• Czy wasze pasje pomagają w ochotniczej służbie?
Szer. Edyta: Z całą pewnością. Odkąd pamiętam jestem aktywna fizycznie, cenie sobie sprawność. Uprawiam sporty drużynowe, więc doskonale zdaję sobie sprawę, jak ważna jest współpraca i wiem, że sama meczu nie wygram. Jesteśmy tak silni, jak najsłabszy z nas - to odnosi się również do meczu na boisku i do pokonywania całą sekcją toru przeszkód na poligonie. Sama jedna nie znaczyłam nic, ale grupą daliśmy radę.
Zainteresowania sportowe na pewno mają ogromne znaczenie. Mam poczucie, że dzięki nim fizycznie sprostałam wymaganiom w wojsku. Zainteresowania naukowe pozwalają mi patrzeć na to, co dzieje się w naszej grupie żołnierzy przez pryzmat relacji i procesów społecznych. Więcej widzę i to jest niezwykle interesujące: chemia między ludźmi, procesy grupowe, zależności, jakie powstają między nami, role grupowe, jakie przyjmujemy, gdy zmagamy się z zadaniem.
Szer. Agnieszka: Pasje i dodatkowe kwalifikacje, które każda z nas wniosła do WOT, jak najbardziej pomagają w służbie. Czasem zdarza się tak, że możemy przekazać zdobytą w „cywilu” wiedzę i zarazić innych swoją pasją. Wiedza zdobyta na zewnętrznych kursach pozwala na przekazanie, kolegom koleżankom czegoś więcej niż tylko suchej teorii, pozwala na zbudowanie, wprowadzenie w sytuację taktyczną kolegów i koleżanki tak, aby choć przez chwile poczuli presje, dynamikę szkolenia, a przede wszystkim: żeby poczuli jak wielka odpowiedzialność ciąży na stanowiskach, na których się znajdują.
Weźmy pod lupę zadania żołnierza na etacie ratownika: założenie opaski uciskowej na uszkodzoną kończynę zajmuje około 20 sekund, w sytuacji, gdy dochodzi adrenalina, stres, zamieszanie, czynność ta znacznie się wydłuża, bo dochodzą czynniki, które potrafią sparaliżować człowieka...
- Czy wasze pasje pomagają w ochotniczej służbie?
Szer. Edyta: Z całą pewnością. Odkąd pamiętam jestem aktywna fizycznie, cenie sobie sprawność. Uprawiam sporty drużynowe, więc doskonale zdaję sobie sprawę, jak ważna jest współpraca i wiem, że sama meczu nie wygram. Jesteśmy tak silni, jak najsłabszy z nas - to odnosi się również do meczu na boisku i do pokonywania całą sekcją toru przeszkód na poligonie. Sama jedna nie znaczyłam nic, ale grupą daliśmy radę.
Zainteresowania sportowe na pewno mają ogromne znaczenie. Mam poczucie, że dzięki nim fizycznie sprostałam wymaganiom w wojsku. Zainteresowania naukowe pozwalają mi patrzeć na to, co dzieje się w naszej grupie żołnierzy przez pryzmat relacji i procesów społecznych. Więcej widzę i to jest niezwykle interesujące: chemia między ludźmi, procesy grupowe, zależności, jakie powstają między nami, role grupowe, jakie przyjmujemy, gdy zmagamy się z zadaniem.
Szer. Agnieszka: Pasje i dodatkowe kwalifikacje, które każda z nas wniosła do WOT, jak najbardziej pomagają w służbie. Czasem zdarza się tak, że możemy przekazać zdobytą w „cywilu” wiedzę i zarazić innych swoją pasją. Wiedza

Szer. Paulina: Zarówno boks jak i jazda konna są moimi nieodłącznymi elementami w życiu. Umiejętności, które idą za tymi sportami są niejednokrotnie przydatnymi cechami w wojsku - np. zwinność, pewnego rodzaju spryt, czy też wytrzymałość. Ważne są także cechy charakteru, które ukształtowały się podczas tych treningów: wytrzymałość psychiczna, cierpliwość do uczniów, dążenie do zamierzonych celów. Te cechy są przydatne w specjalizacji strzelca. Jestem drobną kobietą, mam 158 wzrostu i 50 kg wagi, ale dzięki tym dyscyplinom i wypracowanej sile i wytrzymałości, spokojnie sobie daję radę, choć sprzęt, który nie raz muszę nosić waży tyle, co ja.
• Za mundurem panny sznurem. Czy w waszym przypadku jest odwrotnie: za mundurem faceci sznurem...
Szer. Edyta: Hahaha, już przed rozpoczęciem służby wojskowej byłam zdecydowana, kto jest moim kompanem życia. Choć kobieta w mundurze zwraca uwagę i spotykam się z pozytywnym odbiorem, to sznura adoratorów nie widzę. Z mojego doświadczenia mogę w uproszczeniu powiedzieć: męskie reakcje są dwojakiego rodzaju: lekka rezerwa i dystans, bądź czysto koleżeńskie przybicie „piątki” lub podanie ręki. Zresztą, za plecami często zamiast własnego imienia słyszę „Edek”, więc to chyba ucina dyskusje o sznurze adoratorów.
Szer. Agnieszka: Coś w tym jest, podobno w zielonym nam do twarzy... Najlepszym przykładem jest reakcja mieszkańców Lublina podczas defilady na 11 listopada: pododdziały biorące udział w Ćwiczeniach ANAKONDA-18 uczestniczyły w przemarszu z ulicy Królewskiej na Plac Zamkowy. Największe brawa i poruszenie wśród tłumu wywołała pani porucznik prowadząc drugi pluton.
Szer. Paulina: Niejednokrotnie spotykam się z sytuacją, w której faktycznie imponuję mężczyznom. Są w szoku, że tak drobna osoba, jest w stanie sobie poradzić z tak „mało” kobiecymi zajęciami. Jednak częściej słyszę, że jak zdejmuję mundur wyglądam lepiej, niejednokrotnie mówiono mi żebym sobie znalazła bardziej kobiece zajęcia...

• Co was kręci w WOT?
Szer. Edyta: Zdecydowanie ciągłe weryfikowanie siebie, rozwijanie się, pokonywanie swoich granic. Zależność - mam tu na myśli bezdyskusyjność rozkazów - to w dobie szeroko rozumianej wolności może „kręcić”, jako nowe doświadczenie. Nie bez znaczenia jest chęć doświadczenia etosu żołnierza: człowieka godnego zaufania, odważnego. Nieprzewidywalność tego, co może nas spotkać. I jeszcze wszystkie elementy taktyki. Są dla mnie niezwykle interesujące same w sobie, od maskowania i ukrywania się w lesie, po tropienie przeciwnika.
Szer. Agnieszka: Różnorodność, nowe twarze. Każdy żołnierz wnosi do wojska coś niesamowitego, powiew świeżości, nowe pomysły i nowe podejście do życia. Niepozorne na co dzień znajomości potrafią przerodzić się w piękną przyjaźń. Żołnierzem się nie bywa, żołnierzem się jest, co już nie raz udowodniliśmy w życiu prywatnym. Nasze motto „zawsze gotowi, zawsze blisko” kieruje naszym życiem również w dniu codziennym, przy zwykłych obowiązkach.
Szer. Paulina: Wstąpiłam do WOT, ponieważ była i jest to dla mnie forma sprawdzenia samej siebie. Chciałabym związać swoją przyszłość z wojskiem zawodowo. WOT to świetna alternatywa na zdobycie cennych umiejętności i zobaczenie, czy ten tryb pracy jest faktycznie tym, co chcę robić. Tutaj mogę to sprawdzić w sposób, który nie koliduje z życiem cywilnym.
• Jakie widzicie plusy płynące ze służby w WOT?
Szer. Edyta: Poza formalnymi plusami, do których niewątpliwie należy wiedza z zakresu pierwszej pomocy, ewakuacji, czy elementy survivalu znów, jak mantra, wrócą ludzie i społeczny kontekst służby w WOT. Zawsze twierdziłam, że mam szczęście do ludzi i zdecydowanym plusem jest to, że ta reguła znalazła tu potwierdzenie. Spotkałam naprawdę ciekawych ludzi. Pełen przekrój zawodów, pasji, trudności i historii, jakie w sobie noszą. Trenuję poczucie przynależności, trenuję umiejętność nie zgadzania się z kolegą: obie są ważne. Nauczyłam się pomagać tak po prostu, odruchowo bez zastanowienia.
Wydaje mi się też, że mam szersze spojrzenie na zagadnienie związane w patriotyzmem. Staram się bardziej świadomie uczestniczyć w życiu naszego państwa, mam większe poczucie przynależności i tożsamości.
Szer. Agnieszka: Dyscyplina po pierwsze, dyscyplina po drugie, dyscyplina i pokora po trzecie. To nie tylko jeden weekend w miesiącu, to ciągła gotowość, ciągłe podnoszenie kwalifikacji i samokształcenie. Służba w Wojskach Obrony Terytorialnej uczy pokory, poszanowania tradycji i innego spojrzenia na świat.
Szer. Paulina: Zdobywanie umiejętności, które każdy w życiu cywilnym powinien posiadać, np. kurs pierwszej pomocy przedmedycznej. Cieszę się, że dzięki WOT mogłam zostać certyfikowanym ratownikiem całkowicie za darmo. Mogę kształcić się i udoskonalać swoje umiejętności, np. w mojej specjalizacji strzeleckiej, ale nie tylko. WOT to jedna wielka rodzina, nigdzie nie spotkałam się z tyloma ludźmi, którzy mają takie same zainteresowania jak ja i na, których często mogę polegać również w życiu cywilnym.
• Mówi się, że panie to słaba płeć. Czy w dzisiejszych czasach to prawda?
Szer. Edyta: Wiadomo, różnimy się od mężczyzn, ale ja zrezygnowałabym z rozpatrywania tego na kontinuum słaba - silna. Po prostu inna jakość, bez wartościowania. Faktem jest jednak, że postrzeganie swojej „kobiecości” i „męskości” w wojsku może się różnić. Bycie kobietą nie jest dla mnie jakimkolwiek zewnętrznym ograniczeniem, ale to jak będąc w wojsku postrzegam siebie, jako kobietę, to już inna para kaloszy.
Szer. Agnieszka: Dobrze ujęte: „mówi się”, bo nie raz udowodniłyśmy i nie raz udowodnimy, że tak nie jest. Jesteśmy multizadaniowe, wydawanie dyspozycji i prowadzenie ognia nie stanowi dla nas problemu. Staramy się dorównywać mężczyznom na każdym kroku, a czasami zdarzy się tak, że wykorzystamy fakt, że to my jesteśmy tą piękniejszą częścią świata (żart)... Oczywiście, że ze względów fizjologicznych nie jesteśmy, aż tak silne i wytrzymałe jak mężczyźni.
Szer. Paulina: Nie uważam, że jestem słabą kobietą, jak niektórzy twierdzą. Owszem, nie mam zamiaru udawać, że mam tyle siły co mężczyzna, bo kobiety są kobietami i ich fizjologia jest inna od mężczyzn. Jednak, jeżeli chodzi o siłę fizyczną w wojsku, spokojnie sobie radzimy. Niektóre moje koleżanki mówią, że wołami nikt by ich nie zaciągną do wojska. A ja to kocham! Jest to dla mnie niesamowita odskocznia od życia codziennego.
Jeżeli chodzi o psychikę, to kobiety w wojsku są dużo silniejsze od mężczyzn. Przekonałam się o tym na moim szkoleniu 16-dniowym, podczas którego z 30 kobiet z całej kompanii nie zrezygnowała żadna. Każda, w lepszy czy gorszy sposób, radziła sobie, a paru mężczyzn zrezygnowało już na samym początku.
• Jak radzicie sobie z dowcipami kolegów?
Szer. Edyta: Jeśli chodzi o dowcipy, to sama przoduje w śmianiu się z siebie samej i całkiem mi z tym dobrze. A jeśli któryś z kolegów „dowcipnisiów” rzucił jakąś perełkę, to śmiechu nie było końca. Po prostu żart, humor, dowcip, nawet ironia rozładowują stres, redukują napięcie. Powiem więcej, po pewnym czasie wspólnego przebywania mieliśmy już specyficzny w naszej sekcji „kod porozumiewania” i czasem na jedno, dla kogoś abstrakcyjne i totalnie bez znaczenia słowo, nasz śmiech na długo rozbrzmiewał w koszarach. Te żarty to jednym słowem całkiem dobra rzecz. Uczą dystansu do siebie, a tego nigdy za wiele.
Szer. Agnieszka: ...jakimi dowcipami?
Szer. Paulina: Fakt: na początku musiałam się przyzwyczaić do dowcipów kolegów, nie raz były trochę „niesmaczne”. Jednak uważam, że do wszystkiego można przywyknąć. Mam wielu super kolegów właśnie z OT, którzy zawsze pomogą i wspierają, jeżeli tylko tego potrzebuję. W wojsku jest specyficzny klimat, ale mi to nie przeszkadza. Koledzy - żołnierze często mówią, że są w szoku jak sobie radzę. Czasami widać, że jest mi ciężej niż kolegom, ale walczę do samego końca i osiągam cel, często z lepszym rezultatem jak oni. Zdarza się, że zazdroszczą mi umiejętności strzeleckich, zaliczam na lepsze oceny, pomimo że broń jest prawie taka, jak ja.
• Poligon: wyzwanie czy fajne szkolenie?
Szer. Edyta: Jedno nie wyklucza drugiego. W kontekście szkoleniowym - większość rzeczy była dla mnie nowością - przecież ja się ciągle uczę, ciągle coś odkrywam. Tym bardziej był wyzwaniem, bo nie jest to moja strefa komfortu, nie jest to środowisko, w którym mam pewność siebie i doświadczenie. Wyzwaniem jest przecież radzenie sobie z zaskakującymi sytuacjami, z niepowodzeniem i nie poddawanie się. Gdybym musiała zdecydować się na jedno określenie, z uwagi na to, że to był mój pierwszy poligon - był wyzwaniem.
Szer. Agnieszka: Największym wyzwaniem jest zakomunikowanie kierownikowi, że jadę na poligon. Na szczęście jest wyrozumiały i hasło „Szefie jadę na poligon - wracam za dwa tygodnie” wystarcza. Poligon nie jest wyzwaniem samym w sobie, jest miejscem na sprawdzenie zdobytych dotychczas umiejętności, jest momentem, kiedy możemy zgrać się w sekcjach, w plutonach. Miejscem, w którym sprawdzamy siebie i naszych kolegów miejscem, w którym możemy udowodnić, że hasło jeden za wszystkich, wszyscy za jednego nie są pustymi słowami. Nie działamy, jako jednostka tylko, jako sekcja, pluton. Jesteśmy tak silni jak silne jest najsłabsze ogniwo w sekcji. Jesteśmy tak szybcy, jak ostatni żołnierz w sekcji...
Szer. Paulina: Na pierwszy poligon pojechałam zimą do Wędrzyna. Nie ukrywam, było to wyzwanie. Byłam przerażona, zarówno tym czy dobrze się spakuję, czy wezmę wszystko, co będzie mi potrzebne, czy poradzę sobie działając codziennie od rana do nocy, często na mrozie. Jednak poligon okazał się wspaniałą przygodą, był niesamowicie przydatnym i fantastycznym szkoleniem. Wspominam go, jako jedno z lepszych szkoleń w wojsku i nie mogę doczekać się kolejnego, tym razem już o charakterze specjalistycznym w lecie.
• Czy wojskowe przyzwyczajenia, wymogi pomagają w cywilnym życiu?
Szer. Edyta: Tak, bo te dwa światy po jakimś czasie się przenikają. Uważam, że żołnierz to nie mundur i stanowisko służbowe, to nie jakieś moje wymyślone „alter ego”. Żołnierz to charakter, więc siłą rzeczy do cywilnego życia następuje transfer żołnierskich przyzwyczajeń i zachowań. Na przykład samodyscyplina. Dziś argument „nie chce mi się” jest dla mnie nie do przyjęcia, to żaden argument. Kolejną cechą, trochę dziś zapomnianą jest koleżeństwo - mogę stracić swoje „więcej”, byśmy oboje zyskali nasze „mniej”.
Szer. Agnieszka: Wojsko uczy dyscypliny i pokory, a w jakim stopniu to wykorzystamy w cywilu, to już zależy od każdej z nas...
Szer. Paulina: Uważam, że przyzwyczajenia wojskowe są fajne i przydatne. Wyrobienie w sobie np. punktualności, czy pokory, są dobrymi cechami. Każdy żołnierz, jak i cywil, powinien je posiadać.
• Jaką specjalność chcecie zdobyć w WOT?
Szer. Edyta: Moja specjalność to starszy saper. Bardziej doświadczeni koledzy-żołnierze żartują, że saperów musi być naprawdę dużo. Wydaje mi się, że chodzi im o specyfikę zadań, jakie mają przypisane w wojsku. A na poważnie, jak najbardziej będę szkolić się w tym kierunku. Od marca rozpoczynam już szkolenie specjalistyczne.
Szer. Agnieszka: Pozwolę sobie zacytować Paula Graham’a: „...główną rolą JTAC-a, tłumaczył mi instruktor, jest zapraszanie na imprezę największych i najpotężniejszych systemów uzbrojenia o maksymalnej precyzji i celności. ...to właśnie nawigatorzy JTAC odpowiadają za „zamawianie bomb” w każdej sytuacji. To do nas należy identyfikacja i weryfikacja celu, wybranie odpowiedniego uzbrojenia i zadbanie, by nasze siły znajdowały się w bezpiecznej odległości od miejsca ataku...”.
To właśnie w tej książce znalazłam odpowiedz na jakim stanowisku chce służyć w wojsku, a czy będzie mi to dane, to już zależy od moich przełożonych.
Szer. Paulina: Moja specjalność to strzelec. Kocham strzelanie, więc myślę że będę chciała nadal poszerzać swoją wiedzę w tej dziedzinie. Jednak nie zamykam się tylko na tą specjalizację, nasze szkolenia są wszechstronne. Bardzo dobrze czuję się też, jako medyk. Takie umiejętności miałam okazję zdobyć podczas ćwiczeń ANAKONDA-18. Obecnie ukończyłam kurs KPP (tj. kwalifikowana pierwsza pomoc) i zostałam certyfikowanym ratownikiem.
• Co wybieracie: szpilki czy buty taktyczne?
Szer. Edyta: Szpilki posiadam, kupione wiele lat temu, o ponadczasowym fasonie, bo pewnie posłużą mi na całe życie. Jeśli tylko charakter spotkania, etykieta i savoir vivre pozwalają, wybór jest oczywisty: buty taktyczne.
Szer. Agnieszka: „Adidasy” (to w żargonie wojskowym buty taktyczne), ale na szpiki też znajdę czas.
Szer. Paulina: Kiedy trzeba założyć szpilki to je po prostu zakładam. Na co dzień nie chodzę w butach taktycznych, chociaż nie ukrywam, że je lubię.














Komentarze