• Po 25 latach pisania doczekał się pan benefisu. Co to za uczucie?
- Każe mi się zadumać nad tym, ile lat spędziłem dobrze jako pisarz, a ile uważając się za pisarza. Rachunek jest prosty. Zanim przyszła dekada sukcesów, 15 lat pisałem rzeczy, których nikt nie chciał czytać.
• Krytycznie się pan ocenia.
- Realnie. Tak to wygląda, jeśli spojrzymy na moją biografię. Nie wybuchłem jako wielkie literackie odkrycie. Miałem natomiast to, co w tym zawodzie i w ogóle w życiu najważniejsze: wytrwałość. Dzięki niej wciąż poszukiwałem, doskonaliłem się, uczyłem. I to uważam za duże osiągniecie.
• Wierzył pan w siebie? W to, że sukces w końcu nadejdzie?
- Gdybym nie wierzył, nie zacząłbym pisać. Podszedłem do tego poważnie - jak już zacząłem pisać, to się starałem. Pamiętam z tego okresu kilku swoich przyjaciół, którzy byli pięć razy bardziej utalentowani ode mnie. Do dziś napisali jakieś pięć wierszyków na krzyż.
• Czyli sukces zawdzięcza pan wytrwałości i systematycznej pracy?
- Gdy zaczynałem pisać, byłem skazany na metodę prób i błędów. Dziś można pójść na kurs kreatywnego pisania - co zresztą bardzo polecam - i dowiedzieć się tego wszystkiego, do czego ja dochodziłem przez lata sam. Po prostu nie miałem się od kogo uczyć. Pierwsze lata między nieudacznością a sukcesem wypełnione były etatową 8-godzinną pracą w redakcji i wieczornym pisaniem „z doskoku”. To był najtrudniejszy czas. Pisałem na jedną czwartą etatu w czasie, kiedy normalny człowiek ma ochotę napić się piwa. Miałem poczucie, że muszę się temu poświecić na 100 procent, inaczej nie wyjdzie mi nic wystarczająco dobrego. Tylko że niełatwo zrezygnować z etatowej posady i powiedzieć sobie, że od dzisiaj moją pracą jest pisanie. To pozbawia poczucia bezpieczeństwa. I jest niewiadoma - co dalej? Nie ma żadnej pewności, że odniesiemy sukces. Poza tym żaden sukces nie jest dany raz na zawsze.
• Kiedy pisanie stało się pana zawodem?
- W 2007 roku, kiedy ukazało się „Morderstwo pod cenzurą”, czyli pierwszy kryminał o komisarzu Maciejewskim. Straciłem wtedy etat jako redaktor i chociaż dawano mi wiele zleceń, to i tak poczucia bezpieczeństwa już nie było. Co więc szkodziło skoczyć na głęboką wodę? Oczywiście jako zredukowany byłem zły na szefów, ale dziś, przy okazji jubileuszu, powinienem im za to podziękować. Pomogli mi przejść na pisarskie zawodowstwo.
• Pierwszy „Maciejewski” był już sukcesem?
- Praktycznie tak. Co nie znaczy, że nakład i profity były ogromne. Ale „Maciejewski” zaistniał od razu jako zjawisko. Chwycił pomysł, spodobałem się mediom. Wiedziałem, że zanim do moich retrokryminałów przekonają się kolejne tysiące osób, minie trochę czasu, ale to znaczyło, że muszę dalej nad tym tematem pracować. Kolejna książka, „Kino Venus”, potwierdziła, że idę w dobrym kierunku. Wkrótce związałem się z wydawnictwem W.A.B. i tak dotarliśmy do dziesiątej książki zamykającej cykl.
• Pracę nad którą powieścią zapamiętał pan szczególnie?
- Mam wielki sentyment do „Kina Venus”. Wyjątkowo dobrze, z uśmiechem, pracowało mi się nad tą książką. Cieszyła mnie. Natomiast w kategoriach dumy traktuję „Pogrom w przyszły wtorek”. Ta książka została najbardziej doceniona. W 2014 roku zgarnąłem za nią wszystkie kryminalne nagrody, została też przełożona na język teatru.
• A który tom przyniósł panu najwięcej pieniędzy?
- Chyba „Kino Venus”. Biorę pod uwagę liczbę wydań, których w Polsce było bodajże siedem, a do tego tłumaczenie na rosyjski.
• Możemy oszacować, ile w sumie wyniósł nakład wszystkich „Maciejewskich”?
- Nie liczyłem. Pewnie kilkaset tysięcy egzemplarzy.
• Oprócz kolejnych kryminałów o komisarzu Maciejewskim napisał pan „Officium Secretum”. Był sukces wydawniczy?
- Sukcesu nie było żadnego, choć zapewne poszerzyłem grono swoich czytelników. To była zbyt poczciwa i łagodna książka, co oczywiście nie znaczy, że zła. Zrozumiałem jednak, że jeśli pisze się polski thriller polityczny, to trzeba być za kimś i przeciw komuś. Musi być jakiś skandal. A ja całe życie jestem za nikim.
• A jednak wraca pan do tego gatunku?
- Wracam. Z dwóch powodów. Po pierwsze: przez pisanie kryminałów retro cierpię na swoistego Alzheimera i wiem lepiej, co działo się przed wojną, niż dzieje się teraz. Drugi powód jest taki, że kryminał jest dobry wtedy, gdy nie mamy istotniejszych zmartwień. A gdy robi się groźnie, niebezpiecznie, gdy świat zmienia się na naszych oczach, to wówczas najlepiej sprawdzają się thrillery.
• Jaka więc będzie pana kolejna książka?
- Na pewno będzie to polski, współczesny thriller polityczny.
• Tymczasem przed nami kolejny i ostatni już „Maciejewski”.
- Tak. Tym razem zbiór opowiadań, który ukaże się wiosną tego roku. Będzie to pożegnanie z komisarzem Maciejewskim. W książce znajdą się opowiadania również innych autorów, wspomnę choćby Andrzeja Pilipiuka. Wszystkie są opowiadaniami kryminalnymi związanymi z postacią Zygmunta Maciejewskiego, ale pojawia się również syn Zygi, który jest lubelskim milicjantem.
• Dzięki popularności, którą przyniósł panu cykl o Maciejewskim, czuje się pan lubelskim celebrytą?
- Jak na lubelskie środowisko literackie to oczywiście jestem rozpoznawalny. Ludzie zaczepiają mnie na ulicy, zagadują w sklepie mięsnym. Pytają o następne tomy i dlaczego to już koniec. To bardzo miłe, ale nie przesadzajmy! Lublin nie jest metropolią i pisarzy nie mieszka w nim zbyt wielu, więc rzucam się w oczy.
• Czego panu życzyć na kolejne 25 lat?
- Nowych sił, bo ostatnie lata trochę mnie zmęczyły. Było mnóstwo roboty, żadnego urlopu. Może nawet trochę zdziwaczałem? Chciałbym, mając swoją wiedzę i doświadczenie, odnaleźć w pisaniu dawną świeżość. Z taką wędką rybę już sobie sam złapię.
• Po 25 latach pisania doczekał się pan benefisu. Co to za uczucie?
- Każe mi się zadumać nad tym, ile lat spędziłem dobrze jako pisarz, a ile uważając się za pisarza. Rachunek jest prosty. Zanim przyszła dekada sukcesów, 15 lat pisałem rzeczy, których nikt nie chciał czytać.
• Krytycznie się pan ocenia.
- Realnie. Tak to wygląda, jeśli spojrzymy na moją biografię. Nie wybuchłem jako wielkie literackie odkrycie. Miałem natomiast to, co w tym zawodzie i w ogóle w życiu najważniejsze: wytrwałość. Dzięki niej wciąż poszukiwałem, doskonaliłem się, uczyłem. I to uważam za duże osiągniecie.














Komentarze