Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

"Pan już stąd nie wyjdzie". 13 grudnia oczami puławskiego opozycjonisty

W sobotę, 13 grudnia, minie 44 lata od wprowadzenia stanu wojennego na terenie Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. W jego trakcie w całym kraju internowano 10 131 działaczy "Solidarności". Jednym z nich był puławski nauczyciel, działacz antykomunistycznej opozycji, przyszły poseł i radny, Ignacy Czeżyk.
Czeżyk_stan wojenny
Ignacy Czeżyk (81 l.) był posłem X kadencji Sejmu (1989-1991) z ramienia OKP. W latach 90-tych został dyrektorem I LO im. A.J. ks. Czartoryskiego. W przeszłości zasiadał także we władzach wojewódzkich, w latach 2006-2024 był radnym miejskim

Autor: rs/archiwum

Niedługo kolejna rocznica wprowadzenia stanu wojennego. Na pewno dobrze pamięta pan tamten czas, tamtą atmosferę. Czym naraził się pan ówczesnej władzy, że trafił pan za kratki?

Ignacy Czeżyk: - Z opozycją związany byłem bardzo głęboko, razem z innymi nauczycielami, organizowaliśmy tzw. latające uniwersytety. To było nauczanie po domach zaprzyjaźnionych ludzi. Z samego liceum Czartoryskiego chodziło na nie około stu uczniów. Najczęściej spotykaliśmy się na "Zachcie" (pracownia przy Filtrowej przyp.) u państwa Szewczyków. Uczyliśmy prawdy o Polsce, o naszej historii, o niepodległości, mówiliśmy o Katyniu, omawialiśmy książki autorów zupełnie nieobecnych w systemowym obiegu. Wbrew narzuconej ideologii. Sam zdobywałem przemycane z Zachodu książki, gazety, artykuły "Kultury Paryskiej", materiały londyńskiego Instytutu Józefa Piłsudskiego, które jako działacz "Solidarności" zlecałem powielać i rozwozić po Polsce. 

Czuł pan wtedy na sobie oddech służb?

- Pamiętam dzień, w którym pod szkołę, moje liceum w Puławach, przyjechała czarna wołga. Dyrektor szkoły, Aleksander Chromiński zapukał i powiedział - "kolego, proszę przerwać lekcję i wyjść ze mną". Zawiózł mnie do komitetu powiatowego, gdzie czekali na mnie partyjni działacze, inspektorzy. Zapytali - "co pan, panie kolego, mówi na lekcjach matematyki o Piłsudskim?". Musiałem się tłumaczyć, ale nic mi nie zrobili. Komuniści moje nazwisko na pewno dobrze znali i nie podobało im się to, co mówię. Na przykład w trakcie strajków w Gdańsku w 1980 roku, kiedy w hali Olivii trwały negocjacje z władzą, wystąpiłem o usunięcie partyjnych komitetów z zakładów pracy. Przekonywałem, że zakłady muszą być apolityczne. 

Ten oddolny ruch stawał się coraz silniejszy. 

- Tak. Sam wtedy jeździłem po Polsce i pomagałem przyjaciołom zakładać struktury "Solidarności" - w Hajnówce, w Wetlinie, w Miętnem. Byłem takim "nawiedzonym" działaczem tego ruchu, a Lech Wałęsa, którego prawdziwej historii nie znaliśmy, był dla nas wtedy bożyszczem. W Puławach tworzyliśmy jedną z największych oświatowych komisji międzyzakładowych z 1,7 tys. członków. Silne struktury związkowe powstały także na Azotach. Chcieliśmy zmieniać Polskę, a po Sierpniu mogliśmy działać legalnie, co dodawało nam wiatru w żagle. 

I ten powszechny entuzjazm zderzył się z kryzysem gospodarczym i grudniem 1981 roku. 

- My z tym kryzysem jako "Solidarność" chcieliśmy walczyć, mieliśmy własne pomysły, postulaty. Przecież 3 grudnia 1981 roku "S" podała warunki porozumienia narodowego. To był czas, kiedy w sklepach nic nie było, po prostu chyba tylko ocet. Dzisiaj trudno to sobie wyobrazić. W liceum Czartoryskiego ogłosiliśmy strajk, który zakończył się po kilku dniach porozumieniem z wojewodą. W jego trakcie wszyscy śpiewaliśmy "Jeszcze Polska nie zginęła" i hymn "Szarych Szeregów". Czuliśmy zapał do działania, do walki o prawdę, o kraj. 

Czeżyk_historyczne
Ignacy Czeżyk w środku, z brodą - podczas niezależnych obchodów rocznicy odzyskania niepodległości, mat. prywatne

Jak pan wspomina ogłoszenie stanu wojennego?

- Już dzień wcześniej działo się coś dziwnego, był większy ruch na ulicach. Wieczorem, 12 grudnia, z żoną i znajomymi poszliśmy na imieniny do naszej koleżanki. Po powrocie do mieszkania, dzieci od razu się rzuciły opowiadać nam o wizycie "jakichś panów". Było ich pięciu, jeden w mundurze milicyjnym. Powiedzieli przez drzwi, że są "przyjaciółmi tatusia".  Moje córki, wtedy 10 i 11 lat, nie wspuściły ich jednak. Opowiedziały nam też o dwóch telefonach od Bogdana Szewczyka, który dopytywał, czy jestem w domu. Za drugim razem cicho powiedział "pewnie go zamknęli" i dzieci to usłyszały. Kiedy oddzwoniłem, jego telefon był już nieczynny. Momentalnie spakowałem się i uciekłem z domu. Potem Milicja była u mnie raz jeszcze, ale żona ich nie wpuściła. Ja trafiłem do Bogdana i wspólnie ustaliliśmy, że aresztowali m.in.: Zdzisława Kudyka, Bogdana Masiaka, Krzysztofa Małagockiego, Apoloniusza Berbecia, Jana Skrzyniarza i innych. W tym czasie w restauracji "Puławianka" bawili się ludzie, my weszliśmy tam, żeby im powiedzieć, że aresztują "Solidarność" , ale nikt nie chciał nas słuchać. Nikt o niczym jeszcze nie wiedział. Ja w nocy nie spałem wcale, pojechałem do Domu Nauczyciela, gdzie był nasz lokal komisji międzyzakładowej. Kazałem nikogo nie wpuszczać. Nad ranem generał Jaruzelski ogłosił stan wojenny. 

Takiego kroku ze strony władzy ludowej chyba nikt się wtedy nie spodziewał. 

- Nie wiedzieliśmy co się dzieje i co nam grozi. Rano, to była niedziela, poszedłem do kościoła "na górce". Ksiądz chciał nas pocieszyć, ale cały się trząsł z nerwów. Nie wiedzieliśmy, że będą wywózki na Wschód, czy będą do nas strzelali. Następną noc spędziłem już w innym miejscu. Bałem się, że ktoś może mnie wydać. Postanowiłem dowiedzieć się czegoś od tej drugiej strony. Znałem jednego milicjanta, którego córkę uczyłem w liceum. Poszedłem do niego do domu, ale ten jak tylko mnie zobaczył krzyknął "pana tu nie było". Nie odpuściłem jednak, pukałem w drzwi. W końcu otworzył, po czym wyjął pistolet i powiedział "wie pan, że pan już stąd nie wyjdzie". Zaczął mówić, że on chce się utrzymać, że ja jestem zdrajcą, draniem, że chce ich wszystkich wieszać, wyciąć w pień. Tak im powiedziano. Zapytałem czy będzie strzelał. Powiedział, że tak. Zapytałem, czy chce dźwigać całe życie ofiarę, zabójstwa niewinnego człowieka. Tłumaczyłem mu, że "Solidarność" jest związana z Kościołem, że nikogo nie mordujemy. W kieszeniach miałem dokumenty, które nie mogły trafić w ręce milicji, ważne notatki, adresy. Pozwolił mi zostawić je u znajomych, niedaleko targu, odprowadził mnie tam pod pistoletem. I wtedy mnie aresztował. Kieszenie miałem już czyste. To był wtorek, 15 grudnia. 

Wierzył pan, że puści pana wolno?

- Zrobiłem to, bo chciałem poznać prawdę. Dowiedzieć się, co oni robią, co myślą. I tę prawdę częściowo poznałem. Wmówili im, że jesteśmy zdrajcami, że ja nim jestem. Że chcemy ich pozabijać. Tej nocy w mieszkaniu mieliśmy rewizję, bezprawną, bez nakazu, godzinami przerzucali wszystko, skonfiskowali książki. To była ogromna wartość. Dużo pieniędzy wydałem na ten księgozbiór. Nie zostawili nawet pokwitowania, rejestru tytułów, nic. Żona była wtedy sama z dziećmi. Ja trafiłem do aresztu w Lublinie. Tam odmówiłem podpisania depozytu, chyba jeszcze nikt im takiego cyrku nie zrobił. W końcu komisyjnie przejęli moje rzeczy. Po trzech dniach zaczęto gdzieś nas przewozić. Zorientowaliśmy się, że jedziemy w kierunku granicy. Mój rodzony brat był wywieziony na Sybir więc...

stan_wojenny_Lublin
archiwum

Pomyślał pan, że może pan trafić do jakiegoś gułagu?

- Absolutnie tak, że wiozą nas do Sowietów. Ale okazało się, że tylko do Włodawy. Tam nas przetrzymywali, na święta ktoś przemycił opłatek. Chciałem się nim podzielić z sierżantem, który do nas przyszedł. Podsuwam mu go do przełamania, a on staje na baczność i odmawia. "Nie, to może być zasadzka, trucizna" - odpowiedział. Kilka miesięcy później, przeszedł do nas z jajeczkiem, przeprosił za tę Wigilię. Powiedział, że tak ich uczono, ostrzegano, żeby byli ostrożni. Że po nas mogą spodziewać się wszystkiego. 

Imperialistyczni agenci, niebezpieczny element.  

- Tak im mówiono. Ale gdy klawisze nas poznawali ich stosunek do nas się zmieniał. Nawet udawało nam się zaprzyjaźnić. Wtedy przenoszono nas do drugiego więzienia. Najpierw do zakładu w Załężu koło Rzeszowa, a później były Uherce koło Leska. W lecie 1982 roku sporo młodzieży strajkowało i trafiało też do nas. To robiliśmy im w więzieniu maturę, na wysokim poziomie, polski, matematyka, historia. Dostali nawet specjalne dyplomy, które udało się gdzieś wydrukować, ale nikt ich nie uznał. Raz przestraszyliśmy się, że coś nam zrobią. Do więzienia wpadli zomowcy, a my zaczęliśmy rozbierać łóżka i tłuc tymi metalowymi elementami w ściany. Narobiliśmy ogromnych strat, ale z jakiegoś powodu nikt nas o to nie oskarżył, nie pytał, sprawę wyciszono. 

To prawda, że władza proponowała panu wyjazd z kraju?

- To było w Załężu. O tej rozmowie rodzinie latami nie wspomniałem. Przyszedł do mnie pułkownik Służby Bezpieczeństwa, który zaczął mówić o mojej siostrze, która była sanitariuszką w Powstaniu Warszawskim i po wojnie wyjechała do Anglii. Mówił, że ona pracuje, ma dobre warunki, a oni tutaj "mają ze mną kłopot". "Pan nigdy nie zaakceptuje naszego socjalizmu, a my nigdy nie zaakceptujemy pana" - tak powiedział. Dodał, że moje dzieci nie zdobędą tutaj takiego wykształcenia, jakie by chciały, bo ja jestem wrogo nastawiony do ustroju. Zaproponował sfinansowanie wyjazdu całej rodziny do Anglii. Odmówiłem. - Panie pułkowniku, ja w tym małym więzieniu jestem wolny, a pan mając pieniądze i wielkie obszary całego PRL-u, to pan jest niewolnikiem. Rozumiem intencję, ale nie skorzystam - tak mu powiedziałem. 

Kiedy pana wypuszczono?

- Pierwszego października 1982 roku. To wyjście było niezwykłe, bo my tam tworzyliśmy więzienny zespół muzyczny, jeden grał na saksofonie, jeden na trąbce, ja na skrzypcach. Dla nas wtedy ojczyzna to była w tych więziennych murach. Gdy mnie wypuszczano, koledzy chcieli mnie odprowadzić. Klawisze nie chcieli się zgodzić, ale jakoś im się udało. Gdy byłem już po drugiej stronie bramy, na pożegnanie zagrałem im "Pożegnanie ojczyzny" Ogińskiego. Z więzienia została pamiątka, książeczka do nabożeństwa, gdzie robiłem notatki. Jeden porucznik chciał mi ją zabrać, ale powiedziałem, że jak to zrobi to ja za siebie nie ręczę. W końcu mi ją oddał. Po powrocie do Puław otrzymałem wezwanie na milicję po odbiór rzeczy. Przyjeżdżam do Lublina a tam tylko kilka nieistotnych fotografii, dwie książki. Pytam - a gdzie reszta, przecież tam były całe worki. Ktoś mnie zapytał, czy mam na to dowód. Nie miałem. Powinienem starać się o odszkodowanie, za bezprawne aresztowanie, internowanie, nocną rewizję, kradzież mienia, nie wspominając o tym, co przeżyła moja rodzina. Niektórzy dostali jakieś pieniądze, ale ja nigdy się o to nie starałem. 

Na koniec zapytam jaki, po latach, jest pański stosunek do stanu wojennego. Wierzy pan w to, że Polsce, tak jak tłumaczył to generał Jaruzelski, groziła interwencja zbrojna ZSRR? Że 13 grudnia był po to, by ochronić PRL przed rozlewem krwi? 

- Uważam, że Rosjanie nie byli wtedy w stanie interweniować, byli osłabieni po wojnie w Afganistanie. Wierzę natomiast, że mieliśmy wtedy szansę na porozumienie pomiędzy ludźmi Solidarności i komunistami. Gdyby władze PRL postawiły na jedność narodu, zamiast do niego strzelać. Myślę też, że gdyby 13 grudnia stanęły wszystkie zakłady, tak jak zrobiły Zakłady Azotowe, fabryki w Lublinie i Świdniku, stan wojenny natychmiast zostałby odwołany. Stało się inaczej, a władzę przejęła Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego. 

Rozmawiał Radosław Szczęch



Kryzys, strajki i Zapad-81


Stan wojenny trwał od 13 grudnia 1981 roku do 22 lipca roku 1983. Był on następstwem fali strajków, kryzysu gospodarczego oraz przygotowań wojsk Układu Warszawskiego do interwencji zbrojnej na Polskę w celu likwidacji NSZZ "Solidarność". W lipcu 1981 Rosjanie bez powiadomienia strony polskiej, przerzucili do bazy Wojsk Radzieckich w Bornem Sulejowie ponad 600 czołgów. W sierpniu pojawiło się żądanie od polskiego dowództwa Ludowego Wojska Polskiego wprowadzenia radzieckich doradców. Takiej zgody Rosjanie nie dostali. We wrześniu przy polskiej granicy z Związkiem Radzieckim zorganizowano duże, największe od II wojny światowej, ćwiczenia Armii Radzieckiej "Zapad-81". Według wspomnień ich uczestników, wyglądały na próbę generalną przed radziecką inwazją na PRL. Do tej ostatecznie nie doszło. W trakcie stanu wojennego internowano ponad 10,1 tys. ludzi, życie straciło 70 osób. (źródło: Wikipedia).  

 


13_grudnia_stan wojenny_Lublin
mat. Solidarność


 

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama