Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Wojewódzki Urząd Pracy

70 lat temu zlikwidowano obóz na Majdanku. Co zobaczyli zachodni dziennikarze?

To jest opowieść o tym, jak 70 lat temu w Lublinie pewien Anglosas się rozpłakał. I co z tego wynikło…
70 lat temu zlikwidowano obóz na Majdanku. Co zobaczyli zachodni dziennikarze?
Państwowe Muzeum na Majdanku:
W baraku 52 można oglądać wystawę więźniarskiego obuwia cywilnego. Na ekspozycji znalazło się ponad 56 tysięcy butów, w tym blisko 6 tysięcy butów dziecięcych. Największy zbiór stanowi więźniarskie obuwie cywilne znalezione na terenie KL Lublin po likwidacji obozu. Należało ono zarówno do więźniów obozu, jak i do ofiar \"Akcji Reinhardt” (Wojciech Nieśpiałowski)
Lipiec 1944 roku był upalny. Wacław Gralewski zapamiętał to dobrze, bo w dniu, kiedy miasto zostało wyzwolone i front się przesunął na zachód, zaskoczył go widok dozorcy w kożuchu. – Jakoś mi lepiej w nim, mniej się bałem huku i wojny – wyjaśnił ubrany w baranie futro mężczyzna, który przyszedł powiedzieć, że bój o miasto się skończył.

Ulice

Wacław Gralewski, wówczas 44-letni, mieszkał w śródmieściu Lublina. Widział - jak określił - \"dogorywający” czołg koło kina Apollo; czyli na dzisiejszej ul. Peowiaków, gdzieś koło skrzyżowania z Kościuszki. Ulice były zaśmiecone, pełno było szkła z powybijanych okien, na jezdniach i chodnikach leżały zwłoki żołnierzy.

Gralewski, przyjaciel Józefa Czechowicza, przed wojną pracował jako dziennikarz w \"Ziemi Lubelskiej” i był redaktorem \"Expressu Lubelskiego i Wołyńskiego”. Studiował prawo na KUL-u. Był radnym lubelskiej rady miejskiej i założycielem syndykatu lubelskich dziennikarzy. W jednym ze swoich licznych, powojennych tekstów, zrelacjonował przejmujące wydarzenie, do którego doszło niemal dokładnie 70 lat temu.

Pewni ludzie w pewnym wnętrzu

Kilka dni po wyzwoleniu Gralewski dostał zaproszenie do wzięcia udziału w pracach, jak ją nazwał, Komisji do Badania Bestialstw Hitlerowskich na Majdanku. Posiedzenie kilkudziesięcioosobowego gremium w skład którego wchodzili profesorowie, literaci, dziennikarze, inżynierowie, zorganizowano w ówczesnej sali koncertowej Towarzystwa Muzycznego. Teraz to czekające na remont zakamarki Teatru im. Osterwy, a w 1944 roku pomieszczenia, w których oprócz lubelskiej inteligencji spotkali się radzieccy lekarze i wojskowi. Jeden z nich szczególnie zwrócił uwagę Gralewskiego. Okazało się, że ten niewysoki, dobrze zbudowany o łagodnych ale przenikliwych oczach generał, to główny motor komisji – Nikołaj Aleksandrowicz Bułganin. Radziecki wojskowy, działacz partyjny i polityk, uczestnik rewolucji październikowej. Marszałek Związku Radzieckiego, późniejszy minister sił zbrojnych i premier ZSRR.
W czasie II wojny światowej Bułganin odgrywał istotną rolę w rządzie radzieckim i armii. Był de facto głównym agentem Józefa Stalina w Sztabie Generalnym Armii Czerwonej. A w 1944 w Lublinie był pełnomocnikiem rządu radzieckiego przy Polskim Komitecie Wyzwolenia Narodowego. Podobno w czasie kilku miesięcy jakie spędził w naszym mieście jego kwaterą była opuszczona przez Niemców willa przy ul. Ogrodowej 15.

Obdarzony \"spojrzeniem badacza i filozofa” generał zrobił na Gralewskim wrażenie. Panowie rozmawiali nawet chwilę.
Wizja lokalna gości z Moskwy

Uczestnicy spotkania rozstali się, by następnego dnia dokonać \"wizji lokalnej” na Majdanku.

– Podekscytowała mnie perspektywa szczegółowego obejrzenia miejsca rzucającego przez kilka lat na miasto ponury cień, od którego nieprzerwanie płynęły trupie czady z wiecznie dymiących kominów krematoryjnych. Gdy rankiem pobiegłem do punktu zbiorczego, okazało się, że nasza grupa komisyjna powiększyła się o kilkudziesięciu gości. Do Lublina przylecieli samolotami z Moskwy – wspominał Gralewski.

Była to grupa zachodnich dziennikarzy akredytowanych w stolicy ZSRR. Ich obecność tłumaczono tym, że chcą zobaczyć obóz, by naocznie przekonać się o bestialstwach hitlerowskich.

– W autobusie los wyznaczył mi miejsce obok typowego Anglosasa. Dość wysoki, dobrze zbudowany blondyn, niemal albinos, odznaczał się nieprawdopodobną flegmą. Robił wrażenie znudzonego człowieka, który ze stoicyzmem znosi narzuconą mu rolę. Przedstawił się niewyraźnie \"Gordon” i tyle.

Zdawało mi się, że zagraniczni dziennikarze przybywszy do Lublina, siedziby ponurej kaźni rzucą się na nas (tak jak to widzi się w filmach) i zaczną gorączkowo pytać o wszystko, notować opisy i zapamiętywać obrazy. A tu nic. Spokój, flegma, niemal nuda – relacjonował poruszony uczestnik tej niezwykłej wyprawy, który zastanawiał się czy to, że jego bardzo skromne i \"zrujnowane” ubranie nie nastrajało przypadkiem gości negatywnie.

Propaganda i nastawienia

Na terenie obozu padały pytania: Z ilu spalonych ludzi mogła powstać taka góra popiołu?

Gralewski uznał, że zagraniczni dziennikarze traktują wszystkie informacje za niewybredną propagandę mającą na celu pokazanie hitlerowców w jak najbardziej makabrycznym świetle. Gdy komisja przeszła obok krematorium, wszyscy przykładali sobie do nosów chusteczki, bo w betonowym basenie leżały jeszcze zwłoki ludzi zamęczonych cyklonem, których hitlerowcy nie zdążyli wrzucić do pieca. Nawet w takim miejscu Anglicy i Amerykanie zachowywali rezerwę. Wyglądało na to, że nawet relację jednego z więźniów, który opowiadał o wrzucaniu do pieców żywcem kobiet i dzieci, traktowali jak niepotrzebną przesadę. Jedynie Francuzi byli poruszeni.

Na scenę wchodzą buty

W końcu wszyscy weszli do baraków, gdzie były obozowe magazyny. Pierwsze były wypełnione samymi butami. – Buty, buciki, buciczki, pantofle, trzewiki i drewniaki, stłoczone i sprasowane, stanowiły przeogromny tłum przedmiotów, mających niezwykła wymowę. Każdy but reprezentował kogoś, kto żył, czuł, myślał, dążył do jakiegoś celu. Flegmatyczny milczek pochylił się i wziął do reki mały, czerwony trzewiczek. Ubożuchny, poobdrapywany i podarty, zdjęty był z nóżki małego dziecka i rzucony w tej rupieciarni. Blondyn zapytał: Skąd się wzięły tutaj te olbrzymie ilości obuwia? Przecież to fantastyczne! Ktoś inny dodał: Dlaczego tu jest tylko dziewięćset tysięcy par obuwia a wasi informatorzy twierdzą, że na Majdanku zginęło ponad dwa miliony ludzi? Czyżby reszta nie nosiła obuwia? Mimo brutalnego sarkazmu wyjaśniłem, że to tylko obuwie wybrakowane, zdjęte z nóg biedoty. Lepsze pary posegregowano i zostały wywiezione do Niemiec. Lublin liczy 100 tysięcy mieszkańców, gdybyśmy dla propagandy chcieli wypełnić baraki, to każdy lublinianin bez względu na wiek, musiałby dostarczyć prawie 10 par zużytego obuwia, no, a to byłoby naprawdę bardzo trudne – relacjonuje Gralewski przebieg wizyty w obozie. I opowiada, jak Gordon wziął go pod rękę i serdecznym tonem powiedział, że to wszystko razem wzięte nie może się pomieścić mu w głowie. Przyznał, że podobnie jak koledzy przyjechał uprzedzony, bo pewne sfery bagatelizowały otrzymane z naszych terenów informacje. I zapytał, czy może zabrać czerwony bucik na pamiątkę. Bo to będzie przedmiot, który będzie koncentrował i pobudzał jego wspomnienia.

Magazyn z ul. Chopina

Tego samego dnia, po południu zagraniczni goście oglądali także magazyny rzeczy należących do ofiar. Nawet częściowo zużyta tubka pasty, scyzoryk czy szydełko były opatrzone w kartonik z numerem i nazwiskiem właściciela. Magazyn wypełniał wszystkie kondygnacje i wszystkie pomieszczenia budynku przy ul. Chopina 27. Dziś w tym budynku mieści się Biblioteka Uniwersytecka KUL, która funkcjonuje tu od 1949 roku.

– Jak myślicie panowie, chyba te zbiory przemawiają silniej, niż największy cmentarz – zapytał generał Bułganin stojących w zupełnej ciszy zagranicznych gości. \"Gordon”, którego oczy na moment się zamgliły, wziął z jednej z półek drewnianego konika. Włożył go do trzewika mówiąc, że może zabawka była własnością dziecka, które nosiło czerwone buciki.

A to było tak?

Wacław Gralewski całą historię opublikował dokładnie w 10 lat po tym, jak się wydarzyła. Tekst \"Czerwony trzewiczek” ukazał się w kwartalniku \"Kamena” w 1954 roku, w numerze poświęconym dziesięcioleciu PKWN.

Może dlatego grupa ludzi z którymi pojechał oglądać obóz na Majdanku, tak naprawdę tworzyła Polsko-Radziecką Komisję Nadzwyczajną dla Zbadania Zbrodni Popełnionych w Obozie Unicestwienia na Majdanku? A na dodatek ona rozpoczęła pracę w sierpniu 1944 (a nie w lipcu, jak pisze Gralewski), na polecenie wspominanego Nikołaja Bułganina oraz Edwarda Osóbki-Morawskiego, stojącego na czele PKWN. Przewodniczącym był Rosjanin generał Kudriawcew, który uczestniczył później również w komisji dochodzeniowej badającej obóz w Auschwitz. Komisja miała przeprowadzić wizje lokalne, zebrać materiał dowodowy oraz przesłuchać świadków. Pragnąc zapobiec dalszej dewastacji obiektów poobozowych, 19 sierpnia 1944 r. wystąpiła do PKWN z wnioskiem o utworzenie na terenie byłego obozu muzeum. 17 października 1944 r. PKWN powołał komisję odpowiedzialną za zorganizowanie Państwowego Muzeum na Majdanku.

Gordon Gibbons?

Bohaterem tekstu Gralewskiego mógł być John Gibbons, który w sierpniu i wrześniu 1944 roku relacje o Majdanku publikował w \"Daily Worker”. W tej grupie był zapewne W. H. Lawrence z \"New York Times”, który w tym samym czasie, w artykule zatytułowanym \"Masowe mordy nazistów w obozie ujawnione” napisał: Po obejrzeniu Majdanka jestem gotów uwierzyć w każdą historię o niemieckich zbrodniach, jakkolwiek potworne, okrutne czy bestialskie by nie były.

Korzystałam z: \"Kamena” 1954 numer 1-3. Stuart Liebman \"Cmentarzysko Europy, pierwszy film o Holokauście” (\"Zeszyty Majdanka 2011, tom XXV), \"Scriptores” 2006 numer 30: CZECHOWICZ - w poszukiwaniu ukrytego miasta. Anna Wójcik \"Informator o zasobie archiwalnym Państwowego Muzeum na Majdanku”.

Podziel się
Oceń

Komentarze

Reklama
Reklama