„Trupa chińczyków. W poniedziałek odbędzie się w Lublinie przedstawienie, w którem wezmą udział prawdziwi chińczycy. Co zaś pokażą zdumionym lublinianom, dowiemy się w poniedziałek” - reklamowa „Gazeta Lubelska”.
Ujan-do-Schonto
Widzowie wypełnili teatralną salę po brzegi. Z zapartym tchem oglądali, jak popisywali się „synowie niebiescy, rodzeni bracia słońca i krewni księżyca”, krótko mówiąc „chińczycy”. Występ był świetną okazją, żeby skorygować stereotypowe przekonania o odległych ludach.
Reporter zauważył, że do tej pory mieszkańcy Lublina mieli o Chińczykach przeświadczenie, że mają warkocze i „golone łby”. Tymczasem okazało się, że mają też łby nie „od parady”. Wprowadzili publikę w niebywały zachwyt.
„Majster od wyrzucania kul, Ujan-do-Schonto żongler, którego produkcje rzeczywiście zasługują na pochwałę, drugi ziomek, Fon-echoj i jego kolega Tschan-in-fu „chiński fokuśnik” - jak się sam prezentuje, są magikami z precyzyą rozwiązującemi najtrudniejsze zagadnienia z dziedziny magii”.
Ubawić się doskonale
To nie wszystko.
„Wan-chun-sin przemieniający się w węża przykuwał do siebie wzrok wszystkich nadobnych cór Ewy. Słowem na przedstawieniu ubawić się można było doskonale. Wobec tego że bardzo wiele osób odeszło od kasy z kwitkiem, chińczycy dziś dają jeszcze jedno przedstawienie dla żądnych wrażeń nie chińczyków”.
Zresztą jeszcze przed występem Chińczycy poruszyli mieszkańców Lublina.
Jak w każdy niedzielny poranek wierni zebrali się w kościele Świętego Ducha. Modlący się z niemałym zaskoczeniem zauważyli wchodzącego do świątyni Chińczyka. Jeszcze większa zaskoczenie wywołało swobodne, godne światowca, zachowanie Azjaty.
„Zdumieni byli wszyscy swobodnem, nieodróżniającym się od miejscowych zwyczajów katolickich zachowaniem się jego w świątyni Pańskiej”.
Arabi krążą po mieście
Co robił egzotyczny gość? „Oddawszy na klęczkach cześć N. Sakramentowi, zajął miejsce w ławce i nie zwracając uwagi na otoczenie, dobył różaniec, a odmówiwszy przepisane modlitwy - co zajęło przeszło godzinę czasu i oddawszy jeszcze raz pokłon Utajonemu, obdzielił potem ubogich w przedsionku kościoła stosunkowo hojną jałmużną i oddalił się”.
Mężczyzna wyszedł ze świątyni odprowadzany przez uliczną gawiedź, która pierwszy raz widziała „realnego chińczyka”.
Innym razem pojawili się nad Bystrzycą... „Arabi”.
„Uwagę przechodników na ulicach naszego miasta zwracają arabi krążący po mieście od dnia wczorajszego, w oryginalnych swoich ubiorach” - donosiła „Gazeta Lubelska”.
Oryginalne ubiory, oryginalnymi ubiorami, co ciekawe, przybysze biegle mówili po rosyjsku i „trudnili się handlem galanteryjnym”.
Zdjęcia rentgenowskie i zaświadczenia
Do Lublina zjeżdżali cyrkowcy i pokazy najróżniejszych „dziwolągów”.
Dajmy na to ludzie-dzieci. Markiza Luiza i markiz Wolge. Gazety zapewniały, że można je schować do kieszeni. Lub dzieci olbrzymy - Adolf i Fredzio Schneidrowie czyli „cud natury”. Adolf miał 8 lat i 210 funtów, a Fredzio 7 lat i 195 funtów wagi. „Fenomenalnej tuszy” chłopcy przyciągnęli do teatru miejskiego liczną widownię.
„Tusza ta nie jest karykaturalną, lecz przedstawia się jako harmonijne połączenie silnie rozwiniętej muskulatury ze zręcznością. Są to młodzi atleci o sympatycznej twarzy i rozwinięci pod względem intelektualnym” - oceniał redaktor „Gazety Lubelskiej”. Kto chciał mógł zobaczyć też zdjęcia rentgenowskie chłopców i najróżniejsza zaświadczenia.
Przy okazji pokazów dzieci-olbrzymów, popis umiejętności dawał niejaki Grajner.
Na oczach widzów wydmuchiwał ze szkła najróżniejsze przedmioty: psy, konie, lampki, cygarnice itd. „Wykonanie rzeczywiście nic nie pozostawia do życzenia i dowodzi, że p. Grajner jest nie lada majstrem w swoim zakresie”.
Siłacz na ratunek
Oczywiście nie mogło zabraknąć siłaczy. Na cyrkowej scenie walczyli na przykład atleci Jankowski i Kazulak. Organizatorzy zachęcali: każdy może rzucić im wyzwanie.
W planach był występ siłacza Frateliego Bardanowa, ale mocarz nie dał rady dojechać.
Jeden z braci Rasso, cyrkowców, którzy przyjechali w 1896 roku do Lublina uratował życie pewnego warszawiaka. Rasso służył w marynarce wojennej w niemieckiej Kilonii i był świetnym pływakiem. W Lublinie odwiedził zakład kąpielowy Wojdaliśniego (okolice ulic Zamojskiej i Rusałki). Widząc tonącego mężczyznę wskoczył do wody i wyłowił niedoszłego topielca.
Kili i Klara zahipnotyzowane
Iluzjoniści i czarodzieje? Proszę bardzo!
Iluzjonista Ben-Ali-Bej w drodze z Warszawy do Kijowa zatrzymał się w Lublinie. Znakomity prestidigitator i iluzjonista (jak głosiła reklama) wystąpił z udziałem „mistycznego gabinetu” i „personelu damskiego” oraz fakira p. Harambura.
Goście nie zawiedli lubelskiej publiczności złaknionej wrażeń i cudowności.
„Iluzyonista Ben-Ali-Bej jest wielce zręcznym magikiem, p. Harambur zaś w sztuce fakirskiej wydoskonalony do tego stopnia, że wprowadza w podziw widza, tańczy na rozpalonych do czerwoności płytach i przykłada do języka również rozpalone żelazo”.
Na zakończenie artyści dali „fantastyczny, żywy obraz: „Sen odaliski” przy oświetleniu magicznem”. Dodatkowo Ben-Ali-Bej hypnotyzował swe „medyumy”: panie Kili i Klarę.
Historia pochodzi z książki „Dziki Lublin. 10 niezwykłych, poruszających i sensacyjnych opowieści z miasta, które już nie istnieje” pióra Rafała Panasa z ilustracjami Bartka Żurawskiego, którą zrealizowano w ramach stypendium Prezydenta Miasta Lublin.
Informacje o książce: [email protected]
„Trupa chińczyków. W poniedziałek odbędzie się w Lublinie przedstawienie, w którem wezmą udział prawdziwi chińczycy. Co zaś pokażą zdumionym lublinianom, dowiemy się w poniedziałek” - reklamowa „Gazeta Lubelska”.
Ujan-do-Schonto
Widzowie wypełnili teatralną salę po brzegi. Z zapartym tchem oglądali, jak popisywali się „synowie niebiescy, rodzeni bracia słońca i krewni księżyca”, krótko mówiąc „chińczycy”. Występ był świetną okazją, żeby skorygować stereotypowe przekonania o odległych ludach.
Reporter zauważył, że do tej pory mieszkańcy Lublina mieli o Chińczykach przeświadczenie, że mają warkocze i „golone łby”. Tymczasem okazało się, że mają też łby nie „od parady”. Wprowadzili publikę w niebywały zachwyt.
„Majster od wyrzucania kul, Ujan-do-Schonto żongler, którego produkcje rzeczywiście zasługują na pochwałę, drugi ziomek, Fon-echoj i jego kolega Tschan-in-fu „chiński fokuśnik” - jak się sam prezentuje, są magikami z precyzyą rozwiązującemi najtrudniejsze zagadnienia z dziedziny magii”.














Komentarze