Buraki oraz cukier były oczkiem w głowie peerelowskich władz. Nic dziwnego, Polska przez wiele lat była światowym liderem w eksporcie cukru. Już przed wojną polski cukier można było kupić m.in. w Wielkiej Brytanii, Austrii czy Rumunii. Lubelskie media, każdego roku, już od września poświęcały mnóstwo miejsca na artykuły o rozpoczynającej się właśnie kampanii buraczanej.
Buraczana kampania
(…) Wczoraj o godz. 14 ruszyły krajalnie Cukrowni Strzyżów, która jako pierwsza spośród 10 zakładów przedsiębiorstwa Cukrownie Lubelskie zainaugurowała tegoroczną kampanię cukrowniczą w regionie lubelskim. Będzie to 82 sezon w dziejach tego zakładu, 152 kampania w dziejach polskiego przemysłu cukrowniczego oraz 35 po wyzwoleniu. (…) – tak pisały gazety pod koniec lat. 70. ub. w. I już pierwszego dnia kampanii, pojawiły się pierwsze problemy: (…) W pierwszej fazie tegorocznej kampanii wyłania się szereg specyficznych uwarunkowań związanych z opóźnioną wegetacją buraków, mniejszą zawartością cukru i ogólną wagą korzeni (…) Jeżeli dopisze pogoda, buraki mogłyby jeszcze nabrać większej wagi, zwiększyć również procentową zawartość cukru. Lecz czekać z przerobem nie można (…)
Lubelska cukrownia pierwszą kampanię buraczaną rozpoczęła w 1894 roku i nie przerwała jej nawet w czasie wojny. Jubileuszowa, pięćdziesiąta z kolei odbyła się 19 października 1944 roku. W jednej z hal spotkali się pracownicy cukrowni, dyrekcja i duchowni, którzy odprawili mszę świętą. Głos zabrał również ówczesny oficer Armii Czerwonej. Po wojnie, z roku na rok lubelskie media z entuzjazmem informowały o kolejnych rekordowych zbiorach buraków, które miały być przykładem, że socjalistyczna gospodarka rolna daleko w tyle pozostawia te zachodnie, imperialistyczne. Wytykano też drobne niedociągnięcia. Zdarzały się również takie kampanie, gdzie na cukrowni nie zostawiano suchej nitki, za fatalną organizację skupu. Wszystko przez kolejki, które ciągnęły się wzdłuż głównych ulic miasta. Rolnicy żalili się, że w takiej kolejce muszą stać nawet przez kilka dni. I co roku słyszeli zapewnienia, że kolejna kampania odbędzie się żadnych zakłóceń.
"Każdy brał"
W czasie kampanii cukrowniczej wiele ulic miasta było pokrytych śliską, gęstą mazią, którą pozostawiały ciągniki lub ciężarówki wiozące wysłodki. I co roku władze zapewniały, że zrobią z tym porządek. Brud, smród i kolejka traktorów do cukrowni – to był przez wiele tygodni obrazek miasta, który musieli oglądać wysiadający z pociągu pasażerowie na Dworcu Głównym PKP. Nie była to z pewnością wizytówka miasta, z której jej mieszkańcy byliby szczególnie dumni. Z tego też powodu wysyłali listy do redakcji lubelskich gazet ze skargami na cukrownię.
Mimo rekordowych skupów buraków, zapewnień o poprawie w tej branży, cukier w latach 80 ub. w. zaczął być reglamentowany (był „na kartki”). To jeden z wielu trudnych do wytłumaczenia paradoksów peerelowskiej gospodarki.
Jacek Mirosław, wieloletni fotoreporter lubelskich gazet wspomina, że już jako dziecko obserwował przygotowania do akcji buraczanej. – Mieszkałem wtedy przy ul. Zamojskiej – mówi. – Późną jesienią zaczynały się już zwózki buraków. Z nudów staliśmy przy ulicy i czasami buraki spadały na jezdnię. Zbieraliśmy je do domu, gdzie mama robiła z nich smaczne placki.
Dla wielu osób skup buraków był także okazję do dodatkowego zarobku – także tego nielegalnego. – Podczas kampanii pracowałem jako tzw. procentomistrz – wspomina pan Adam, dziś 67-latek z Lublina. – To była najlepsza fucha. Miałem za zadanie ustalić jakość buraków z danej dostawy. Inaczej mówiąc, patrząc na burak, ustalałem ile może mieć w sobie zawartości cukru. W zależności od tego, dostawca otrzymywał więcej lub mniej za tonę. Jeśli się nie zgadzał z moją oceną, to robiliśmy badania laboratoryjne. Ale to była rzadkość. Już pierwszego dnia zarobiłem dobrą dniówkę. Niektórzy po prostu wkładali mi pieniądze do kieszeni, żebym wyżej oceniał jakość ich dostawy. Na początku nie chciałem brać, ale potem się okazało, że wszyscy tu kantują, począwszy od tego na wadze, który za odpowiednią zapłatą ją zawyżał. To były lata 70. Wtedy byłem młody i głupi, ale w tamtych latach to była normalna sytuacja. Każdy brał.
130 lat i koniec
Kilka lat później w ówczesnym „Sztandarze Ludu” ukazał się obszerny artykuł „W buraczanym eldorado. Brałem łapówki”, w którym opisano ten proceder. Kilka osób, które były zamieszane w tę aferę usłyszało prokuratorskie zarzuty, a wiele zostało dyscyplinarnie zwolnionych.
Co ciekawe, pierwszym zakładem który rozpoczął produkcję po wojnie w Lublinie, była właśnie cukrownia. Mogła dziennie przerobić wówczas 1,5 tys. ton buraków. Istniała 130 lat. Kiedy ją budowano, w tym miejscu rósł gęsty, sosnowy las, który wówczas graniczył z gazownią miejską. Lubelska cukrownia należała do najlepszych w kraju. Spełniała wszystkie unijne normy, posiadała najnowocześniejsze maszyny, w tym największy w kraju zbiornik na cukier. Do zakładu przejeżdżały nawet wycieczki. Cukrownicza ekstraklasa. Dziś po cukrowni pozostały jedynie wspomnienia.














Komentarze