Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Marcin Wroński kończy serię z komisarzem Maciejewskim. Rozmowa z pisarzem

Niepodrabialne dialogi Pilipiuka, cudowne opisy miasta Ćwirleja i wrażliwość na postaci kobiece Ostaszewskiego. Wyszła unikalna potrawa, do której wprawdzie to ja dostarczyłem kilo wołowiny z kością, ale moi koledzy własnych mieszanek przypraw - rozmowa z pisarzem Marcinem Wrońskim.
Marcin Wroński kończy serię z komisarzem Maciejewskim. Rozmowa z pisarzem
Marcin Wroński

Pisarz urodzony w 1972 roku w Lublinie. Debiutował w 1992 roku, ale popularność i niezależność przyniósł mu cykl kryminałów retro o komisarzu Maciejewskim (1997-2018). Laureat między innymi Nagrody Wielkiego Kalibru (2014), Nagrody Wielkiego Kalibru Czytelników (2013, 2014) oraz Nagrody Artystycznej Miasta Lublin (2013, 2018). Adaptacja teatralna jego głośnej powieści „Pogrom w przyszły wtorek” w reżyserii Łukasza Witt-Michałowskiego i Norberta Rudasia była najważniejszym wydarzeniem artystycznym Lublina w 2017 roku

• Właśnie ukazuje się ostatni 10. tom cyklu z komisarzem Maciejewskim „Gliny z innej gliny”. To już naprawdę koniec?

– Naprawdę. Zyga Maciejewski to przecież nie tylko przedwojenny komisarz policji, ale i bokser. A dobry pięściarz wie, że przygodę z ringiem należy zakończyć, kiedy jeszcze jest się w formie, a nie nokautuje go byle amator. Formuła moich lubelskich retrokryminałów po prostu się wyczerpała. Już od dawna mówiłem, że mam pomysły na dziesięć książek. Zależało mi też, aby każda była inna i jakoś zaskakująca. Jedenasta byłaby odpisywaniem od samego siebie, a tego nie mogę przecież zrobić komuś takiemu jak Maciejewski.

• Skąd pomysł, żeby w ostatnim tomie zmienić formułę i oddać głos innym polskim pisarzom?

– To, że „Gliny z innej gliny” nie będą powieścią, tylko zbiorem opowiadań, planowaliśmy z wydawcą od kilku lat. Zastanawiałem się, jak taki zbiór uatrakcyjnić. Ponieważ niejeden znakomity pisarz jest moim wiernym czytelnikiem, tak powstał pomysł, aby nadać książce rys antologii, trybutu dla komisarza Maciejewskiego. Pisarzy, którzy przynajmniej wstępnie zainteresowali się tym pomysłem, było więcej, ale każdego z nas gonią jakieś terminy i kilka osób musiało odmówić.

• Kto dobierał autorów? Jeśli to była pana sugestie, to dlaczego wybór padł na Ćwirleja, Ostaszewskiego i Pilipiuka?

– Andrzeja Pilipiuka i Ryszarda Ćwirleja dzieli chyba wszystko: Pilipiuk jest konserwatystą, a Ćwirlej lewicowcem. Pilipiuk pisze fantastykę, a Ćwirlej kryminały. Wreszcie Pilipiuk lepiej wygląda z brodą niż Ćwirlej. Za to obaj nie przepuścili żadnej powieści o Zydze Maciejewskim i pisali mi SMS-owe recenzje. W naszych książkach jest też sporo wzajemnych odniesień, na przykład w mojej „Kwestji krwi” wystąpił ojciec Teofila Olkiewicza z kryminałów neomilicyjnych Ćwirleja, a w „Czasie Herkulesów” Jakub Wędrowycz z opowiadań Pilipiuka. Natomiast Robert Ostaszewski był moim uważnym i wiernym czytelnikiem jako recenzent i krytyk literacki, jeszcze zanim sam zaczął pisać kryminały. Któż zatem miałby coś mądrego do dodania, jak nie on?

• Jak się panu podoba robota kolegów po fachu, którzy „wzięli na warsztat” Maciejewskiego?

– Bardzo, bo to przede wszystkim świetne teksty. I chociaż zostały napisane tak, aby pasowały do zbioru, to widać w nich indywidualny styl: niepodrabialne dialogi Pilipiuka, cudowne opisy miasta Ćwirleja i wrażliwość na postaci kobiece Ostaszewskiego, który tak naprawdę główną bohaterką swojego opowiadania uczynił Różę, towarzyszkę życia Maciejewskiego, a nie samego komisarza. Wyszła unikalna potrawa, do której wprawdzie to ja dostarczyłem kilo wołowiny z kością, ale moi koledzy własnych mieszanek przypraw. Wyszło smacznie.

• A co pan zrobił w swoich opowiadaniach z komisarzem?

– Czego nie zrobiłem! Pierwsze opowiadanie dzieje się w latach dwudziestych, gdy mój bohater zaczyna pracę w Wydziale Śledczym w Lublinie i poznaje Różę, swoją przyszłą żonę. W ostatnim, dziejącym się zimą stanu wojennego, na grobie Zygi przy Lipowej jego syn Olek i matka dzielą się deficytowymi mięsem i wędlinami. Zanim zacząłem pracę nad „Glinami z innej gliny”, zapytałem czytelników na Facebooku, czego nie dowiedzieli się o komisarzu Maciejewskim, a chcieliby się dowiedzieć. I te opowiadania wypełniają wiele luk biograficznych, nie przestając być pełnokrwistymi fabułami kryminalnymi.

• Trudno rozstać się z kimś, z kim spędziło się ponad dziesięć lat. To - można powiedzieć - związek, który wiele przeszedł.

– Rzeczywiście niełatwo, zwłaszcza że jestem swojemu bohaterowi wdzięczny za to, że dzięki niemu zostałem zawodowym pisarzem i mogę utrzymywać się wyłącznie z pracy literackiej. Ale 10 lat to także kawał życia, posiwiałem i mam większe skłonności do popadania w rutynę niż jeszcze kilka lat temu. O Zydze Maciejewskim pisze mi się bardzo łatwo, każda inna rzecz wymaga namysłu. Tym bardziej muszę postawić sobie nowe pisarskie wyzwania właśnie teraz.

• Sądzi pan, że czytelnicy nie będą domagać się powrotu Maciejewskiego? Ja myślę, że będą.

– Czytelnicy rzeczywiście domagają się i protestują. Jeżeli im to nie przejdzie, mam w odwodzie pewien pomysł rezerwowy, ale nie na teraz, naprawdę! Może za rok czy dwa. Dziś nic więcej o tym nie powiem.

• Czyżby myślał pan o nowym cyklu, już mniej retro, którego głównym bohaterem będzie syn Zygi, Olek? W końcu to bystry oficer milicji, tak go pan przedstawia w „Glinach z innej gliny”.

– Mistrzem kryminałów neomilicyjnych jest Ryszard Ćwirlej i chociaż z pewnością ucieszyłby się, że kontynuuję jego dzieło, to sam nie czułbym się z tym komfortowo. Ten pomysł odrzucam stanowczo, te kilka opowiadań z Olkiem Maciejewskim wystarczy. Jeżeli faktycznie powrót do Maciejewskiego okaże się nieunikniony, będzie to coś - zapewniam - zaskakującego. I dlatego proszę nie ciągnąć mnie za język, bo spodziewanka wyklucza niespodziankę.

• Co po Maciejewskim? Możemy, w dłuższej perspektywie, oczekiwać nowego bohatera, który zawładnie naszymi sercami?

– Nie umiem tego powiedzieć, bo jak każdy pisarz mam wiele rozgrzebanych pomysłów, ale dla własnego dobra i rozwoju chciałbym na jakiś czas zapomnieć o pisaniu cykli. To z jednej strony bardzo wygodne, ponieważ pierwsza książka już jakoś ustawia drugą, a druga trzecią, ale jak powiedziałem, muszę zmusić swój umysł do świeżości. Przez Zygę Maciejewskiego zapadłem na swoistego Alzheimera, bo nieraz przyłapuję się na tym, że lepiej wiem, co było przed wojną niż wczoraj.

• Kilka miesięcy temu świętował pan okrągły jubileusz. Miasto zgotowało panu prawdziwą fetę. Czy czuje pan w związku z tym, że Maciejewski to już nasza lubelska marka?

– Wzruszające chwile, sam jeden czułem się jak Bajm i Budka Suflera razem wzięci! Niestety od dziecka cechuje mnie niewdzięczność. Bardzo się cieszę, że Zyga Maciejewski stał się swoistym znakiem popkulturowym Lublina, jak to zresztą przepowiadałem przed 10 laty. I cieszę się, jeżeli w ten sposób dokonałem czegoś dobrego dla swojego miasta. Pomyślę, co zrobić z Maciejewskim w testamencie, niemniej póki co to wciąż moja, a nie „nasza” marka.

• Właśnie ukazuje się ostatni 10. tom cyklu z komisarzem Maciejewskim „Gliny z innej gliny”. To już naprawdę koniec?

– Naprawdę. Zyga Maciejewski to przecież nie tylko przedwojenny komisarz policji, ale i bokser. A dobry pięściarz wie, że przygodę z ringiem należy zakończyć, kiedy jeszcze jest się w formie, a nie nokautuje go byle amator. Formuła moich lubelskich retrokryminałów po prostu się wyczerpała. Już od dawna mówiłem, że mam pomysły na dziesięć książek. Zależało mi też, aby każda była inna i jakoś zaskakująca. Jedenasta byłaby odpisywaniem od samego siebie, a tego nie mogę przecież zrobić komuś takiemu jak Maciejewski.

• Skąd pomysł, żeby w ostatnim tomie zmienić formułę i oddać głos innym polskim pisarzom?

– To, że „Gliny z innej gliny” nie będą powieścią, tylko zbiorem opowiadań, planowaliśmy z wydawcą od kilku lat. Zastanawiałem się, jak taki zbiór uatrakcyjnić. Ponieważ niejeden znakomity pisarz jest moim wiernym czytelnikiem, tak powstał pomysł, aby nadać książce rys antologii, trybutu dla komisarza Maciejewskiego. Pisarzy, którzy przynajmniej wstępnie zainteresowali się tym pomysłem, było więcej, ale każdego z nas gonią jakieś terminy i kilka osób musiało odmówić.

• Kto dobierał autorów? Jeśli to była pana sugestie, to dlaczego wybór padł na Ćwirleja, Ostaszewskiego i Pilipiuka?

– Andrzeja Pilipiuka i Ryszarda Ćwirleja dzieli chyba wszystko: Pilipiuk jest konserwatystą, a Ćwirlej lewicowcem. Pilipiuk pisze fantastykę, a Ćwirlej kryminały. Wreszcie Pilipiuk lepiej wygląda z brodą niż Ćwirlej. Za to obaj nie przepuścili żadnej powieści o Zydze Maciejewskim i pisali mi SMS-owe recenzje. W naszych książkach jest też sporo wzajemnych odniesień, na przykład w mojej „Kwestji krwi” wystąpił ojciec Teofila Olkiewicza z kryminałów neomilicyjnych Ćwirleja, a w „Czasie Herkulesów” Jakub Wędrowycz z opowiadań Pilipiuka. Natomiast Robert Ostaszewski był moim uważnym i wiernym czytelnikiem jako recenzent i krytyk literacki, jeszcze zanim sam zaczął pisać kryminały. Któż zatem miałby coś mądrego do dodania, jak nie on?


Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama