Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Kosze, bambusy i czerwone robaki

Wędkarstwo jest chorobą genetyczną - mówią zgodnie członkowie koła Polskiego Związku Wędkarskiego Świdnik - Miasto. - Zakaźna jest przeważnie w obrębie rodziny, a szczególnie w linii męskiej.
Pierwsze koło wędkarskie w Świdniku postało w 1953 r. przy WSK. Jak wspomina dziś Jerzy Michałowski, już wtedy liczyło 1200 członków Początki lat pięćdziesiątych w nowo powstającym mieście nie były łatwe, ale bakcyl wędkarstwa przekazywany z ojca na syna, przeszczepiany kolegom i przyjaciołom był niezwykle silny. Drążył niezależnie od czasów, braków w zaopatrzeniu i trudności komunikacyjnych. - Zalewu Zemborzyckiego nie było, choć i teraz go unikamy - mówi Roman Buksiński. - Łowiliśmy na Pojezierzu Łęczyńsko-Włodawskim, na Wieprzu, Bugu, Wiśle. - Wtedy nikt nie patrzył, jak i czym się jedzie, ale żeby w ogóle jechać - śmieje się Jerzy Michałowski. Drewniane deski na platformie ciężarówki zastępowały ławki, a nikt w tamtych latach nie sprawdzał kierowcy alkomatem... Czasem trafiała się lepsza okazja i członkowie koła wyruszali na łowy luksusowo. Autobusem. - Często jechaliśmy rowerem albo motorem - wspomina Michałowski. - W późniejszych latach jak ktoś miał malucha to i pięciu kolegów potrafił z sobą zabrać. - W naszych domach ryb nie brakuje - twierdzi Leszek Kanar. - Jest czym zapchać lodówkę. Nie tylko rybami. Tak dawniej, jak i dziś żony wędkarzy przeżywają czasami stres otwierając lodówkę. - Prawdziwy wędkarz sam zbiera rosówki - mówią zgodnie wędkarze. - Dziś tylko młodziaki idą do sklepu i kupują gotowe robaki. - Najgorzej, jak białe robaki się rozlezą po lodówce. Wtedy murowana awantura w domu. - Pamiętam, że gar bigosu był do wyrzucenia - śmieje się któryś z wędkarzy. - A ja z dywanu wyskubywałem je kilka dni - dorzuca drugi. - Robaki braliśmy z Bystrzycy - wyjaśnia Zbigniew Tokarski. - Specjalną rurką wyciągało się 3-4 kg mułu. Wyrzucało się to na firankę ściągniętą z domu i płukało jak złoto - żartuje. - Zostawały małe, czerwone larwy ochotka. Dziś można je kupić w sklepie. - Kiedyś wędką był kawałek kija leszczynowego i to wystarczało - wspominają. - W latach pięćdziesiątych jak ktoś dostał kawałek żyłki, to dowiązywał kawałek plecionki z końskiego włosia i taka wędka była. - A haczyki ze szpilki... - Później już była wędka bambusowa. Na starych fotografiach widać, jak kije sterczą nad wędkarzami. - dorzuca Leszek Kanar. - Dziś młody kolega ma 13- metrową, składaną, za 4,5 tys. zł, technologia kosmiczna. - Pod koniec lat sześćdziesiątych pokazały się dwa rodzaje żyłki - gruba szczupakówka i cienka tęczówka. Haczyki były enerdowskie, czeskie albo radzieckie. - Moja babcia łowiła koszykiem od ziemniaków - wspomina Wojciech Dejko. - Było dużo ryb. W domu mówiło się, że babcia idzie po ryby, a dziadek z wędką po okazję. On już łowił lepsze, większe sztuki. Dziś trzeba wyrafinowanego sprzętu i dużych umiejętności. - I zanęty kiedyś nie było. Robi się ją z 6-8 składników smakowych, zapachowych i innych. Dziś jednorazowo trzeba do wody wrzucić 200 złotych - dodają fachowo. W dziedzinie przekąsek i rozgrzewki niewiele się zmieniło od tamtych czasów. Za najsmaczniejszą rybę niemal zgodnie uznają okonia. A rozgrzewka? -Kiedyś byliśmy nad Bugiem, noc chłodna, a zapomnieliśmy szkła - wspomina inny. - Nie było takich jednorazówek jak dzisiaj. Z \"gwinta” porządny wędkarz nie pije. Mieliśmy do wyboru latarkę albo słoik po białych robakach. Wybraliśmy latarkę, ale trzema palcami należało zatykać trzy otwory w jej obudowie. No, ale tym sposobem przeżyliśmy noc - tłumaczy się. - Zaraz po ślubie się mniej wędkuje. Po paru latach małżeństwa okazuje się, że ryby w nocy lepiej biorą i trzeba jeździć - śmieją się. - Szczególnie płotki biorą - dorzuca któryś, ale to tylko żarty, bo nie mają zamiaru burzyć mitów, którymi sport wędkarski obrastał od pół wieku... Spotkali się w świdnickim pubie \"Sumik” po zebraniu, na którym prezes Wiesław Górniak mówił o osiągnięciach koła. Krzysztof Żurek serwował znakomitą rybę faszerowaną i wyśmienite fileciki śledziowe. Razem ze Zbigniewem Tokarskim zdecydowali się podać przepis na najlepszą uchę, czyli zupę rybną. Warzywa jak na rosół, Oczyszczone ryby z przewagą jazgarza Oczyszczone łby rybie Ziemniaki Ikra z okonia lub jajko lub ostatecznie kasza manna Warzywa podgotować, wrzucić małe i większe ryby. Niektórzy sugerują, aby gotować je w woreczku lnianym lub na sitku zanurzonym w gotującym się wywarze z jarzyn. Ale też można po ugotowaniu wszystko dokładnie przecedzić. Wtedy dodać ziemniaki pokrojone w kostkę. Gdy będą już miękkie, wrzucić kawałki mięsa z ryb. Wreszcie rozerwać błonę i na gotującą się uchę wsypać ikrę z okonia. Jeśli jej nie ma, można cieniutkim strumieniem wlać rozbełtane jajko, albo kaszkę mannę. Według panów Żurka i Tokarskiego doprawić tylko pieprzem i solą.

Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama

WIDEO

Reklama