Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Dziki Lublin: Ucieczka z Zamku

Dwudziestu jeden odważnych ludzi. Zaskakująco młodych: mieli po 15-24 lata (średnia wieku to niespełna 20 lat). Wszyscy osadzeni w celach ciężkiego więzienia na Zamku w Lublinie. Byli polskimi terrorystami.
Dziki Lublin: Ucieczka z Zamku
Historia pochodzi z książki „Dziki Lublin. 10 niezwykłych, poruszających i sensacyjnych opowieści z miasta, które już nie istnieje” pióra Rafała Panasa z ilustracjami Bartka Żurawskiego, którą zrealizowano w ramach stypendium Prezydenta Miasta Lublin. Informacje o książce: [email protected]

Każdy z nich maczał palce w napadach z bronią w ręku na kasy pancerne stacji kolejowych w Uhrusku i Dorohusku. Nie myślmy jednak, że byli bandytami, (choć tak ich nazywali naturalnie Rosjanie). Nie. Należeli w większości do Organizacji Bojowej Polskiej Partii Socjalistycznej. Byli robotnikami, którzy pod wodzą m. in. Józefa Piłsudskiego bili się o niepodległą i demokratyczną Polskę. Z rozprutych sejfów wydobywali ruble na walkę z caratem.

Dwudziestu jeden odważnych, młodych ludzi. Z biletem w jedną stronę i losem łatwym do przewidzenia. Najpierw 48 godzinny sąd wojenny, natychmiast prawomocny wyrok wykonany w ciągu doby. Potem śmierć lub wiele lat ciężkich robót na Syberii.

Plan ucieczki

Marzec 1907 roku. Żandarmeria przewozi 21 robotników - z huty szkła pod Chełmem - na Zamek w Lublinie. Ich towarzysze z PPS mają bardzo mało czasu i jeszcze mniej szans na uratowanie złapanych. Więzienie jest świetnie strzeżone, procesy błyskawiczne, a wyroki wydawane bez ceregieli...

Jednak pojawia się szansa. Była nią Baśka. Baśką zwali więźniowie średniowieczną basztę na zamkowym dziedzińcu z wejściem do kanału kloacznego na parterze i 1-3 osobowymi celami dla najgroźniejszych kryminalistów oraz przetrzymywanych na górze budowli więźniów politycznych.

Okazało się, że kanał odprowadzający nieczystości z więzienia łączy się z kanałem ściekowym prowadzącym pod łąkami do Bystrzycy. PPS-owcy mają już punkt zaczepienia. Konstruują plan ucieczki.

Wódka i kiełbasa

Najpierw trzeba poradzić sobie z Janem Smętnym. To nadgorliwy strażnik, odstręczająca i niebezpieczna persona. Zazwyczaj wartował w skrzydle Zamku przylegającym do baszty, w korytarzu zwanym karantin (kwarantanna).

Więźniowie stopniowo oswajali Smętnego. Dawali mu 5 rubli, żeby kupił wódkę i kiełbasę, a resztę mógł zostawić dla siebie. Łasy na pieniądze wartownik szybko przyzwyczaił się do opuszczania posterunku.

Inżynier Zwierzchowski, szef ekipy remontowej pracującej na Zamku i sympatyk socjalistów, dostarcza więźniom piłki, sznury, haki, prześcieradła, latarki elektryczne i inne akcesoria przydatne podczas takiej przygody. PPS-owcy nieźle przygotowali się na przykre niespodzianki czekające ich w kanałach. I jak zwykle w takich okolicznościach, potrzebowali najważniejszego sprzymierzeńca. Szczęścia. Ich ucieczkę w każdej chwili mogli zauważyć carscy żołnierze pilnujący Zamku.

Zwykły dzień

26 maja 1907 roku. To była niedziela. W świąteczny dzień więźniowie mają nieco więcej swobody i dłużej przebywają poza celami. Za dwa dni czeka ich wywózka do osławionej Cytadeli w Warszawie. Ostatni dobry moment na ucieczkę.

Pobudka o godz. 5.30. Poranny spacer do godz. 7.

„Zaczyna się zwykły, podobny jeden do drugiego, jak krople wody, długi nudny dzień w więzieniu. Dziś jednak niedziela, pewne urozmaicenie: można iść do więziennego kościoła, na obiad dają „fetki” - kawałki gotowanego mięsa...Pogoda cudowna, weselej nawet w kozie...” - wspomina po latach jeden z uciekinierów.

Więźniów dręczy myśl: „Byle się nie dać znowu zamknąć w celi!”. Na szczęście dozorca ma tego dnia świetny humor i nie pali się zapędzać więźniów do ciasnych cel.

Czekając na znak

Zegar wybija godzinę 10. 18-letni Władysław Chessen i 15-letni Bolesław Ostrowski pierwsi, na próbę, zanurzają się w cuchnącym kanale (chwilę wcześniej pozbyli się Smętnego wciskając mu pieniądze na zakupy).

Mijają godziny. Więźniowie czekają na sygnał od Chessena i Ostrowskiego. Wprost zwijają się z niepewności. Zaraz przyjdzie pora liczenia więźniów przed obiadem. Ucieczki dwóch osadzonych nie da się ukryć i wszystko szlag trafi.

„Czekamy długo... Tysiące niepewności, pod koniec i zwątpienie ogarniają umysł. Może się utopili, udusili gdzie - przecież przez większą część lochu i kanału nikt nie przechodził pewnie od wieków...”
Więźniowie z całych sił próbują zachować spokój. Gawędzą ze strażnikami, częstują ich papierosami. Wciąż wypatrują umówionego znaku.

Lochy

I jest! Około godziny 14 mają sygnał. Teraz na hasło „schodzić się” kolejna partia PPS-owców zbliża się do komórki kryjącej wejście do kanału i znika w otworze w podłodze. Za 15 minut przyjdzie kolej na następną grupę więźniów.

„Ogarnęła nas nieprzenikniona ciemność i stęchłe piwniczne powietrze... Wilgotny chłód przejmuje dreszczem... Słabo oświecając drogę idziemy kilkanaście kroków obszernym wysokim lochem”.
Wchodzą do jednego z bocznych korytarzy. Tu już muszą giąć się w pół.

„Dziesiątki szczurków przerażonych niespodziewanym najściem na ich siedziby, z piskiem przebiegają nam pod nogami. Deptane przez nas rzucają się w śmiertelnym strachu na ściany, skaczą na ramiona...”.

Pierwszy psikus losu. Po dojściu do studni więziennej przekonują się, że korytarz wychodzi w jej połowie, a nie na dnie. Łapią się za ręce i skaczą z wysokości piętra. Lądują w ścieku z odpadkami z kuchni i brudami z zamkowej łaźni.

Teraz trzeba wczołgać się do spadzistego lochu („pośród nowej muzyki szczurów, przebiegających już teraz nawet po naszych twarzach”) i zsunąć się na głębokość około pięć pięter, czyli mniej więcej 3 metrów pod ulicami miasta. Kolejny kanał, cylindryczny, jest węższy niż poprzednie.

„Duszno... Błoto coraz głębsze, dochodzi do piersi, wreszcie prawie sama głowa i plecy wystają ponad niem. Coraz duszniej, coraz ciężej pełzać, gęste i głębokie błoto tamuje ruchy... Minuty zdają się godzinami... naraz z daleka widzimy światło!”. 

Jednak nie, to tylko zakratowany otwór, przez który ścieki z lubelskiej ulicy wdzierają się do kanału.
„Przez kratę leje się nam na głowy; przed twarzą pływa zdechły kot, którego trzeba wgnieść w błoto i przejść przez niego - każdy kolejno musi to robić, usunąć go na bok nie ma miejsca”.

W pewnym momencie krew w żyłach uciekinierów mrozi koszmarna myśl: a jeśli zabłądziliśmy? Jednak nie mogą się cofnąć, powrotu nie ma.

Tylko przed siebie!

Ile metrów muszą jeszcze pokonać wyczerpani uciekinierzy? Kto to wie. Wreszcie dostają się do nieco szerszego, wykonanego z drewna kanału, a nim do wylotu do Bystrzycy przy ulicy Siennej.
Uratowani!

„Ciepłe, suche powietrze uderza nas... z niewypowiedzianą rozkoszą oddychamy całą piersią. Tak radośnie, tak pięknie na wolnym świecie! Prostujemy członki, szybko obmywamy jeden drugiego i wychodzimy na brzeg. Czekają nas jeszcze niemałe trudności w ucieczce przed pogonią, ale przed nami już świat otwarty, życie znów uśmiecha się do nas – nie damy się!”

Później ktoś podliczył, że więźniowie przeszli cuchnącymi i ciasnymi kanałami jakieś 1,5 kilometra. Szczęśliwi uciekinierzy robią koliste ruchy rękami nad głowami - znak dla towarzyszy z Zamku, że mogą wyruszać. Sami gnają w kierunku wsi Tatary.

„Politycznych” ubywa z więzienia, zauważają to naturalnie kryminaliści trzymani w Baśce. Taka okazja się nie powtórzy. Do kanału schodzi 15 złodziei recydywistów i 5 rabusiów - w tym dwóch członków niebezpiecznej bandy Lisa (być może to zdeprawowani członkowie grupy Franciszka Lisa, osławionego dowódcy zbrojnego oddziału Socjaldemokracji Królestwa Polskiego i Litwy, zastrzelonego przez żandarmów w kwietniu 1907 roku). PPS-owcy nie mogą ich powstrzymać.

Pogoń

Przy wejściu do kanału kloacznego kręci się zbyt wielu więźniów. Strażnicy w końcu zauważają, że coś nie gra. Podnoszą alarm. Smętny przy kanale łapie czterech niedoszłych uciekinierów. Na Zamek szybko przyjeżdża policmajster miasta Lublina. Zarządza liczenie więźniów.

Brakuje aż 41. W pogoń za uciekinierami ruszają żandarmi, kozacy, strażnicy ziemscy. „Kozacy rozpoczęli strzelaninę po łąkach, nie raniąc na szczęście nikogo” - donosi później „Ziemia Lubelska”. Gorączkowe poszukiwania trwają do nocy. Bezskutecznie.

Kompromitującej carskie władze ucieczki nie da się ukryć. Wkrótce mieszkańcy Lublina i pobliskich miejscowości czytają o udanej akcji w ulotce wypuszczonej przez Lubelski Komitet Robotniczy Polskiej Partii Socjalistycznej Frakcja Rewolucyjna.

„Pomiędzy towarzyszami znajdującymi się obecnie w miejscu niedostępnym dla pościgu władz było dziewięciu takich, którym groziła śmierć niechybna. Ucieczka gromadna odbywała się między 10 z rana a 5 po południu, ale dzięki umiejętnie stosowanym środkom w celu odwrócenia uwagi strażników, nie została spostrzeżona przez władze więzienne”.

4 pary kajdan

Pościg trwa jeszcze przez wiele dni. Jednak bojowcom udało się wyprzedzić pogoń - na uprzednio przygotowanych furmankach odjechali w kierunku Kraśnika, Łęcznej i Nałęczowa. To właśnie w nałęczowskim domu kilku uciekinierów ukrył pisarz Stefan Żeromski.

Carskie władze ponoszą klęskę: nie wpadły na trop żadnego z uciekinierów z PPS-u. Nie pomaga nawet obietnica sowitej nagrody za wydanie zbiegów. Wszyscy docierają do Krakowa w zaborze austriackim.
Dopiero dzień po ucieczce znaleziono na łąkach u wylotu kanału porzucone 4 pary kajdan, ubrania więzienne i pilniki do piłowania krat. Oraz jednego z kryminalistów - spał pijany jak bela.

Złodzieje i bandyci, którzy skorzystali z ucieczki „politycznych”, nie mają szczęścia. Brakuje im przygotowanych zawczasu kryjówek. Kłócą się. Niemal wszyscy wpadają w ręce żandarmów. Jeden został schwytany w grupie 12 przestępców w pobliżu granicy, inny w Hrubieszowie (posługiwał się fałszywym paszportem).

Choć więzienni strażnicy swoim lekceważeniem przepisów ułatwili ucieczkę, sąd potraktował ich nadzwyczaj łagodnie. Były naczelnik lubelskiego więzienia dostał rok za kratkami, jego były pomocnik 4 miesiące, a strażnicy, w tym Smętny, zaledwie miesiąc odsiadki.

Tak pełnym sukcesem - bez jednego wystrzału - zakończyła się śmiała ucieczka bojowców PPS-u z Zamku w Lublinie.

Każdy z nich maczał palce w napadach z bronią w ręku na kasy pancerne stacji kolejowych w Uhrusku i Dorohusku. Nie myślmy jednak, że byli bandytami, (choć tak ich nazywali naturalnie Rosjanie). Nie. Należeli w większości do Organizacji Bojowej Polskiej Partii Socjalistycznej. Byli robotnikami, którzy pod wodzą m. in. Józefa Piłsudskiego bili się o niepodległą i demokratyczną Polskę. Z rozprutych sejfów wydobywali ruble na walkę z caratem.

Dwudziestu jeden odważnych, młodych ludzi. Z biletem w jedną stronę i losem łatwym do przewidzenia. Najpierw 48 godzinny sąd wojenny, natychmiast prawomocny wyrok wykonany w ciągu doby. Potem śmierć lub wiele lat ciężkich robót na Syberii.


Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama