• Skąd u człowieka z Poniatowej pomysł, żeby zająć się skeletonem?
- Jestem w miarę dobrym sprinterem, ale zdawałem sobie sprawę, że nie mam większych szans, aby dostać się do reprezentacji Polski w lekkoatletyce i wystartować w Igrzyskach Olimpijskich. Udział w tej imprezie jest moim wielkim marzeniem, dlatego postanowiłem spróbować swoich sił w skeletonie.
• Jak się zostaje skeletonistą?
- W moim przypadku dzięki Facebookowi. Zobaczyłem ogłoszenie na jednym z portali mówiące o tym, że Polski Związek Bobslei i Skeletonu szuka chętnych do treningów tej drugiej dyscypliny. Odpowiedziałem na nie i nawet nie sądziłem, że ktoś ze mną się skontaktuje. Odpowiedni ludzie jednak się odezwali i zaprosili mnie na testy. Tam wypadłem dobrze i zostałem włączony do reprezentacji Polski w skeletonie.
• Co na to rodzina?
- Co ty znowu wymyśliłeś? Taka była pierwsza reakcja mojej mamy. Musieli jednak zaakceptować moją decyzję, w końcu jestem pełnoletni. Teraz mam w rodzinie olbrzymie wsparcie, chociaż wiadomo, że mama zawsze boi się o mnie. Dzwoni po każdych zawodach i pyta czy wszystko dobrze czy żyję.
• Dużo łączy skeleton i sprint?
- Dość podobny trening przygotowania fizycznego, który jest oparty głównie na siłowni i szybkości. W skeletonie o wyniku w dużej mierze decyduje moment startowy. Myślę, że stanowi on około 40 procent całego rezultatu. Drugie tyle to technika zjazdu, a jakieś 20 procent to sprzęt.
• W tym ostatnim elemencie pewnie jest wam ciężko rywalizować ze światową czołówką?
- Oczywiście. Wystarczy wspomnieć, że nie mamy mechanika odpowiedzialnego za sprzęt. Tylko my sami z trenerami dbamy o kondycję sprzętu. Skeleton najlepszych zawodników kosztuje około 15-20 tysięcy euro, nasze dużo mniej, wiec dlatego tak mocno o nie dbamy.
• Jak wygląda trening skeletonisty?
- W sezonie jest to przede wszystkim trening fizyczny oraz siłowy. Na torze też jest trochę zajęć, chociaż w czasie jednego treningu odbywamy co najwyżej 4 zjazdy.
• Dlaczego tak mało?
- Głowa nie wytrzymuje przeciążeń. To piekielnie męczący sport. Po kilku zjazdach człowiek jest wykończony zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Kiedy w lecie mam szansę potrenować lekkoatletykę, to czuję, że wtedy odpoczywam. Trening skeletonisty jest dużo bardziej męczący.
• Jaką prędkość rozwija skeleton?
- Najszybciej jechałem około 130 km/h w Sankt Moritz. Najszybszy tor na świecie jest w Kanadzie. Najlepsi zawodnicy potrafią tam osiągnąć nawet 145 km/h.
• Czuje pan wtedy strach?
- Już nie. Na początku strach był obecny, ale do wszystkiego można się przyzwyczaić. Teraz strach zmienił się już w rutynę albo w ogóle go nie ma.
• Jak się steruje?
- Najlepiej robić to barkami i kolanami. Na skeletonie są 2 dźwignie, które pomagają nam utrzymać właściwą linię przejazdu. Na prostych w kierowaniu skeletonem można pomagać sobie głową. Zostają jeszcze stopy, ale ich używa się w ostateczności, bo strasznie spowalniają.
• Da się wyżyć ze skeletonu?
- Ciężko, ponieważ nie mogę znaleźć sponsora indywidualnego, co na pewno ułatwiłoby moje przygotowana do sezonu i same starty. Polski Związek Bobslei i Skeletonu finansuje nam wyjazdy na zgrupowania i zawody. Nie muszę dorabiać dzięki lekkiej atletyce. W niej reprezentuję barwy KS Agrosu Zamość, a w sztafetach udawało mi się nawet wywalczyć kilka medali, na przykład na młodzieżowych mistrzostwach Polski. Dzięki temu mam pewne stypendium, które jest mi bardzo pomocne. Jestem studentem, wiec mam wsparcie z UMCS-u oraz Akademickiego Centrum Szkolenia Sportowego w Lublinie.
• O dorabianie byłoby chyba trudno, bo z uprawianiem skeletonu połączone jest życie na walizkach.
- Tak, bo w Polsce nie ma odpowiedniego toru do uprawiania skeletonu. Dlatego muszę ciągle wyjeżdżać poza granice naszego kraju. Najczęściej bywamy w łotewskiej Siguldzie, gdzie warunki są naprawdę rewelacyjne.
• Ile dni w roku jest pan poza domem?
- Ciężko to policzyć. W tym sezonie od października do lutego będę w Poniatowej łącznie może 3-4 tygodnie. Mnie to jednak nie przeszkadza. Mam duszę podróżnika i lubię zwiedzać nowe miejsca.
• Poznaje pan głównie zimowe kurorty. Mróz nie przeszkadza?
- Jestem ciepłolubny i uwielbiam słońce. Do wszystkiego można się jednak przyzwyczaić.
• A na torze czuć zimno?
- Tak, ale na dużym mrozie jesteśmy tylko w czasie zjazdu po lodowej rynnie. To jedynie kilkadziesiąt sekund. Nasze stroje są bardzo cienkie, dlatego zdarza mi się wkładać pod strój odzież termoaktywną. Znam jednak zawodników, którzy wolą kombinezony wkładać na gołe ciało.
• Rytuały przedstartowe?
- Nie mam takich. Tuż przed startem pobudzam tylko mięśnie ruszając mocniej nogami. Tak robi się również w lekkoatletyce. Najwięcej czasu poświęca się jednak na przygotowanie sprzętu. Dzień wcześniej trzeba poprzykręcać wszystkie śrubki, a także dokładnie wyczyścić papierem ściernym płozy skeletonu. To żmudna praca, która zazwyczaj zajmuje około 3-4 godziny.
• Pamięta pan swój debiut?
- To był sezon 2015/2016. W Pucharze Europy w Altenbergu zająłem wówczas 27 miejsce.
• Ulubiony tor?
- Zdecydowanie łotewska Sigulda, gdzie na co dzień trenuję. To zdecydowanie jeden z najtrudniejszych torów na świecie.
• A ten, którego najbardziej pan nie lubi?
- Niemiecki Altenberg. Nie potrafię go wyczuć.
• W jaki sposób uczy się pan konfiguracji torów? Przy takiej prędkości decyzje pewnie trzeba podejmować automatycznie.
- Tak. Dużą rolę odgrywa nasz trener, Oleg Polyvach oraz trener kadry łotewskiej, który nam pomaga. Łotysze w tym sporcie są w czołówce, wiec trzeba z tej pomocy korzystać. To Ukrainiec, który dwa razy w bobslejach wystąpił na Igrzyskach Olimpijskich. Był w Nagano oraz w Salt Lake City. Nauczenie się każdego toru na pamięć to absolutna konieczność. Kiedyś zapomniałem o niektórych zakrętach w Winterbergu i dostałem się na niezłą karuzelę.
• Jaka jest pana szansa na udział w Igrzyskach Olimpijskich w Pjongczang?
- 14 stycznia muszę znajdować się w pierwszej sześćdziesiątce rankingu IBSF. Na razie jestem poza nią, ale będę walczył do samego końca. Jeżeli mi się nie uda zakwalifikować na imprezę w Korei Południowej, to poszukam swojej szansy za cztery lata w Pekinie.
SKELETON
To dość młoda konkurencja, która w programie Igrzysk Olimpijskich zadebiutowała dopiero w 2002 roku w Salt Lake City. Złote medale wywalczyli wówczas przedstawiciele gospodarzy: Tristan Gale i Jim Shea. Skeleton polega na zjeździe głową w dół po lodowej rynnie jednoosobowymi, 33-42 kg sankami.
MICHAŁ JAKÓBCZYK
Michał Jakóbczyk ma 22 lata i pochodzi z Poniatowej. Swoją przygodę ze sportem zaczynał od piłki nożnej, następnie zajął się lekkoatletyką. Do dzisiaj jest bardzo dobrym sprinterem. Jego rekord życiowy na 100 m to 10.52 sek. (9. wynik w tym roku w Polsce). 200 m najszybciej pobiegł w 21.51 sek. Skeletonem na poważnie zajął się trzy lata temu. W rywalizacji międzynarodowej bierze udział od sezonu 2015/2016. Jego największym sukcesem jest 13. miejsce w mistrzostwach świata juniorów w Siguldzie w 2017 roku.
• Skąd u człowieka z Poniatowej pomysł, żeby zająć się skeletonem?
- Jestem w miarę dobrym sprinterem, ale zdawałem sobie sprawę, że nie mam większych szans, aby dostać się do reprezentacji Polski w lekkoatletyce i wystartować w Igrzyskach Olimpijskich. Udział w tej imprezie jest moim wielkim marzeniem, dlatego postanowiłem spróbować swoich sił w skeletonie.
• Jak się zostaje skeletonistą?
- W moim przypadku dzięki Facebookowi. Zobaczyłem ogłoszenie na jednym z portali mówiące o tym, że Polski Związek Bobslei i Skeletonu szuka chętnych do treningów tej drugiej dyscypliny. Odpowiedziałem na nie i nawet nie sądziłem, że ktoś ze mną się skontaktuje. Odpowiedni ludzie jednak się odezwali i zaprosili mnie na testy. Tam wypadłem dobrze i zostałem włączony do reprezentacji Polski w skeletonie.














Komentarze