Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Halo, taxi! Taksówki w Lublinie miały określony kolor lakieru

Taksówkarze w PRL-u byli elitą. W latach 80. minionego wieku sami wybierali sobie kurs. Chętnych na skorzystanie z taksówki było tylu, że „taksiarz” mógł sobie na to pozwolić.
Halo, taxi! Taksówki w Lublinie miały określony kolor lakieru

- Podjeżdżał na postój, na którym stało kilkadziesiąt osób i często nie wysiadając nawet samochodu głośno proponował kurs na przykład na Czechów lub LSM - mówi Jacek Mirosław, wieloletni fotoreporter Dziennika Wschodniego i Sztandaru Ludu. - Zdarzało się, że taki kierunek pasował komuś, kto akurat stał na samym końcu kolejki. Taksówkarze niechętnie jeździli do odległych wówczas dzielnic. Nie opłacało im się, ponieważ trudno było o kurs powrotny.

To były inne czasy

W latach 60. i 70. najbardziej popularne samochody „na taryfie” to były poczciwe warszawy. Przez wiele lat stanowiły one ponad 90 proc. lubelskich taksówek.

- Dzisiaj to się niektórzy z nich śmieją, ale wtedy to były auta nie do zdarcia - wspomina Jan Pokora, były lubelski taksówkarz. - Były takie ulice, jak na przykład Nowy Świat, gdzie była dziura na dziurze. A warszawiną dawało radę przejechać. W zimie, jak nie chciała odpalić, to brało się korbę i nie było siły, żeby silnik nie zaskoczył. Żadnych komputerów, elektrycznych szyb: nie miało co się psuć tak jak w dzisiejszych samochodach. Poza tym, to była tak prosta konstrukcja, że i kowal mógł ten samochód zreperować. Nikt wtedy nie słyszał o jakiś oponach zimowych czy letnich. Samochody nie miały żadnego wspomagania, czasami to ręce bolały od tego kręcenia kierownicą. W zimie ogrzewanie było dość wydajne, nie powiem, ale w lecie, jak się blacha nagrzała, to ciężko było wytrzymać. Miałem dwie warszawy. Potem przesiadłem się na fiata. To już była zupełnie inna jazda, chociaż było to już awaryjne auto. O wiele lepiej jeździło mi się ładą. To był naprawdę dobry samochód. Mój kolega miał jako jeden z pierwszych w Lublinie ładę na taksówce i wiele osób „polowało” na niego na postoju, żeby się tylko taką ładą przejechać. Podobnie było z pierwszymi polonezami. Niektórzy wsiadali do takiej taksówki, kazali się wieźć spod dworca na Czechów i z powrotem, żeby naocznie sprawdzić, jak się nim jeździ.
Pan Jan nie ukrywa, że dorobił się właśnie jeżdżąc taksówką.

- To były inne czasy - mówi. - Kiedyś jak rano odpaliłem auto, to dopiero gasiłem, jak kończyłem robotę. Cały czas były kursy – bywało nawet 20-30 dziennie. Były postoje, gdzie zamontowano telefon w szafce zamykanej na kluczyk - na przykład koło Europy. Klient dzwonił, odbierało się telefon i jechało pod wskazany adres. Ale często nikomu nie chciało się podnosić tego telefonu. I tak mieliśmy dużo kursów. Mało kto miał własny samochód, potem były kartki na paliwo, a miejska komunikacja szwankowała.

Intratne kursy

Po warszawach przyszło kolej na fiaty, polonezy i wołgi. To były najpopularniejsze wówczas taksówki. Szczytem marzeń każdego taksówkarza były mercedesy; koniecznie diesle.

Przez wiele lat cena oleju napędowego była niższa od benzyny. A popularne mercedesy słynęły z niezawodności: przebiegi rzędu kilkuset tysięcy kilometrów nie były rzadkością.

Dawni taksówkarze wspominają też swoje najbardziej intratne kursy. Miał je także pan Jan.

- W latach 80., dwa razy w tygodniu, jeździłem na bazar Różyckiego do Warszawy oraz do Rembertowa - opowiada nam były taksówkarz. - W określonym miejscu miałem do odbioru różne paczki z ciuchami, który przywoziłem do Lublina. Z tych kursów miałem więcej niż etat nauczyciela. Zdarzały się też wyjazdy nad morze, do Wrocławia czy Poznania. Każdy kurs był płacony ekstra. Powiem panu, że jak ktoś miał dobry wóz, zdrowie i trochę kontaktów, to spokojnie mógł utrzymać rodzinę, a nawet w dwa-trzy lata postawić chałupę. Ale to był dość krótki okres takiej prosperity.

Pod koniec lat 80. tzw. ustawa Wilczka zliberalizowała prawo i ilość taksówek w mieście zaczęła lawinowo rosnąć. Zawód taksówkarza przestał być już obiektem westchnień zazdrości. Takim obiektem, ale pożądania, jest teraz pasażer.

Taxi w Lublinie

Pierwsze taksówki, zwane wówczas dorożkami samochodowymi, pojawiły się w Lublinie w 1911 roku. Były to dwa ople produkcji niemieckiej. Po I wojnie światowej taksówki stały się bardziej powszechne, chociaż nie każdego było stać na przejazd. Kilometr jazdy taksówka kosztował 1 zł, a po przejechaniu tego odcinka pasażer płacił 20 gr za każde 285 m. Dla porównania kurs dorożką w granicach miasta kosztował 1,80 zł. Taksówki miały swoje postoje przy ul. Kapucyńskiej, 3 Maja, Narutowicza i przed dworcem PKP.

TAXI W KOLORZE
W latach 20. i 30. ubiegłego wieku lubelskie taksówki miały czarny lub ciemnogranatowy lakier z czerwonym pasem. W takim samym kolorze były zderzaki.

TAXI nr 102
W kwietniu 1957 roku na ulice Lublina wyjechał taksówka volkswagen „garbus” o numerze bocznym 102. Cieszyła się dużym powodzeniem wśród pasażerów z uwagi na zamontowane w niej radio. W tym samym roku pojawiły się jako taksówki popularne warszawy.

- Podjeżdżał na postój, na którym stało kilkadziesiąt osób i często nie wysiadając nawet samochodu głośno proponował kurs na przykład na Czechów lub LSM - mówi Jacek Mirosław, wieloletni fotoreporter Dziennika Wschodniego i Sztandaru Ludu. - Zdarzało się, że taki kierunek pasował komuś, kto akurat stał na samym końcu kolejki. Taksówkarze niechętnie jeździli do odległych wówczas dzielnic. Nie opłacało im się, ponieważ trudno było o kurs powrotny.

To były inne czasy

W latach 60. i 70. najbardziej popularne samochody „na taryfie” to były poczciwe warszawy. Przez wiele lat stanowiły one ponad 90 proc. lubelskich taksówek.

Powiązane galerie zdjęć:


Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama