Reklama
Nie bawcie się nami!
Na spotkanie przyszedł cały sztab. Wszyscy są zbulwersowani, czują się skrzywdzeni i potraktowani bardzo niesprawiedliwie. - Nie rozumiemy skąd wzięły się zarzuty, że zajmujemy się polityką - mówią młodzi organizatorzy XIV Finału WOŚP w Świdniku.
- 19.01.2006 16:16
A chodzi o słowa Artura Sobonia, rzecznika Urzędu Miasta i naczelnika Wydziału Strategii i Rozwoju. W zeszłym tygodniu powiedział o świdnickim finale WOŚP: \" Co myśleć o tej imprezie, gdy okazuje się, że organizatorem nie jest Wielka Orkiestra Jerzego Owsiaka, a polityczne stowarzyszenie, na czele z radnym lewicy, Mariuszem Wilkiem, który próbuje zbić na podczepieniu się do tej akcji polityczny kapitał”.
Młodzi organizatorzy finału czują się skrzywdzeni taką oceną ich działalności.
- Przez wiele lat nie było w Świdniku finału WOŚP i nikt z Urzędu Miasta tym się nie przejmował - mówi Konrad Strzelecki. - Spontanicznie zorganizowaliśmy XII finał. Przecież wszyscy wtedy wkoło grali. Tylko my zostaliśmy zupełnie bez orkiestry. I właśnie wtedy poznaliśmy Mariusza Wilka, był jednym ze sponsorów finału. Sami zapytaliśmy, czy nam pomoże następnym razem. Tak właśnie do nas trafił.
I pomaga w organizacji imprezy już po raz drugi.
- Mariusz miał samochód, był cały czas na miejscu. Dlatego tym razem został szefem sztabu - tłumaczy Konrad Nierojewski. - A poza tym w regulaminie WOŚP jest zapisane, że sztab musi powstać albo przy jakiejś instytucji, albo organizacji. I dlatego powstał przy Stowarzyszeniu \"Nasz Region”. I koniec. Więcej tajemnic w tym nie ma, a tym bardziej żadnej polityki.
Tym bardziej że młodzi ludzie próbowali najpierw zainteresować swoimi pomysłami instytucje miejskie.
- Na początku poszliśmy do MOK-u, ale nie byli zainteresowani organizacją finału - mówi Konrad Strzelecki. - A teraz nagle mają pretensje, że ktoś nam pomógł.
Tegoroczni organizatorzy orkiestry nie ukrywają, że posądzenie o polityczny podtekst finału mocno ich dotknęło.
- Czujemy się oszukani - oburza się Ania. - Przecież ten pan ani razu nie był w sztabie, nie widział, jak my pracujemy. Kto w ogóle dał mu prawo tak nas oceniać.
- W sumie było nas ok. 150 osób - mówi Paweł, który podczas finału opiekował się wolontariuszami. - My nikogo nie pytamy, jakie ma poglądy i czy należy do jakiejś partii. Po prostu jeśli chciał pomóc, to przychodził do nas.
Na koniec wolontariusze uroczyście przyrzekli: - Obiecujemy panu Soboniowi, że za rok znowu zrobimy orkiestrę - mówią. - Nieważne, co on o tym myśli.
Agnieszka Kalinowska
- To jakaś burza w szklance wody - komentuje Artur Soboń. - Fakt, że wolontariusze nic nie wiedzieli o przynależności partyjnej organizatorów akcji, świadczy źle o samych organizatorach. Byłoby uczciwie przekazać taką wiedzę swoim współpracownikom. Wtedy nie byliby może tak zaskoczeni politycznym odbiorem akcji. Wydawało mi się zresztą, że przykład pewnego radnego z poprzedniej kadencji, który w jej końcówce firmował się jako Stowarzyszenie Obywatele dla Rzeczypospolitej i pod tym szyldem organizował finał orkiestry, czegoś nas jednak nauczył… Szkoda, że nie. Samym wolontariuszom należą się oczywiście słowa uznania. Bez nich oraz bez czasu antenowego i środków zainwestowanych przez telewizję publiczną, nie byłoby orkiestry. Dobrze natomiast byłoby, aby to styczniowe zaangażowanie młodych wolontariuszy trwało cały rok, a poryw serca nie skończył się taplaniem w błocie w rytm hałaśliwej muzyki przystanku Woodstock z hasłem \"Róbta co chceta” na ustach…
Reklama













Komentarze