Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Jem małymi łyżeczkami

Obok tej restauracji przechodzi się niemal nie zauważając jej. A przecież ulica Narutowicza to centrum Lublina.
Niestety, Katarzyna Gugała nie może zainstalować agresywnej reklamy, pomalować szyldu lub okien na inny kolor. Prowadzi biznes w systemie franczyzy. Jej bar znajduje się w sieci \"Green way” i jest jedyny w Lublinie. I chyba na Lubelszczyźnie. - Studiowałam dziennikarstwo - mówi Katarzyna Gugała. - Doszłam jednak do wniosku, że to kierunek bez przyszłości, jeśli idzie o zatrudnienie. Studia kończy tyle osób, że nie ma dla nich etatów. Ostatecznie pozostaje satysfakcja, że się ma dyplom, ale z czegoś żyć trzeba. I dobrze byłoby, gdyby to była praca, jaką się lubi. Jeździła często do Warszawy i tam zaglądała do barów wegetariańskich. W tych z logo \"Green way” zawsze było dużo ludzi, a jedzenie smaczne. Postanowiła spróbować i uruchomić taki bar w Lublinie. - Przystąpiłam do franczyzy. Jestem w sieci \"Green way”. Jakie warunki musiałam spełnić? Jest taka sama książka kucharska dla wszystkich w całej Polsce. To, co mam w menu, musi ściśle odpowiadać przepisom. To jest kontrolowane. Klient musi wiedzieć, że taki sam smak ma dana potrawa serwowana w Lublinie, jak w Gdańsku. Musiałam dostosować wystrój i kolorystykę wnętrza do tej, jaka istnieje w całej sieci. Oczywiście, wszędzie jest logo firmowe \"Green way”. Co dostałam w zmian? Praktycznie nic - poza książką kucharską. Za szkolenie sama zapłaciłam, remont na swój koszt. Tak naprawdę to są moi klienci i ja muszę o nich dbać, o smak, o porządek, atmosferę, o wszystko. A co miesiąc do centrali muszę wnosić opłatę. Na dobrą sprawę restaurację wegetariańską mogłaby otworzyć na własną rękę. Zabrakło jej wiary. - Zobaczyłam też, że w Warszawie w tych barach jest zawsze dużo ludzi. Może dlatego tak wybrałam - dodaje pani Katarzyna. Wzięła kredyt. Pomogła jej mama. - Bałam się okropnie, nigdy nie zadłużałam się w banku, to duży stres. Ale też byłam pełna nadziei, myślałam - ludzie się przyzwyczają, zobaczą, że jest taki fajny bar, będą przychodzić. W 2005 roku otworzyła lokal w lubelskim Olimpie. - To była porażka - wspomina. - Właśnie wtedy miałam chwile zwątpienia i ochotę, żeby zamknąć drzwi i - jak to się mówi - pójść przed siebie. Bar był usytuowany na drugim piętrze, gdzie praktycznie nikt nie przychodził jeść - ani do tego, ani do innych lokali. Mijał dzień za dniem, nic się nie działo. - Siedziałam i patrzyłam. I czekałam. Pusto. Czasem ktoś zajrzał. A czynsz trzeba było płacić, pracownikom dać pobory. Z garnków unosiły się zapachy... dla nikogo. Postanowiła zwinąć interes w tym miejscu i przenieść się gdzie indziej. - Nie, nie myślałam, żeby skończyć z tym i zacząć robić coś innego - wyjaśnia. - Na własnej skórze doświadczyłam, że trzeba staranniej wybierać miejsce. Choć tam, w Olimpie, przewijało się tyle ludzi - zaczyna analizować. - Mówią mi znajomi: to specyfika Lublina, nie spodziewaj się więcej. Ale ja jestem uparta. Do Olimpu trzeba było jechać specjalnie, żeby coś zjeść. A tu przechodząc ulicą w centrum, można zajrzeć. Wyszukała lokal na Narutowicza. Blisko uczelnia, dobra ulica, centrum miasta. A ludzie... przechodzą, jak by nie zauważali. - Ja nie sądzę, że to dlatego, że jest to bar wegetariański - mówi. - Przecież każdy lubi czasem zjeść naleśniki ze szpinakiem czy ryż z owocami. Codziennie w menu mamy 15 dań, napoje. Ale, na przykład, niektórzy wchodzą i pytają o coca-colę. Jak się dowiedzą, że nie ma - wychodzą. Coca-cola jest niemal wszędzie, ale tylko u nas prawdziwy kompot, sok dostępny tylko w sieci \"Green way”. Zatrudnia 2 sprzedawców i 2 kucharzy. Chłopak za ladą jest weganem, sympatyczny, doradzi, podpowie. Obsługa miła, młodzieżowa, szybko nawiązująca kontakt z klientami. - Przychodzą tu ich koleżanki, koledzy. Ale nie ma zdecydowanego wieku klientów - zagladają i starsi, i młodzi. Ci, którzy liczą na schabowy i bigos, nie zawsze dadzą się przekonać do spróbowania czegoś innego. Mówią: \"nie, bo nie” - wyjaśnia Katarzyna. Mówi, że jeszcze nie wyszła na prostą. Między opuszczeniem Olimpu, a otwarciem tego baru we wrześniu ub. roku była półroczna przerwa, podczas której ponosiła koszty nowego lokalu. Dlatego - jak powiada - wciąż nie śpi spokojnie. - Tłumaczę sobie, że trzeba jeść małymi łyżeczkami, żeby się nie zachłysnąć - uśmiecha się. - Myślę, że powoli idzie ku lepszemu. Będzie wiosna, może ludzie chętniej będą spacerować. I zaglądać do mojego baru... • Nie poddawaj się. Pierwsze niepowodzenie jest nauką i powinno Cię wzmocnić • Własny interes to praca od rana do wieczora • Prowadzenie biznesu to miesięcznie 2-3 dni spędzone w takich urzędach jak ZUS, urząd skarbowy. Trzeba się przygotować psychicznie • Dobrze jest mieć wsparcie w rodzinie, niekoniecznie materialne • Nie należy się spodziewać, że biznes od pierwszego dnia przyniesie zysk • Księgowość lepiej powierzyć fachowcom • Pracujemy najpierw dla klientów, później dla siebie.

Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama