W latach 70. i 80-tych ubiegłego wieku furorę robiły koszule wykonane z niemnącego się materiału non iron. Plusem było rzeczywiście to, że nie potrzebowały żelazka, ale minusem był surowiec – sztuczne tworzywo, które nie przepuszczało powietrza i latem takie koszule nie były zbyt praktyczne – podobnie jak ortalionowe płaszcze.
W tym samym czasie w sklepach odzieżowych pełno było ubrań z krempliny, materiału zwanego też bistorem. Był to podobny materiał poliestrowy, z którego szyto m.in. garsonki, spodnie czy też garnitury.
Moda peerelowska uwzględniła swego czasu srogie zimy w kraju. Stąd też kożuchy i futra były nie tylko szczytem elegancji, ale również dobrze chroniły przez przenikliwym zimnem. Kożuchy służyły często przez lata. Wielu lublinian jeździło specjalnie do Kurowa, gdzie mieściło się najwięcej zakładów futrzarskich.
– Do dzisiaj pamiętam swój pierwszy kożuch – wspomina Janusz Głowacz z Lublina. – Ojciec kupił od kuzyna skóry na dwa kożuchy. Były tak ciężkie, że trudno było w nich się poruszać. Ale wtedy wszyscy znajomi zazdrościli mi go. Dzisiaj o wiele cieplejsze i praktyczniejsze są chociażby kurtki puchowe, ale kilkadziesiąt lat temu nikt o nich nie słyszał.
Kogo nie było stać na prawdziwy kożuch czy też futro – kupował „szal” lub dorabiał kołnierz z futra zająca, lisa lub nutrii.
Do tego czapka z podobnego surowca. Nikogo nie dziwił wówczas widok takiego „szala”, z którego zwisały np. łapki lisa, które zawiązywało się pod szyją. Przed każdorazowym wyjściem, futrzane „ozdoby” trzeba były dokładnie wyczesać szczotką lub grzebieniem.
Obecne pokolenie 50- i 60-latków z pewnością pamięta również krótkie, skórzane kurtki, które kuśnierze robili z niewielkich skrawków skór. Były dość praktyczne i o urozmaiconej kolorystyce.
W tym samym czasie nastała moda na wyroby z włóczki, która trwała aż do końca lat 80. Oprócz kolorowych, Polacy chętnie nosili też szaliki, czapki, własnoręcznie wykonane torebki. Popularne były również swetry z owczej wełny, który miały jednak duża wadę: powodowały zadrażnienia wrażliwej zwłaszcza skóry.
– Niektórzy na myśl, że taki sweter wkładają na spocone ciało już dostawali gęsiej skórki – mówi Jacek Mirosław, wieloletni fotoreporter lubelskich mediów.
W połowie lat 70. modowym hitem były dwa rodzaje spodni: „szwedy” oraz „dzwony”.
Te pierwsze charakteryzowały się tym, że rozszerzały się już na wysokości bioder, te drugie z kolei – od kolan w dół. Najmodniejsze „dzwony” zasłaniały całkowicie buty. Co ciekawe, obydwa rodzaje kroju były popularne zarówno w wersji „damskiej” jak i „męskiej”.
– Takie spodnie zazwyczaj zamawiało się u krawca – mówi Marek Wieczorek z Lublina. – Dużo modnych wówczas spodni można było kupić w domach towarowych, na bazarach albo w prywatnych sklepach z odzieżą. Po większe zakupy jeździło się do Warszawy do domów towarowych, które jak na tamte czasy było dobrze zaopatrzone. Dużą popularnością cieszyły się też targi w Rembertowie oraz słynny „Różyc” na Pradze. Tam jeździli klienci z całej Polski.
Co ciekawe, w PRL uczennice długo nie mogły chodzić do szkoły w spodniach. Dopiero w 1971 r. Ministerstwo Oświaty zezwoliło dziewczętom na ten ubiór – podkreślając, że „powinny ubierać spodnie zwłaszcza w mroźne dni”.
Przez wiele lat szczytem marzeń młodych ludzi były „prawdziwe” dżinsy lub „sztruksy”. W czasach PRL, oryginalne spodnie można było kupić jedynie w Peweksie za tzw. waluty wymienialne lub bony towarowe. Takie prawdziwe wranglery, lee czy levisy kosztowały krocie. Nic dziwnego, że niewiele osób było na nie stać.
– Takie spodnie kosztowały ok. 20 dolarów – wspomina Jacek Mirosław. – Urzędnik zarabiał wtedy w przeliczeniu niecałe 10 dolarów. Przy takich zakupach klient dostawał elegancko zapakowany towar w kolorową reklamówkę. Służyła ona później jeszcze przez wiele miesięcy. Był okres, kiedy ta plastikowa torba była nawet symbolem pewnej ekstrawagancji. Niektórzy przywozili z Zachodu reklamówki jako prezent dla znajomych czy rodziny.
Prywatni przedsiębiorcy szybko zwietrzyli interes na modnych spodniach i w latach 80. w wielu – zwłaszcza prywatnych sklepach – pojawiły się dżinsy rodzimej produkcji z naszywkami znanych, zagranicznych firm. Wprawdzie ich jakość nie była najwyższa, ale kosztowały dużo mniej od oryginalnych. Niektórzy, chcąc zaimponować innym kupowali dżinsy na targu i sami doszywali metki. Bywało, że takie spodnie miały na lewej tylnej kieszeni naszywkę levis, a na prawej wrangler. Prawdziwy „elegant” miał nie tylko dżinsowe spodnie, ale do tego marynarkę z takiego samego materiału. Dodatkiem, który powodował zazdrość przechodniów były wysokie, skórzane buty kowbojskie.
Mając już modne spodnie pozostało już tylko dobrać odpowiednie obuwie i kurtkę. Do szwedów lub dzwonów pasowały buty na jak najwyższym obcasie. W modzie były też drewniaki. Młodzież najczęściej wkładała trampki.
Z kurtek najmodniejsze były tzw. szwedki (lub olimpijki) – krótkie do pasa, z ortalionu, ze stójką i kolorowymi mankietami z gumką i parmalatki – również do pasa, ze ściągaczem i z materiału przypominającego papier pakowny. Do tego z reklamowymi nadrukami. Nazwa „parmalat” wzięła się stąd, że pierwsze tego rodzaju kurtki pochodzące z prywatnego importu miały właśnie nadruk z napisem Parmalat. Jak się potem okazało, tak nazywała się właśnie włoska mleczarnia, a te pierwsze sprowadzone do Polski kurtki były stosowane w mleczarni jako ubranie ochronne. Cieszyły się one dużym powodzeniem m.in. w NRD, dokąd wywozili je przedsiębiorczy rodacy. Jedne i drugie kurtki były praktyczne. Można je było łatwo zwinąć do torby lub nawet do kieszeni.
W połowie lat 80. przerzuciliśmy się na modę pochodzącą z Turcji. Stamtąd na bazary i targi trafiały duże ilości tureckich spodni tzw. marmurków i różnobarwnych swetrów, które po kilku latach zostały jednak uznane za zbyt kiczowate.
Dzisiaj niewiele już zostało z naszych rodzimych zakładów odzieżowych. Przegrały konkurencję z tanimi produktami z Chin.
W latach 70. i 80-tych ubiegłego wieku furorę robiły koszule wykonane z niemnącego się materiału non iron. Plusem było rzeczywiście to, że nie potrzebowały żelazka, ale minusem był surowiec – sztuczne tworzywo, które nie przepuszczało powietrza i latem takie koszule nie były zbyt praktyczne – podobnie jak ortalionowe płaszcze.
W tym samym czasie w sklepach odzieżowych pełno było ubrań z krempliny, materiału zwanego też bistorem. Był to podobny materiał poliestrowy, z którego szyto m.in. garsonki, spodnie czy też garnitury.
Moda peerelowska uwzględniła swego czasu srogie zimy w kraju. Stąd też kożuchy i futra były nie tylko szczytem elegancji, ale również dobrze chroniły przez przenikliwym zimnem. Kożuchy służyły często przez lata. Wielu lublinian jeździło specjalnie do Kurowa, gdzie mieściło się najwięcej zakładów futrzarskich.
![Moda w PRL-u: dżinsy za dwie pensje [zdjęcia] Moda w PRL-u: dżinsy za dwie pensje [zdjęcia]](https://static2.dziennikwschodni.pl/data/articles/xl-moda-w-prl-u-dzinsy-za-dwie-pensje-zdjecia-1751702463.jpg)














Komentarze