• Niedawno ogłosił pan, że zamierza stworzyć grupę kolarską. Proszę zdradzić nieco szczegółów.
- Na razie jeszcze nie chcę za dużo mówić o tym projekcie. Na pomysł wpadłem wspólnie z Andrzejem Borasem i Witoldem Krychowskim. Poprzez wspomnianą grupę, pragnę obudzić kolarstwo w naszym regionie. Kiedyś byliśmy przecież znakomitym miejscem do rozwoju. Teraz jest znacznie gorzej. Między innymi o tym dyskutowaliśmy podczas kolarskiej Wigilii, która odbyła się tuż przed świętami Bożego Narodzenia.
• Czy naprawdę chce się panu angażować w kolejny projekt kolarski?
- Oczywiście. Chcę działać dla dobra kolarstwa w województwie lubelskim. Miałem wiele propozycji z UCI World Tour, gdzie chciano mnie zatrudnić jako masażystę czy dietetyka. Pragnę jednak stworzyć coś nowego i wierzę, że z moją charyzmą uda mi się to zrobić.
• Grupą docelową dla pana drużyny mają być orlicy. Obecnie to właśnie w tym okresie tracimy najwięcej zawodników...
- Dokładnie. Ci kolarze, którzy wiele lat poświęcili na trening, w momencie wejścia w wiek orlika często zostają pozostawieni sami sobie. Zwłaszcza, jeżeli nie wyjadą na Zachód lub nie znajdą zatrudnienia w CCC Sprandi Polkowice. Wtedy najczęściej decydują się na zakończenie kariery. To są zawodnicy, którzy wciąż się uczą kolarstwa, ale nie mogą tego robić za darmo. Muszą mieć zapewnione pieniądze, które pozwolą im się utrzymać.
• Ile potrzebujecie pieniędzy, aby spokojnie funkcjonować?
- Myślę, że potrzebujemy miliona złotych. Początek zawsze jest bardzo trudny i generuje najwięcej kosztów. Trzeba zakupić sprzęt, rowery, samochody, a także je odpowiednio okleić. Później jest już łatwiej. Sporym problemem w rozmowach ze sponsorami jest brak transmisji telewizyjnych. Z grona wyścigów rozgrywanych w Polsce, na antenie telewizyjnej regularnie goszczą jedynie Tour de Pologne i mistrzostwa Polski. Jestem jednak umówiony na spotkania z kilkoma dużymi firmami i mam nadzieję, że uda mi się ich zainteresować pomysłem stworzenia grupy kolarskiej.
• Co pan robił po zakończeniu kariery?
- Przez cztery lata odpoczywałem. Nie porzuciłem całkowicie sportu, bo sporo biegałem. Mam za sobą nawet starty w maratonach. Później zostałem masażystą. Moim pierwszym pracodawcą była grupa BDC stworzona przez Dariusza Banaszka, obecnego prezesa Polskiego Związku Kolarskiego.
• Skąd się wziął pomysł na zostanie masażystą?
- Zadzwonił do mnie Bogdan Bondariew, z którym przez wiele lat się wspólnie ścigałem. Powiedział, że jest szansa na zatrudnienie mnie przez Lampre jako masażystę. Musiałem jednak najpierw zrobić odpowiednie papiery. Uczyłem się przez wiele miesięcy, ukończyłem odpowiedni kurs i uzyskałem właściwe dokumenty. Niestety, w międzyczasie zmieniły się władze w Lampre i nie było już tam dla mnie miejsca. Później przypadkowo skontaktowałem się z Dariuszem Banaszkiem, aby zakupić jakąś ramę od roweru. W pewnym momencie zaproponował mi pracę jako masażysta i tak powróciłem do zawodowego peletonu.
• W pańskiej biografii jest wiele ciekawych punktów. Zacznijmy od mistrzostw świata w Plouay, gdzie Zbigniew Spruch wywalczył srebrny medal. Pan był jednym z jego najważniejszych pomocników.
- Wywalczyliśmy pierwsze zawodowe wicemistrzostwo świata dla kolarza z Polski. To był bardzo ciężki wyścig rozgrywany w deszczu. Już na samym początku odjechało 20 mocnych kolarzy. Nie mieliśmy tam swojego przedstawiciela, dlatego postanowiliśmy gonić ucieczkę. Zlikwidowaliśmy odjazd, a później doprowadziliśmy do finiszu całego peletonu. Spruch był wtedy bardzo mocny i wywalczył srebrny medal. Szkoda tylko, że to były czasy, gdzie w Polsce jeszcze nie doceniano odpowiednio pomocników. Teraz jest inaczej i kiedy Michał Kwiatkowski wywalczył mistrzostwo świata, to wiem, że jego koledzy również zostali właściwie docenieni. Pomocnicy to bardzo ważny element światowego peletonu. Najlepsi potrafią zarabiać więcej, niż liderzy.
• W tym samym roku wziął pan również udział w Igrzyskach Olimpijskich w Sydney, gdzie Piotr Wadecki był siódmy. Pan tam również miał swoją szansę i znalazł się w ucieczce.
- Pobyt w Australii wspominam bardzo dobrze. Byliśmy na Antypodach przez trzy tygodnie i ćwiczyliśmy w różnych miejscach. Nawet na autostradach, bo w Australii można po nich jeździć rowerem. Na początku wyścigu udało mi się załapać w odjazd razem z Richardem Virenquem i Janem Ullrichem. Niestety: na jednym ze zjazdów miałem awarię roweru. Dostałem wprawdzie zastępczy sprzęt, ale był on kompletnie nieprzygotowany. Rywale odjechali, a ja nie miałem już szans na dobry wynik.
• Ukończył pan Giro d’Italia na 48 miejscu. Jak pan wspomina tamten wyścig?
- Jestem dumny z tego wyniku. Uważam, że jako cała zespół pojechaliśmy znakomicie. To był pierwszy występ polskiej grupy zawodowej w wielkim tourze. Naszym liderem był wówczas Rosjanin Pavel Tonkov, ale on się dość szybko wycofał. Ja byłem wówczas w dobrej formie i trzy etapy ukończyłem w czołowej dwudziestce. Na finiszach potrafiłem rywalizować z takim asem jak Alessandro Petacchi. Dla mnie to był niesamowity wyścig. Przebiegał w szalonym tempie. Przekonaliśmy się, że zawodowe kolarstwo rozgrywa się na pierwszych 50 km, gdzie każdy próbuje zaatakować. Dopóki nie pójdzie jakiś odjazd, to wszyscy gnają jak szaleni. Giro to bardzo wyczerpujący wyścig. Ciągłe przeprowadzki, zmiany hoteli czy naloty komisji antydopingowych. Wampiry, jak nazywaliśmy jej przedstawicieli, potrafiły wpadać nawet o godzinie 3 w nocy. Pobierali mnóstwo krwi, co dodatkowo osłabiało organizm.
• Skoro nawiązał pan do dopingu, to czy uważa pan, że kolarstwo jest czystym sportem?
- Obecnie to najczystszy sport na świecie. W żadnej innej dyscyplinie nie ma tak restrykcyjnych przepisów antydopingowych. Inni mogą brać z nas przykład. Kolarstwo wiele straciło na aferach dopingowych. Przede wszystkim z tego sportu wycofało się wielu sponsorów. Trzeba pamiętać jednak, że sam doping nie spowoduje od razu, że zawodnik uzyskuje fantastyczne wyniki. On jednak wypacza wyniki rywalizacji. Pamiętam, jak kiedyś pojechałem na jeden z wyścigów klasycznych we Włoszech. Postanowiłem zaatakować na podjeździe. Dawałem z siebie wszystko, ale kiedy odwróciłem głowę, to zobaczyłem zawodnika cięższego ode mnie o co najmniej 20 kilogramów, który spokojnie mnie mijał. Wiedziałem, że w normalnych warunkach jest to niemożliwe.
• Co wtedy czuje kolarz?
- Niemoc. Pozostaje tylko kończyć karierę. Na szczęście współczesne kolarstwo jest dużo czystsze. Widać to chociażby po przebiegu poszczególnych etapów. Na większości z nich zwycięzca zostaje wyłoniony dopiero na ostatnich metrach. W moich czasach z góry było wiadomo, kto będzie liczył się na finiszu.
• Nie jest panu żal, że nie spróbował sił w zagranicznej grupie?
- Mogłem kilka razy trafić do największych zespołów, ale zawsze razem czegoś zabrakło. Za pierwszym razem miałem szansę dostać się do legendarnego US Postal. Jeździłem wtedy a Agrofarze Kraśnik i wygrałem koszulkę najlepszego górala Tour de Pologne. Już miałem przygotowany kontrakt, ale do jego podpisania nie doszło poprzez zaniedbanie niektórych działaczy. Później mogłem ścigać się w irlandzkim Liv, ale w ostatniej chwili z finansowania zespołu wycofał się sponsor. Wreszcie miałem propozycję z Team Coast, gdzie był budowany świetny skład z Ulrichem na czele. Podpisałem kontrakt, ale problemy głównego sponsora sprawiły, że stawki nagle zaczęły maleć. Nie zdecydowałem się więc na współpracę z niepewnym partnerem. Może trochę szkoda, bo później z tej grupy wyłoniło się Bianchi, w którym ścigał się Ulrich. Nie mam jednak do nikogo pretensji.
• Dzisiaj mógłby pan jednak zrobić dużo większą karierę...
- Pewnie tak, ale musiałbym się urodzić 20 lat później.
• Niedawno ogłosił pan, że zamierza stworzyć grupę kolarską. Proszę zdradzić nieco szczegółów.
- Na razie jeszcze nie chcę za dużo mówić o tym projekcie. Na pomysł wpadłem wspólnie z Andrzejem Borasem i Witoldem Krychowskim. Poprzez wspomnianą grupę, pragnę obudzić kolarstwo w naszym regionie. Kiedyś byliśmy przecież znakomitym miejscem do rozwoju. Teraz jest znacznie gorzej. Między innymi o tym dyskutowaliśmy podczas kolarskiej Wigilii, która odbyła się tuż przed świętami Bożego Narodzenia.
• Czy naprawdę chce się panu angażować w kolejny projekt kolarski?
- Oczywiście. Chcę działać dla dobra kolarstwa w województwie lubelskim. Miałem wiele propozycji z UCI World Tour, gdzie chciano mnie zatrudnić jako masażystę czy dietetyka. Pragnę jednak stworzyć coś nowego i wierzę, że z moją charyzmą uda mi się to zrobić.
Urodził się 18 września 1970 roku w Lublinie. Jest jednym z najlepszych w historii kolarzy pochodzących z naszego województwa. Przez całą karierę reprezentował barwy krajowych ekip, m.in. Spółdzielcy Lublin, Elpisu Lublin, Agrofaru Kraśnik, CCC Polsat Polkowice czy Mróz Action Uniqa. Na swoim koncie ma wiele sukcesów, w tym złote medale mistrzostw Polski w jeździe indywidualnej na czas. Startował w mistrzostwach świata i Igrzyskach Olimpijskich w Sydney. W barwach CCC w 2003 roku wziął udział w wyścigu Giro d’Italia, który ukończył na 48 miejscu. Najlepiej poszło mu wówczas na 9 etapie z Arezzo do Montecatini, gdzie był 11.













Komentarze