Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

On tylko uratował im życie

Anna i Leszek Puszkarscy wspominają 24 lipca tego roku jako pasmo dość dziwnych przypadków. – Mąż nie bardzo chciał jechać nad żwirownię, ale z synami zdołaliśmy go namówić – opowiada pani Anna. Tego samego dnia, w tym samym miejscu – w „dzikim kąpielisku” w międzyrzeckiej żwirowni – mogły zginać trzy dziewczyny, które wybrały się tam kąpać. Po dawnej kopalni kruszywa pozostały wyżłobione olbrzymie doły, które zalała woda. Osoba brodząca przy brzegu może tam nagle wpaść w wielometrową głębię. O nieszczęście zatem łatwo. Pan Leszek z synami i psem pływali na „wyspę”, czyli miejsce gdzie woda jest płytka. W pewnym momencie starszy syn Karol zaczął nalegać, aby już wracać do domu. Pan Leszek jednak zwlekał z wyjazdem. – Coś nas trzymało, choć byliśmy tam już prawie cztery godziny. Jakbyśmy oczekiwali na to, co miało się zdarzyć... – wspomina pani Anna, nauczycielka międzyrzeckiej SP nr 3. – Siedziałem na przywiezionym z domu krzesełku. W czapce i okularkach, bo nie lubię słońca. W pewnym momencie, z odległości 30-40 metrów zobaczyłem, że znikają pod wodą i topią się dwie dziewczyny. Zerwałem się i skoczyłem. Szybko wyciągnąłem dwie dziewczyny na brzeg – relacjonuje Leszek Puszkarski. „A Kaśka gdzie?!” – krzyczały uratowane. Zanurkowałem więc. Nie wiem, jak ją znalazłem i kiedy wyciągnąłem. Tego nie potrafię sobie przypomnieć i uświadomić... Na brzegu w tym czasie stała pani Anna. Obserwowała, jak mąż ponownie rzucił się na ratunek. Nie pozwoliła starszemu synowi, aby uczynił podobnie. Po minucie, dwóch pan Leszek i tonąca dziewczyna byli na brzegu. – Jestem instruktorem pływania, ale nigdy nie byłem ratownikiem. Naciskałem na klatkę piersiową dziewczyny i metodą usta-usta pompowałem powietrze w jej płuca. Starałem się przywrócić akcję serca. 20 lat wcześniej udało mi się w podobny sposób uratować człowieka – wyjawia pan Leszek. Jego żona zadzwoniła z komórki na pogotowie. Karetka nie mogła trafić do wskazanego miejsca nad rozległą żwirownią. Na szczęście, nauczyciel nie ustawał w ratowaniu dziewczyny, która ciągle nie dawała oznak życia. – Jej koleżanki siedziały na brzegu i niesamowicie płakały. Wreszcie reanimowana otworzyła oczy. Wysłałam syna, aby wskazał karetce drogę. Kaśka odzyskała świadomość, ale była wycieńczona. Nie mogła nawet poruszyć ręką. Przykryliśmy ją ręcznikiem – opowiada pani Anna. Podczas pierwszych badań okazało się, że Kasia otarła się o śmierć – miała bardzo mało tlenu we krwi. Szybko jednak powróciła do zdrowia. Leszek Rostek, ojciec Kasi, powiedział nam, że feralnego dnia nie wiedział o tym, że córka poszła z koleżankami na żwirownię. – Nagle zadzwoniono do nas ze szpitala. Gdyby nie profesor, byłaby tragedia. Podziękowaliśmy mu oficjalnie poprzez miejscową prasę – mówi Leszek Rostek. Michał Kiryluk, dyrektor Zespołu Szkół Ekonomicznych im. Marii Dąbrowskiej w Międzyrzeca nie kryje dumy z zachowania swego nauczyciela wychowania fizycznego. Okazuje się, że w tej szkole uczą się też wszystkie uratowane uczennice – dwie Anie i Kasia. – Panu Leszkowi podziękowałem na zebraniu Rady Pedagogicznej za godną postawę. Wystąpiłem z wnioskiem do starosty o ufundowania nagrody – mówi Michał Kiryluk.

Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama

WIDEO

Reklama