bierutowa, tam pracowali i mieszkali. Tam się urodziłem ja i moje dwie siostry. Kiedy miałem 3 lata, wrócili do Moszczenicy, zamieszkali w domu mojego dziadka. Dom był piętrowy, z podwyższonym poddaszem, przez środek biegła sień, na dole i na górze były cztery mieszkania pokój z kuchnią. Z gospodarstwem, stodołą, świnkami, owcami i królikami. Tam się urodziły jeszcze bliźniaki. Na rok wyjechaliśmy do Skierniewic, gdzie urodziła się jeszcze jedna moja siostra. Po roku wróciliśmy do Moszczenicy, gdzie mieszkaliśmy do mojej 10 klasy licealnej. Potem dostaliśmy większe mieszkanie przyzakładowe.

• Było was sześcioro. Kto rządził?

- Wszyscy za jednego, jeden za wszystkich. Ojciec był ostatnim punktem odniesienia. Rządziła mama. Ojciec zrobił jej dyscyplinę. Na kij od szczotki nabił 6 rzemieni. Wisiała przy drzwiach. Jak któreś przeskrobało, każdy wypinał dupę i każdy dostał swoją porcję. Telewizji nie było, telefonów nie było, był kościół, szkoła, boisko, dom kultury z kinem. Jak przyjeżdżałem do dziadka po studiach pytał: Co tam w świecie słychać? Kiedy wysłałem babci telegram, że będę w telewizji, obejrzała. Jak przyjechałem spytała: Wnusiu, a jak ja cię tam widziałam w tym telewizorze, to ty mnie też widziałeś? Tak babciu, widziałem, siedziałaś na stołku koło wuja Stefana i śmiałaś się do mnie. Nie pamiętasz? Po tygodniu tak chodzi i myśli, mówi: Oszukałeś mnie chyba. Widziałem! Zaraz, u Kazimierczaków telewizor, u Rudników, na świetlicy, u Karbowiaków. I ty wszystkich widziałeś? To były takie czasy... Czytaliśmy książki. Mieliśmy kontakt z przyrodą. Był las niedaleko, była rzeka, można było popływać, rybki łowić, tamy budować. Łąki, pola. Jak wychodziłem z domu, nie było mnie cały dzień. Wieczorem padałem. Mama wstawał do obrządku o 4 rano, wtedy odrabiałem lekcje.

Powiązane galerie zdjęć:

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Komentarze

Reklama
Reklama