• Czujesz się bohaterką tego decydującego meczu?
- W żadnym wypadku, bo każda zawodniczka zostawiła na boisku mnóstwo zdrowia. Trener powiedział mi przed meczem czego oczekuje ode mnie. Bardzo zależało mi, aby go nie zawieść i wypełnić wszystkie polecenia. Najciężej jest chwalić samą siebie, więc postaram się tego nie robić. Finał play-off to zawsze wyjątkowy moment i powiem tylko, że starałam się zagrać na wysokim poziomie. A takie słowa chyba to potwierdzają, a przy okazji również sprawiają mi olbrzymią radość.
• Ile osób ci gratulowało?
- Mnóstwo, nawet nie jestem w stanie tego zliczyć. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że tyle osób mi kibicuje i śledzi moją karierę. Wiadomo, że najpierw odebrałam gratulacja od rodziców oraz mojego chłopaka. Cieszę się również, że kibicował mi mój pierwszy trener Cezary Nowak. Podobno blisko mojego domu w Świdniku powstała nawet mała strefa kibica złożona z moich znajomych.
• Co pamiętasz z tej finałowej rywalizacji?
- Pamiętam bardzo dużo, bo starałam się panować nad emocjami. Finałową serię rozpoczęłyśmy od dwóch zwycięstw we Wrocławiu. To były dość łatwe mecze i przed wyjazdem do Krakowa wszyscy byli przekonani, że uda nam się już tam zdobyć tytuł mistrzyń Polski. Pod Wawelem Wisła jednak postawiła trudne warunki i finałowa rywalizacja wróciła do Wrocławia. Decydujący piąty mecz rozpoczęłyśmy znakomicie i to ustawiło grę w dalszej części spotkania. Od początku złapałyśmy swój rytm i wygrałyśmy bardzo zdecydowanie. Myślę, że zadecydowała nasza siła mentalna. Pod tym względem byłyśmy lepszym zespołem niż Wisła Can-Pack Kraków.
• Spodziewałem się, że będzie to Hind Ben Abdelkader, z którą rywalizowałaś przez wszystkie pięć spotkań.
- Dostałam od trenera jasne zadanie. Miałam powstrzymać Ben Abdelkader oraz Meighan Simmons. Nic więcej mnie nie obchodziło. W piątym meczu wyszło mi to całkiem nieźle, ponieważ wyciągnęłam sporo wniosków z czterech poprzednich spotkań i po prostu nauczyłam się jej bronić.
• Komentatorzy TVP Sport podkreślali jednak, że twoją wadą jest zbyt częste używanie rąk w obronie, co sędziowie od razu interpretują jako faul. Zgadzasz się z tą opinią?
- Zdaję sobie sprawę z faktu, że mam jeszcze sporo rzeczy do poprawienia. Trafiłam jednak na świetnego trenera. Jestem we Wrocławiu od stycznia i pod okiem Arkadiusza Rusina zrobiłam kolosalny postęp.
• Twoja droga do mistrzostwa Polski wiodła przez Świdnik, Lublin, Poznań, Gdynię i Siedlce. Wrocław jest wymarzonym miejscem dla ciebie?
- Tego nie jestem w stanie określić. Na pewno bardzo podoba mi się klub. Zarówno sztab szkoleniowy, jak i koleżanki czy zarząd - wszyscy działają bardzo profesjonalnie. Ślęza to przykład, jak powinien wyglądać idealnie funkcjonujący zespół. My, zawodniczki, nie musimy się o nic martwić. To wpływa na atmosferę w drużynie, która jest fantastyczna. Dziewczyny są bardzo pomocne, a żadna z nich się nie wywyższa. Nawet Sharnee Zoll, która jest gwiazdą całej ligi. Zoll jest na parkiecie generałem, a poza nim zawsze służy każdemu radą i pomocną dłonią. Wspaniałą pracę wykonuje również Agnieszka Majewska. To doświadczona zawodniczka, ale zawsze dba o młodsze koleżanki. W ten sposób w drużynie jest wspaniała atmosfera.
• Nie ma cię jednak w składzie reprezentacji Polski, która właśnie trenuje w Zakopanem. Czym można wytłumaczyć tę absencję?
- Względami zdrowotnymi. W innym wypadku stawiłabym się na zgrupowanie reprezentacji Polski.
• Do wielkiej kariery startowałaś z AZS UMCS Lublin. Jak wspominasz tamten okres swojej przygody z koszykówka?
- To były wspaniałe czasy, bo jeszcze przed AZS UMCS ćwiczyłyśmy w zespole UKS Brzeziny Świdnik. Później całą grupą wraz z trenerem Cezarym Nowakiem przeszłyśmy do AZS UMCS. Naszym celem była gra w ekstraklasie, chociaż zaczynałyśmy od trzeciego poziomu rozgrywkowego. Szkoda, że w tym zestawieniu nie dane nam było awansować do ekstraklasy. Z tego powodu czuję niedosyt. Nasza ciężka praca i sukcesy, które osiągnęłyśmy były jednak podstawą do budowy w Lublinie profesjonalnej żeńskiej koszykówki.
• Utrzymujesz jeszcze kontakty z zawodniczkami z tamtego zespołu?
- Z częścią z nich tak. Z naszego zespołu do profesjonalnej koszykówki oprócz mnie dostała się jeszcze Katarzyna Trzeciak (obecnie MKK Siedlce i zawodniczka reprezentacji Polski przyp. aut.). Najczęściej rozmawiam jednak z Anitą Góźdź i Aleksandrą Kaczmarczyk.
• Co czujesz, kiedy wracasz do hali MOSiR?
- Zawsze jest to dla mnie spore wydarzenie. W Lublinie i Świdniku mam mnóstwo znajomych.
• I masz obrzucane kosze w hali MOSiR. To spora przewaga, bo wszyscy wiemy, jak ciężko się tam gra przyjezdnym...
- Oczywiście, nie należą one do najłatwiejszych. Pod okiem trenera Nowaka odbyłam tam wiele treningów i się do nich przyzwyczaiłam. Zawsze lubiłam grać w tej hali.
• Mam jednak wrażenie, że za wcześnie się urodziłaś. Gdyby było to kilka lat później, to droga do ekstraklasy byłaby dla ciebie dużo łatwiejsza. Nie trzeba byłoby wyjeżdżać do Poznania czy Siedlec, bo najwyższa klasa rozgrywkowa byłaby w Lublinie...
- Nie zgadzam się z tym stwierdzeniem. Wtedy nie spotkałabym Cezarego Nowaka, który zrobił ze mnie koszykarkę. To trener, któremu zawdzięczam zdecydowanie najwięcej. Lubił krzyknąć, ale za nami skoczyłby w ogień. Trener Arkadiusz Rusin jest do niego bardzo podobny. Też zdarza mu się denerwować czy wybuchnąć. Widać, tacy ludzie są stworzeni do koszykówki. Uważam, że trenerowi Nowakowi za wcześnie kazano zejść ze sceny.
• Czujesz się bohaterką tego decydującego meczu?
- W żadnym wypadku, bo każda zawodniczka zostawiła na boisku mnóstwo zdrowia. Trener powiedział mi przed meczem czego oczekuje ode mnie. Bardzo zależało mi, aby go nie zawieść i wypełnić wszystkie polecenia. Najciężej jest chwalić samą siebie, więc postaram się tego nie robić. Finał play-off to zawsze wyjątkowy moment i powiem tylko, że starałam się zagrać na wysokim poziomie. A takie słowa chyba to potwierdzają, a przy okazji również sprawiają mi olbrzymią radość.
• Ile osób ci gratulowało?
- Mnóstwo, nawet nie jestem w stanie tego zliczyć. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że tyle osób mi kibicuje i śledzi moją karierę. Wiadomo, że najpierw odebrałam gratulacja od rodziców oraz mojego chłopaka. Cieszę się również, że kibicował mi mój pierwszy trener Cezary Nowak. Podobno blisko mojego domu w Świdniku powstała nawet mała strefa kibica złożona z moich znajomych.
Urodziła się 11 czerwca 1993 r. Swoją karierę rozpoczynała w UKS Brzeziny Świdnik, a później występowała m.in. w AZS UMCS Lublin, MUKS Poznań, Baskecie Gdynia i MKK Siedlce. W styczniu trafiła do Ślęzy Wrocław i właśnie tam odniosła swój największy sukces w karierze: właśnie została w jej barwach mistrzynią Polski. W finałowej rywalizacji rozgrywanej do 3 zwycięstw Ślęza pokonała 3:2 Wisłę Can-Pack Kraków. 23-letnia obrończyni była jedną z bohaterek decydującego piątego meczu. Koperwas spędziła wówczas na boisku 17 min i zdobyła 6 punktów, a także zebrała 4 piłki.













Komentarze