Historię Iwony po raz pierwszy opowiedziała mi jej mama, Barbara Kamińska, w ich rodzinnym domu w Modliborzycach. Spotkałyśmy się w 2009 roku, by nagłośnić historię zaginięcia jej córki, dotrzeć do nowych świadków, wznowić poszukiwania. Wciąż była szansa, że Iwona żyje, a gdzieś są ludzie, którzy coś wiedzą, widzieli ją, znają prawdę. Wiele podobnych historii znajdowało swój finał po latach. Ten finał nie zawsze był szczęśliwy, ale dla rodziny była to bardzo ważne. Mogli mniej lub bardziej symbolicznie pożegnać się z zaginionym i uwolnić od dręczącego poczucia niepewności.
– Gdy człowiek umiera można się z nim pożegnać – powiedziała mi Barbara Kamińska. – Ból po stracie osoby, która zaginęła jest najgorszy z możliwych. Ten ból się nigdy nie kończy. Ból i pustka.
ZDOLNA I AMBITNA
Iwona przychodzi na świat 22 stycznia 1980 roku, ma młodszego brata i starszą siostrę. Ładna, filigranowa szatynka o wrażliwej, artystycznej duszy. Domatorka, bardzo mocno związana z rodzicami i rodzeństwem. A przy tym ambitna, pracowita, odpowiedzialna. Marzyła o anglistyce, bo dobra znajomość języka otwierała jej drzwi do świata. A ona chciała ten świat zwiedzać, poznawać, być jego częścią. W 1999 roku dostała się na upragnioną filologię angielską w Częstochowie. Była szczęśliwa, że studiuje, ale co dwa tygodnie przyjeżdżała do domu na weekendy – przeżywała rozłąkę z rodziną, tęskniła. I Wakacje 2000 roku miały być jej nagrodą za zaliczenie pierwszego roku studiów. Wybór pada na Anglię.
– Była szczęśliwa, podekscytowana – wspomina pani Barbara. – Nigdy wcześniej nie widziała Londynu. To miały być jej wymarzone wakacje.
Do Londynu Iwona ma jechać z Moniką, bliską koleżanką ze studiów. To ona wybiera ten kierunek, ma tam znajomego Polaka z Łodzi, który prowadzi sklep z kryształami. W tym sklepie Iwona ma obiecaną pracę, żeby zarobić na drobne wydatki.
CODZIENNIE TELEFON DO DOMU
Rodzice Iwony bardzo przeżywają wyjazd córki. To jej pierwsza tak odległa podróż. Iwona obiecuje: będę codziennie dzwonić, będę pisać, będziemy w stałym kontakcie. I dotrzymuje słowa. Dzwoni do nich natychmiast po przyjeździe do Londynu. A potem odzywa się codziennie przez kolejne 3 dni. Mówi, że Londyn jest piękny, chwali się tym, co zwiedziła razem z koleżanką. Jest radosna, pełna wrażeń. Umawia się ze starszą siostrą, że ta dojedzie do niej za tydzień. Obie cieszą się na to spotkanie, będą wspólnie zwiedzać miasto. Trzeciego dnia Iwona wysyła rodzicom kartkę z Londynu.
Czwartego dnia telefon milczy. Ale nikogo to nie niepokoi. Rodzice wiedzą, że tego dnia Iwona miała rozpocząć pracę w sklepie z kryształami. Pewnie jest zajęta, może zmęczona. Nie mają wątpliwości, że wkrótce usłyszą głos córki.
Ale Iwona nie dzwoni.
NIKT JEJ NIE WIDZIAŁ
13 lipca 2000 roku o godzinie 7.00 Iwona po raz pierwszy jedzie do umówionej pracy. Wsiada do autobusu linii 220, którym dojeżdża do King Street w Hammersmith. To główna ulica w zachodniej dzielnicy Londynu, doskonale znana Polakom. To tutaj jest centrum polskiej społeczności w Wielkiej Brytanii z biblioteką, teatrem, polskimi restauracjami i sklepami. I właśnie w takim sklepie, prowadzonym przez starszego Polaka z Łodzi, ma pracować przez kilka dni Iwona, pakując kryształy.
Kamery rejestrują dziewczynę w kilku miejscach w rejonie Hammersmith. Wiadomo, że idzie do sklepu i do niego wchodzi. Wiadomo też, że po pracy ma się spotkać z Moniką w Arndale Centre w Wandsworth. Umówiły się na zakupy.
Ale mija popołudnie, Monika czeka, a Iwona nie przychodzi. Nie zjawia się na noc na kwaterze. Do nikogo nie dzwoni, nikt jej nie widział. Nie rejestruje jej już żadna kamera. Iwona znika w samym środku dnia, na handlowej ulicy pełnej ludzi.
Następnego dnia Monika idzie na policję i zgłasza zaginięcie koleżanki.
ZOSTAŁA W SKLEPIE?
O zaginięciu córki Kamińscy dowiadują się od polskiej policji. – Przyszli do nas i powiedzieli, że Iwonka nie wróciła z pracy, że po prostu zniknęła – opowiada pani Barbara. – Powiedziałam: To niemożliwe, nie wierzę. Dzwoniła do nas przecież niedawno, dzwoniła każdego dnia.
Kamińscy kontaktują się z Moniką, pytają, co się stało, dopytują o szczegóły. Jeszcze wierzą, że to pomyłka, nieporozumienie, że wkrótce wszystko się wyjaśni. Ale Monika rozmawia z nimi niechętnie. Szybko ucina rozmowę: – Nic nie wiem, nic więcej nie wiem. Wyszła do pracy i nie wróciła – słyszą od niej za każdym razem.
Niczego nie dowiadują się też od polskiej policji. Ta odsyła ich do śledczych w Londynie, to oni zajmują się sprawą. Z rozmów telefonicznych niczego się nie dowiadują, poza tym, że prowadzone są czynności. Dlatego zapada decyzja: ojciec Iwony pojedzie osobiście do Londynu. Ale tam przychodzi kolejne rozczarowanie. Policja nie ma na razie żadnego konkretnego tropu, nie stawia żadnej hipotezy.
Wiele wskazuje na to, że Iwona mogła w ogóle nie wyjść na zewnątrz, nie uchwyciła jej przecież żadna kamera w mieście. Dlatego policja koncentruje się na sklepie i jego właścicielu. Ale wielogodzinne przesłuchania pracodawcy nie przynoszą żadnego skutku. Ten upiera się, że przed 17.00 dziewczyna skończyła pracę. Śledczy przeszukują dokładnie jego samochód, przetrząsają sklep, szukając śladów po Monice. Nie ma nic, żadnego punktu zaczepienia. W końcu zrywają podłogę w sklepie. Też na nic.
Policja nie żadnych dowodów na to, że dziewczyna padła ofiarą przestępstwa. Nie ma śladu, że została uprowadzona. Nikt też nie wierzy w to, że dobrowolnie urwała kontakt z rodziną i znajomymi.
Jakby rozpłynęła się w powietrzu.
I DALEJ NIC
Kamińscy od początku są przekonani, że ich córka została uprowadzona. Uważają, że została zwabiona do Londynu, że to była od początku ukartowana gra, w którą zamieszane były osoby z jej bliskiego otoczenia. Ale nie mają żadnych dowodów na poparcie swojej tezy. Dlatego proszą o pomoc detektywa Rutkowskiego. Ten odmawia, nie podejmuje się spraw zagranicznych. Zwracają się więc do słynnego jasnowidza Jackowskiego. Ten potwierdza ich podejrzenia. – Córka została wywieziona i jest przetrzymywana wbrew swojej woli. Żyje – mówi.
Rodzice nalegają, żeby jasnowidz poleciał z nimi do Londynu i pomógł w poszukiwaniach. Ale Jackowski wycofuje się. Rodzice nie ustępują. Wynajmują prywatnego detektywa w Wielkiej Brytanii, ale ten też wkrótce rezygnuje ze współpracy. Kamińscy wyznaczają zatem wysoką nagrodę za pomoc w odnalezieniu córki. Ale żaden sygnał się nie potwierdza. To kolejny ślepy zaułek.
Cały Londyn jest oklejony plakatami zaginionej Iwony. Do poszukiwań włącza się Interpol i ITAKA. W polonijnej prasie ukazują się artykuły o zaginięciu dziewczyny. Kamińscy umieszczają ogłoszenia w brytyjskich gazetach.
I dalej nic.
CO JESZCZE MOŻEMY ZROBIĆ?
Policja, która nieoficjalnie przychyla się do wersji o uprowadzeniu nie ma jednak żadnego tropu którym mogłaby pójść. Zresztą kontakt ze śledczymi w końcu się urywa, bo ojciec Iwony musi wracać do Polski. Poszukiwania pochłaniają ogromne środki, a sprawa stoi w miejscu. Kamińscy co dwa tygodnie kontaktują się z ITAKĄ, ponawiają ogłoszenia w brytyjskiej prasie.
– Mieliśmy wrażenie, że walimy głową w ścianę. Taka rozpacz i bezradność – mówiła pani Barbara. – Najpierw było pytanie: Dlaczego nas to spotkało. A potem: Co jeszcze możemy zrobić, jakim tropem pójść?
Mija rok, potem kolejne lata. Policja wraca do poszukiwań i oferuje dziesięć tysięcy funtów nagrody dla tego, kto pomoże w wyjaśnieniu sprawy Iwony. Ale to również do niczego nie prowadzi. Z upływem czasu śledczy skłaniają się do wersji o zamordowaniu dziewczyny i ukryciu jej ciała. Wokół tej hipotezy koncentruje się śledztwo. Policjanci analizują sprawy zaginięć i morderstw młodych kobiet ć z tego okresu i z tej części Londynu. Szukają modus operandi (z łac. sposób działania), które mógłby doprowadzić ich do sprawcy. Do seryjnego zabójcy.
GWAŁCICIEL I MORDERCA
W 2003 roku przed angielskim sądem staje 47-letni Andrzej Kunowski z Mławy, który na fałszywym paszporcie uciekł z Polski do Anglii. To jeden z najgroźniejszych wówczas polskich przestępców seksualnych.
Okazuje się, że w czasie zaginięcia Iwony mieszkał w Londynie w dzielnicy Hammersmith. W tej okolicy śledził młode dziewczyny, tu polował na swoje ofiary. W 2002 roku Kunowski wypatrzył na stacji londyńskiego metra 21-letnią koreańską studentkę wertującą ogłoszenia z pokojami do wynajęcia. Zaoferował jej mieszkanie, zwabił do niego, a tam brutalnie gwałcił i dusił.
Dziewczynie udało się uciec, a Kunowski stanął przed sądem. I wtedy okazało się, że sprawa Koreanki to wierzchołek góry lodowej! Kunowski miał na swoim koncie kilkadziesiąt brutalnych gwałtów i usiłowań zabójstw, a także co najmniej jedno brutalne zabójstwo. Co istotne dla naszej sprawy – był też głównym podejrzanym w sprawie zaginięcia dwóch kobiet w zachodniej dzielnicy Londynu.
Ale prześledźmy od początku przestępczą drogę Kunowskiego.
GWAŁT ZA GWAŁTEM
Andrzej Kunowski rodził się w 1956 roku, mieszkał z rodzicami w Mławie. Zaczął napadać na koleżanki, gdy miał kilkanaście lat. Śledził dziewczynki, gdy te wracały ze szkoły do domu, atakował i zaciągał w krzaki lub odludne pola. Tam gwałcił.
Przed sądem stanął po raz pierwszy w wieku 17 lat, za zgwałcenie sąsiadki. Z więzienia wyszedł po trzech latach i już miesiąc po zwolnieniu zaatakował 24-letnią kobietę. Dusił ją do utraty przytomności. Uratowali ją przechodzący obok ludzie.
Kunowski spędził w więzieniu… niespełna dziewięć miesięcy. A kiedy wyszedł na wolność jego przestępcza działalność nabrała szalonego tempa. Był kierowcą karetki pogotowia, budził więc zaufanie. Tą karetką krążył po podwarszawskich wsiach i miasteczkach i polował na swoje ofiary. Widząc kobiety pracujące w polu, zaciągał jej w krzaki i tam gwałcił. Kiedy widział kobietę idącą drogą, zatrzymywał się, zagadywał, a gdy ta pochylała się zamykał jej okno na szyi i gwałcił.
12 kwietniu 1978 roku próbował zgwałcić 22-letnią kobietę, której udało się uciec. Tego samego dnia, zgwałcił 27-latkę. 23 czerwca obrabował i zgwałcił 22-latkę, zaciągając ją w krzaki. Osiem dni później zgwałcił 16-latkę, a następnie 12-latkę. W lipcu 1978 liczba dokonanych przez niego gwałtów osiągnęła apogeum. Towarzyszyło im duszenie, do stanu nieprzytomności ofiar.
Zwyrodnialec został aresztowany i osądzony dopiero w 1980 roku. Postawiono mu zarzuty usiłowania zabójstwa, dokonania 25 gwałtów, rozbojów i ucieczki z aresztu. Prokurator chciał dla niego maksymalnej kary 25 lat pozbawienia wolności. Ale sąd okazał się łaskawy i skazał Kunowskiego na 15 lat więzienia. Na wolność wyszedł w 1991 roku… za dobre sprawowanie.
Z WARSZAWY DO LONDYNU
Niespełna rok później Kunowski zgwałcił w Mławie 11-letnią dziewczynkę, a potem przeniósł się do Warszawy, gdzie zgwałcił dwie nastolatki. W marcu 1995 roku prawdopodobnie uprowadził i zamordował 14-letnią Agnieszkę Grzybicką, która zniknęła bez śladu podczas powrotu ze szkoły do domu w Mławie. Jej ciała nigdy nie odnaleziono. Dwa miesiące później napadł w stolicy na dwie nastolatki.
Został zatrzymany w tym samym roku. Ale w czerwcu 1996 roku opuścił areszt… ze względu na stan zdrowia. Kunowski błyskawicznie wykorzystał tę okazję. Kupił fałszywy paszport, w Warszawie wsiadł do busa, przejechał przez Niemcy, Belgię i Francję. A stamtąd promem do Wielkiej Brytanii.
Polskie władze wystąpiły do Interpolu z wnioskiem o wydanie międzynarodowego nakazu aresztowania Andrzeja Kunowskiego. Jego odciski palców udostępniono 125 państwom członkowskim Interpolu. Problem w tym, że w Wielkiej Brytanii od Kunowskiego nie pobrano odcisków palców. Mógł więc spokojnie mieszkać i pracować w Londynie, w dzielnicy Hammersmith, gdzie wtopił się w polską społeczność.
Rok po przybyciu na Wyspy, w 1997 roku, Kunowski udusił 12-letnią Katerinę Konev, macedońską emigrantkę, która wraz z rodzicami mieszkała w Hammersmith. Dziewczynka otworzyła mu drzwi, myśląc, że to jej ojciec wraca do domu. Kunowskiemu udało się zbiec z miejsca zbrodni. Scotland Yard wyznaczył 20 tysięcy funtów nagrody za informację, która pomoże w schwytaniu zabójcy. Ale nie przyniosło to żadnego skutku.
BEZKARNY
Brytyjscy śledczy nie znaleźli żadnych dowodów na to, że za zbrodnią stoi Kunowski. Morderca cieszy się więc wolnością. I rośnie jego poczucie bezkarności. Brytyjska policja okazuje się tak samo nieskuteczna, jak ta polska. Nikt nie potrafi zatrzymać bezwzględnego zwyrodnialca, któremu przestają wystarczać brutalne gwałty.
W kwietniu 1999 roku ginie bez śladu 19-letnia studentka University of West London Elizabeth Chau. Wracała do domu po zajęciach na uczelni. Kilka miesięcy później zaginęła 27-letnia Loli Shenkoya. Wracała z pracy do domu w zachodniej częścii Londynu. W obu tych sprawach głównym podejrzanym stanie się później Andrzej Kunowski. Rok po zaginięciu Loli Shenkoya zaginęła 20-letnia Iwona Kamińska.
Wszystkie trzy dziewczyny zaginęły w latach 1999-2000 w takich samych okolicznościach w Hammersmith. Żadna z nich nigdy się nie odnalazła.
BESTIA Z MŁAWY
W 2002 roku Kunowski przechadza się po stacji londyńskiego metra. Tu zauważa młodą, filigranową dziewczynę, która wertuje ogłoszenia w gazecie. To 21-letnia koreańska studentka szukająca pokoju do wynajęcia w Londynie. Kunowski zagaduje do niej, mówi, że ma mieszkanie w bardzo dobrej lokalizacji. Razem idą je obejrzeć. Gdy wchodzą do środka mężczyzna rzuca się na nią, dusi i usiłuje zgwałcić. Ale studentce udaje się uciec. Natychmiast idzie na policję i zgłasza napaść.
Kunowski zostaje aresztowany i wreszcie zostają od niego pobrane odciski palców i DNA. To prawdziwy przełom! Okazuje się, że zarówno odciski palców, jak i DNA pasują do tych znalezionych na ubraniu zamordowanej w Londynie 12-letniej Kateriny Konev.
A to dopiero początek. Dane Kunowskiego wrzucone do bazy Interpolu ujawniają całą przestępczą przeszłość Polaka. Śledczy są w szoku. Sześć lat mieli pod nosem brutalnego przestępcę seksualnego, który dalej by gwałcił i mordował, gdyby nie 21-letnia koreańska studentka.
Sprawa Andrzeja Kunowskiego zostaje nagłośniona przez brytyjskie media, które nazywają go „bestią z Mławy” albo „polską bestią”.
W 2003 roku rusza proces bestii z Mławy, a w marcu 2004 roku Kunowski zostaje skazany na dożywocie za morderstwo Kateriny Konev. Przez brytyjskich śledczych zostaje okrzyknięty jednym z najniebezpieczniejszych i najbardziej płodnych przestępców seksualnych, z jakimi kiedykolwiek mieli do czynienia.
WIĘCEJ OFIAR
Opinia publiczna jest wstrząśnięta. Zarówno brytyjskie, jak i polskie media nie zostawiają suchej nitki na śledczych z obu krajów. Ciąg błędów, niedbalstwa i zaniechań sprawiły, że bestia z Mławy mogła bezkarnie krzywdzić kobiety przez całe dekady! Do Mławy zjeżdżają polscy i brytyjscy dziennikarze. Chcą poznać i opisać historię jednego z najbardziej niebezpiecznych i bezkarnych przestępców. Na jaw zaczynają wychodzić nowe fakty. Okazuje się, że ofiar Kunowskiego mogło być znacznie, ale to znacznie więcej.
Brytyjscy prokuratorzy wertują stare akta i wracają do nierozwiązanych spraw z okresu przestępczej aktywności Kunowskiego na Wyspach. Nabierają podejrzeń, że bestia z Mławy dopuściła się co najmniej kilku gwałtów po przybyciu do Londynu. Kunowski staje się też głównym podejrzanym w sprawie zaginięcia 19-letniej Elizabeth Chau oraz 27-letniej Loli Shenkoya. Profil ofiary, modus operandi oraz moment, w którym zaginęły dziewczyny wpisuje się idealnie w sprawę Iwony Kamińskiej. Śledczy zaczynają łączyć te sprawy, wydaje się, że przełom jest blisko. Ale przesłuchania Kunowskiego nie przynoszą żadnych rezultatów. Mężczyzna zaprzecza wszystkim zarzutom, nie przyznaje się nawet do tych przestępstw, za które już został skazany. Twierdzi, że padł ofiarą pomyłki brytyjskiego wymiaru sprawiedliwości.
Akt oskarżenia nigdy nie powstaje. We września 2009 roku Kunowski umiera w więzieniu z powodu niewydolności serca. Razem z nim umiera nadzieja na rozwikłanie co najmniej trzech kryminalnych spraw, o udział w których był podejrzewany.
Ale śledczy nie rezygnują . Po śmierci Kunowskiego apelują do opinii publicznej o zgłaszanie wszystkich niewyjaśnionych przypadków napaści seksualnych, gwałtów, zaginięć. Szukają świadków, dowodów, nowych tropów. Chcą stworzyć mapę zbrodni bestii z Mławy, nawet po jego śmierci.
Ale do dzisiaj żadna z nierozwiązanych sprawach przypisywanych Kunowskiemu, w tym sprawa Iwony Kamińskiej, nie doczekała się przełomu. Przez ćwierć wieku nie odnaleziono ciał zaginionych dziewczyn.
TRZEBA ŻYĆ
W domu rodziny Kamińskich w Modliborzycach pod Kraśnikiem czas zatrzymał się w 2000 roku. Ten czas dzieli się na „przed zaginięciem Iwony” i „po zaginięciu Iwony”.
– Ale przecież trzeba żyć, nawet wbrew sobie, wbrew wszystkiemu. Dla rodziny, dla najbliższych – mówiła pani Barbara.
W każde święta na Iwonę czeka puste nakrycie przy rodzinnym stole. I zawsze te same życzenia: Żeby Iwonka się odnalazła.
Choć po 25 latach nadziej jest coraz mniej. A czas nie leczy ran.
Barbara Kamińska: – Każda najgorsza prawda jest lepsza od koszmaru niepewności, strachu, zawieszenia. Od tej wielkiej pustki, tajemnicy, niewiadomej. Gdy człowiek umiera można się z nim pożegnać. A nam został tylko ból. Ten ból nigdy się nie kończy.
















Komentarze