Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Poznaj historię swojego regionu. Nałęczowskie „rzemiosło w kolorze”

W ramach „Akademii Lesslandia” stworzonej przez LOT „Krainę Lessowych Wąwozów” można znaleźć oferty turystyczne związane z tzw. ginącymi zawodami. Jednym z takich zawodów jest tkactwo z historią według niektórych naukowców obliczoną na 10 tysięcy lat. W powiecie puławskim „zagłębiem tkackim” są wsie skupione z pobliżu Żyrzyna: Bałtów, Borysów i Żerdź.
Poznaj historię swojego regionu. Nałęczowskie „rzemiosło w kolorze”
Warsztaty tkackie w Szkole Ziemianek

Okolice Nałęczowa też mają swoją tkacką historię. Według Krystyny Tarki, wieloletniej prezeski „Klubu Haftu” przy Nałęczowskim Ośrodku Kultury, w dawnej Bochotnicy, dziś jednego z sołectw, a zarazem ulicy uzdrowiska, w prawie każdym domu znajdował się okazały warsztat tkacki. Opowiadała o tym jej mama, Czesława Markuszewska, wywodząca się z tej miejscowości, znakomita hafciarka.

Pracownia pana Ignacego

– Z „tkackiego domu” natomiast wywodził się Ignacy Błaszczyk, zmarły przed kilku zaledwie laty wiekowy mistrz tkactwa, który opowiadał, że w dzieciństwie zawsze budził go stukot płochy, ważnej części drewnianego warsztatu, na którym jego matka Aniela, „ubijała” kolejne warstwy tkaniny – mówi Wiesława Dobrowolska-Łuszczyńska, przewodniczka i znana regionalistka. – Pamiętał też do końca życia, że do jego ulubionych zabaw w dzieciństwie należało jeżdżenie na dolnej poręczy snowalnicy, na której matka wraz z kuzynką robiły kolejną osnowę. Przez wiele lat, w wieku młodzieńczym i dojrzałym nie interesował się jednak tym rzemiosłem, dopiero w końcowych dwudziestu paru latach spróbował sam odtworzyć konstrukcję warsztatu, ulepszając go według własnych pomysłów i dopasowując do swoich potrzeb. Na nim sporządzał do końca liczne chodniki-szmaciaki, które cieszyły się wielkim powodzeniem ze względu na lubianą w tym środowisku kolorystykę oraz posmak „dawności”.

„Pracownia” pana Ignacego była tajemniczym pomieszczeniem, rodzajem drewutni, w której na centralnym miejscu stał oryginalny warsztat tkacki, a całe ściany były wypełnione półkami, na których leżały stosy kolorowych motków sporządzone z cienkich pasków materiału i stos tajemniczych narzędzi. Mistrz demonstrował urządzenia do robienia osnowy, które składał z jakichś dziwnych deszczułek, uruchamiał je potem przy pomocy maszynerii skonstruowanej według własnego racjonalizatorskiego pomysłu i zwiedzający czuli się tam jak w pracowni jakiegoś alchemika, który potrafił dzięki zręczności własnych rąk i oryginalnych pomysłów łączyć starodawną wiedzę z nowoczesnymi ulepszeniami.

Szkoła Ziemianek

Na rozwój nałęczowskiego tkactwa na pewno miała wpływ Szkoła Ziemianek (1908-1936), zarejestrowana w pierwszych latach istnienia jako „kursy tkackie” i zachowująca ten dział przez cały okres swojego istnienia. Władysława Kisielewska z domu Szeląg, uczennica tej szkoły na kursie 1932/33, mieszkanka Piotrowic pod Nałęczowem, wspominając swoją edukację pisze: „Tkactwo w Szkole Ziemianek to przede wszystkim tkanie prześlicznych różnokolorowych kilimów pasiastych. Kilimy wykorzystywane były potem na portiery, nasze spódniczki i peleryny.[…] Dużo w nich było zwłaszcza czerwieni i różnych odcieni zieleni, a najmniej bieli”. Z tych kilimów kolejne roczniki uczennic szyły sobie stroje galowe.

– Od Henryka Zawistowskiego wiemy, że warsztaty tkackie w tej szkole były produkcji szwedzkiej – dodaje pani Wiesława. – Zachowane zdjęcia fotografa Feliksa Soczki dokumentują, że w szkolnej pracowni tkackiej stały zarówno wysokie, drewniane warsztaty poziome do tkania płócien lnianych i wełnianych kilimów, ale także tzw. warsztaty pionowe, na których sporządzano kilimy do powieszenia na ścianie. Kolejne zdjęcia pokazują, że doroczna wystawa dokonań uczennic, ich wyrobów rękodzielniczych i przetworów domowych ozdabiana była właśnie wykonanymi przez uczennice najładniejszymi chodnikami i kilimami w różne wzory. Ozdabiano nimi także szkolne sale, fotografując na przykład świąteczne stoły, wielkanocne i bożonarodzeniowe. Nauczycielki Szkoły Ziemianek, które przyczyniły się do powstania pierwszego na tym terenie Koła Gospodyń Wiejskich w Bochotnicy namówiły miejscowe gospodynie, by z pasiastych spódnic i peleryn uczyniły swój strój regionalny.

Warsztaty tkackie w okolicy

Wśród bochotnickich tkaczek prym wiodła Maria z Pikułów Lewandowska, uczennica szkoły Ziemianek, a potem instruktorka tkactwa i gospodarstwa domowego na kresowym Polesiu. Wykonywała na warsztacie tkackim oprócz tradycyjnych pasiaków – szmaciaków także poszukiwane i rozchwytywane samodziały. Tej sztuki nauczyła także sąsiadkę Katarzynę Wieczorek. Na Charzu A powodzeniem cieszyły się wyroby z płótna lnianego oraz wełniane chodniki, kilimy i kapy Bolesławy Litwińskiej. Na Chruszczowie od wczesnej młodości do lat osiemdziesiątych XX w. ze swych wyrobów słynęła Karolina Turek. To u niej mieszkanki bloków osiedla „Na Wzgórzu” w Nałęczowie zamawiały do kuchni dominujące błękitem chodniki. W Piotrowicach tkactwem zajmowało się małżeństwo Syroków: Zofia i Ignacy, wykonując tradycyjne „szmaciaki”. W Czesławicach w tkaniu lnianych płócien specjalizowała się Helena z Głosów Krata, a w produkcji chodników Józefa Koput. Chodniki tkane na ręcznych warsztatach zawdzięczały swoją popularność zarówno wzornictwu, jak łatwości utrzymania. Anna Maciążek wywodząca się z Chruszczowa twierdzi, że jej kuzynka mieszkająca 3 kilometry dalej - w Drzewcach, co kilka miesięcy urządzała pranie chodników z całego domu. Na pranie wystarczało wody z domowej studni, ale na płukanie już nie. Wtedy gospodyni kazała mężowi zaprzęgać konia, wszystkie mokre chodniki wkładano na wóz i jechano do Chruszczowa. Tam, w połowie wsi znajdował się bród na rzece Bystrej, miejsce nie tylko pojenia hodowanych zwierząt, ale też miejscowy „pralnik”. Po wypłukaniu wszystkich chodników w czyściutkiej, bieżącej wodzie, wracano do domu. Najmniej zadowolony był koń. Tym razem miał „pod górkę”, chociaż malowniczym, lessowym „Kamieniakiem”.

Nic się nie zmarnuje, wszystko można wykorzystać

Do nałęczowskich tradycji tkackich, przede wszystkim ze szkoły ziemianek nawiązuje od 2012 r. Wiesława Dobrowolska-Łuszczyńska, która na kursie zorganizowanym przez LGD „Zielony Pierścień” w Borysowie pod okiem Krystyny Nakoniecznej nauczyła się tkać, a następnie założyła Pracownię Regionalną „W Stronę Ziemianek”, będąc jednocześnie szefem sekcji tkackiej w Klubie Rękodzieła „Ziemianka” przy NOK. Warsztat tkacki poziomy wykonał dla niej w tzw. wersji pokazowej mistrz stolarski Adam Rybak z Żyrzyna.
– Wykonuję na nim różne rodzaje prac – mówi pani Wiesława. – Przede wszystkim chodniki i kilimy wełniane nawiązujące do wzorów zaczerpniętych z zachowanych fotografii Feliksa Soczki z I poł. XX wieku. Sporządziłam także tradycyjne „szmaciaki”, których tworzenie zajmuje jednak dużo czasu, podobnie jak przygotowanie dla nich surowca. Można jednak w ten sposób bardzo dobrze wykorzystać świąteczne „wietrzenie szaf”. Nic się nie zmarnuje, każdą sztukę starej czy nowej odzieży niezależnie od gatunku materiału można przerobić na atrakcyjny nowy wyrób.

Odwiedzający pracownię turyści – kuracjusze często mówią o tym, że mieli w dzieciństwie kontakt z tkaniem u różnych wiejskich babć, cioć lub w domu rodzinnym. Ożywają wspomnienia i często sami siadają przy krośnie, by spróbować swoich sił po latach. „Rzemiosła w kolorze” można także się uczyć na tzw. mini-krosnach, na których wykonuje się małe serwetki lubi etui na telefony. W tej sztuce celuje mąż pani Wiesławy, Krzysztof. W pracowni mieszczącej się w Siedlisku „U Krzysztofa” w Kolonii Drzewce, 2 km od Nałęczowa często goszczą wycieczki, zaglądają rowerzyści lub rodziny z małymi dziećmi. Kolorowe rzemiosło w jednakowym stopniu bowiem wciąga zarówno trzylatków jak i seniorów. Twórcza, nieskomplikowana praca daje dużo satysfakcji podczas tworzenia.

Okolice Nałęczowa też mają swoją tkacką historię. Według Krystyny Tarki, wieloletniej prezeski „Klubu Haftu” przy Nałęczowskim Ośrodku Kultury, w dawnej Bochotnicy, dziś jednego z sołectw, a zarazem ulicy uzdrowiska, w prawie każdym domu znajdował się okazały warsztat tkacki. Opowiadała o tym jej mama, Czesława Markuszewska, wywodząca się z tej miejscowości, znakomita hafciarka.

Pracownia pana Ignacego

– Z „tkackiego domu” natomiast wywodził się Ignacy Błaszczyk, zmarły przed kilku zaledwie laty wiekowy mistrz tkactwa, który opowiadał, że w dzieciństwie zawsze budził go stukot płochy, ważnej części drewnianego warsztatu, na którym jego matka Aniela, „ubijała” kolejne warstwy tkaniny – mówi Wiesława Dobrowolska-Łuszczyńska, przewodniczka i znana regionalistka. – Pamiętał też do końca życia, że do jego ulubionych zabaw w dzieciństwie należało jeżdżenie na dolnej poręczy snowalnicy, na której matka wraz z kuzynką robiły kolejną osnowę. Przez wiele lat, w wieku młodzieńczym i dojrzałym nie interesował się jednak tym rzemiosłem, dopiero w końcowych dwudziestu paru latach spróbował sam odtworzyć konstrukcję warsztatu, ulepszając go według własnych pomysłów i dopasowując do swoich potrzeb. Na nim sporządzał do końca liczne chodniki-szmaciaki, które cieszyły się wielkim powodzeniem ze względu na lubianą w tym środowisku kolorystykę oraz posmak „dawności”.

Powiązane galerie zdjęć:


Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama