Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Gonitwa

Śnieg, zaprzęg i sanie. Bieg na pełnych obrotach w trzaskającym mrozie. Kilkanaście kilometrów w trudnej, górskiej, trasie. Nieludzkie zmęczenie. To nasze Bieszczady i wyścig o satysfakcję. \\iach, będą myśleć o tym, by utrzymać równowagę i nie wypaść z trasy. Żeby wyprzedzić innych i wygrać. A najważniejsze będą psy. - Zmęczony husky, to szczęśliwy husky - mówi Damian Reszka, maszer, który zaraz wystartuje ze swoim zaprzęgiem. - Bieg to dla nich życie. Po prostu zew natury.
Na co dzień jest zwykłym nauczycielem geografii w Chorzowie. W weekendy przeistacza się w rasowego maszera, jak z powieści Jacka Londona. Zapina psy, wsiada na sanie i powozi swoim zaprzęgiem husky. - Tej adrenaliny z wyścigu nie da się porównać z niczym innym. I to niesamowite poczucie jedności: psy i ja. Zespół, który zależy od siebie nawzajem. Piękna sprawa. Zaczęło się tak, jak u wszystkich, od jednego psa. Do pary przyplątał się drugi husky. I aż kusiło, żeby te energiczne, pełne pasji psy mogły zrealizować się w swoim największym żywiole - ciągnięciu i gonitwie. Więc Damian skonstruował sanie. Trochę drewna, trochę aluminium... własny projekt. Do swoich husky dołączył psy znajomych. I miał już zaprzęg. Kiarę, Dafne, Pirata i Liptona. Chwila przed startem. Dominik Idaś podchodzi do swoich psów. Szepcze im coś do ucha, głaszcze, przytrzymuje pyski w dłoniach. Kiedy odchodzi, psy wyrywają do przodu. Musi je trzymać kilku pomocników, żeby nie poplątały uprzęży. Najważniejszy jest lider. On słucha komend. W prawo, w lewo, stop, zawróć. Musi być mądry, posłuszny i nie agresywny wobec innych psów. - Jeden jest liderem, drugi nadaje tempo - mówi Dominik Idaś. - Każdy pies w zaprzęgu ma swoje miejsce. A rolą maszera jest dobrze obsadzić te miejsca. Jemu się udało. To kolejny wyścig, a na koncie już sporo nagród, także w zagranicznych zawodach. Dominik przyjechał do Przysłupia z ojcem i siostrą. Aż z Poznania. Jechali w Bieszczady kilkanaście godzin. - Syn powozi zaprzęgiem, córkę na biegówkach ciągnie jej husky, a ja dbam o sprzęt, transport, bezpieczeństwo - mówi Jarosław Idaś. Mówią, że utrzymanie się na saniach jest podobne do jazdy na nartach. - Wsiada się i po prostu jedzie - twierdzi Dominik. - Jak ciężar ciała przechyla się na lewą nogę, to jedzie się w lewo, jak na prawą, to w prawo. Cała filozofia. Gorzej, jak zdarzy się wywrotka sań. Psy nie staną. Ciągną zapamiętale dalej. A maszer ma nadgarstki przymocowane do zaprzęgu. - To najgorsze, co mi się przytrafiło w wyścigu - wspomina Mateusz Brzank, uczeń z Warszawy. - Byłem właściwie wleczony za saniami po ziemi. Aż do mety. Michał Świderski w Przysłupiu był namiastką lubelskiej reprezentacji, bo choć mieszka w Warszawie, to pochodzi z Łukowa. I godnie nas reprezentował, bo w swojej kategorii wygrał wyścig. - Najważniejsza jest odporność fizyczna i psychiczna. W połowie trasy może przyjść kryzys; zmęczenie, a odwrotu nie ma. Nie można się po prostu się odpiąć, podziękować psom i zrezygnować z wyścigu. Jak startujesz, musisz być na mecie. Doświadczeni maszerzy mówią, że na trasie może zdarzyć się wszystko. Sanie roztrzaskują się na konarze drzewa. Wyskakuje jakieś zwierzę. Psy w zaprzęgach ścinają się. Maszer spada z sań, ma kontuzję. - Ale najgorsze, jak pies dostaje urazu. Ląduje w worku na saniach. Inne psy są osłabione, a muszą ciągnąć większy ciężar. Szanse na dobry czas maleją - wyjaśnia Dominik. Dobry czas to nawet 25 km/godzinę przy trasie do 10 km. Najdłuższą trasę ma do pokonania zaprzęg złożony z ośmiu psów. 16 km przebiegają średnio w 30 minut. Ale jeśli się zaplączą, to samo rozplątywanie trwa 10 minut. Wśród maszerów nie brakuje kobiet. Podobno są najlepsze: pewna ręka i ciepłe serce. Ajka Rolewska 6 lat temu spakowała w kilka reklamówek swoje rzeczy i z 11 psami przeniosła się w Bieszczady. - Kocham moje psy, a one nie kochały Warszawy - wyjaśnia. - Teraz mam 14 psów. Mieszkamy w \"wozie Drzymały”, czymś w rodzaju budy na kołach. To moja rodzina. Ajka i jej psy wygrywają wszystko, co się da. Psy chodzą pod jej komendą, jak zaczarowane. - Czy mnie nie ciągnie z powrotem do miasta, do wygód? A skąd! Ja to wsiowy człowiek jestem! - śmieje się Ajka. - Zresztą, kto by mnie przyjął z taką zgrają psów? - pyta retorycznie. Ania i Tomek Kudełkowie, organizatorzy wyścigu psich zaprzęgów w Przysłupiu zostawili Rzeszów i wybrali góry. Lada chwila, śladem Ani i Tomka w Bieszczady ucieknie z Lublina Marek z żoną i córką. Rzuci świetną posadę w zarządzie znanej spółki, spakuje meble ze sprzedanego już mieszkania i rozpocznie nowe życie. - Będą konie, psy, góry. Żadnego pośpiechu, żadnych garniturów, premii, zebrań, tylko mały pensjonat. Wystarczy, żeby przeżyć. Żeby wreszcie zacząć żyć.

Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama

WIDEO

Reklama