• Kiedy zaczęła się pana przygoda związana ze strzelectwem sportowym?
- Ponad szesnaście lat temu, gdy przyjechałem do Lublina studiować medycynę. Pamiętam nawet swój pierwszy dzień spędzony na strzelnicy, czyli 5 listopada 2001 roku. Zapisałem się wówczas do klubu, ale nie miałem jeszcze ambicji, żeby startować w zawodach. Zawsze uważałem, że strzelanie jest ciekawym zajęciem i pociągało mnie ono jako „męski sport”, niewiele wiedziałem jednak o strzelectwie jako dyscyplinie olimpijskiej.
• Dlaczego po pewnym czasie zaczął pan startować w zawodach?
- Zachęcił mnie do tego ówczesny trener. Pojechałem na pierwsze zawody i w cuglach pokonały mnie dziesięcioletnie dziewczynki. Uznałem, że tak być nie może (śmiech) i zmotywowało mnie to do codziennych, intensywnych treningów. A jestem taką osobą, która lubi rywalizację.
• Jaki jest pana największy sukces w karierze strzeleckiej?
- Zdobycie brązowego medalu Akademickich Mistrzostw Polski w konkurencji karabinu pneumatycznego. Właśnie w strzelaniu z tego rodzaju broni odnoszę najlepsze rezultaty. Udało mi się też awansować do finału wyczynowego Pucharu Polski, gdzie rywalizowałem z zawodowcami. Nie nazwałbym jednak tego karierą. Jestem amatorem, który po prostu mocno angażuje się w to, co robi. Warto dodać, że strzelectwo jest bodaj jedyną dyscypliną sportu, gdzie amatorzy potrafią powalczyć z wyczynowcami.
• Jakieś przykłady?
- Dr Adam Smelczyński, lekarz stomatolog, zdobył srebrny medal olimpijski w Melbourne, a w sumie wystartował aż w sześciu Igrzyskach Olimpijskich. W Pekinie brąz w konkurencji karabinu dowolnego zdobył Warren Potent, na co dzień pracujący jako inżynier. Będzie to jednak coraz trudniejsze, dlatego, że w wielu krajach - na przykład w Rosji czy Chinach - kładzie się większy nacisk na doskonalenie techniki. Trudno dogonić kogoś, kto ma finansowe wsparcie rządu, instytutów naukowych i dysponuje sztabem ludzi.
• Swego czasu mieliśmy dwukrotną mistrzynię olimpijską w strzelectwie: Renatę Mauer-Różańską. Dlaczego ta dyscyplina nie zdobyła jednak sympatii Polaków?
- Strzelectwo jest dość specyficzne, część osób w ogóle nie uważa go za dyscyplinę sportową. To zły punkt widzenia - gdy samemu zacznie się trenować strzelectwo, zauważy się, jak trudno jest trafić w niewielką tarczę z odległości dziesięciu metrów. Jest ono jednak dyscypliną mało widowiskową, właściwie nie da się go pokazać w sposób, który byłby atrakcyjny w telewizji. Jest też sportem typowo indywidualnym, a wynik zależy w znacznej mierze od tego, który z zawodników zachowa największy spokój. Widzowie lubią zaś gdy leje się krew albo dzieje się coś nieoczekiwanego, oczekują dramatyzmu. Strzelcy nawet po wygranych zawodach nie okazują wielkich emocji.
• Pracuje pan jako pulmonolog w szpitalu przy ul. Jaczewskiego w Lublinie. Ciężko jest pogodzić treningi z życiem zawodowym?
- Nie jest to łatwe. Na szczęście w tej dyscyplinie, jeśli ma się pewne umiejętności, można utrzymać dość wysoki poziom trenując stosunkowo niewiele. Wystarczy na przykład strzelać trzy razy w tygodniu przez godzinę. Jest jeden warunek: trzeba specjalizować się tylko w jednej konkurencji, na przykład w strzelaniu z broni pneumatycznej. Pozwala to odnosić sukcesy w lokalnych zawodach, co mi się zresztą udaje.
• Jakie ma pana marzenia związane ze strzelaniem?
- Są dość prozaiczne. Chcę przede wszystkim nadal mieć czas na uprawianie tej dyscypliny sportu. Związane jest to z poprzednim pytaniem, gdyż jako lekarz mam wiele obowiązków służbowych.
• Kiedy zaczęła się pana przygoda związana ze strzelectwem sportowym?
- Ponad szesnaście lat temu, gdy przyjechałem do Lublina studiować medycynę. Pamiętam nawet swój pierwszy dzień spędzony na strzelnicy, czyli 5 listopada 2001 roku. Zapisałem się wówczas do klubu, ale nie miałem jeszcze ambicji, żeby startować w zawodach. Zawsze uważałem, że strzelanie jest ciekawym zajęciem i pociągało mnie ono jako „męski sport”, niewiele wiedziałem jednak o strzelectwie jako dyscyplinie olimpijskiej.
• Dlaczego po pewnym czasie zaczął pan startować w zawodach?
- Zachęcił mnie do tego ówczesny trener. Pojechałem na pierwsze zawody i w cuglach pokonały mnie dziesięcioletnie dziewczynki. Uznałem, że tak być nie może (śmiech) i zmotywowało mnie to do codziennych, intensywnych treningów. A jestem taką osobą, która lubi rywalizację.















Komentarze