• Na swojej stronie internetowej piszesz, że nigdy nie robiłeś notatek dotyczących wielkiej ilości sesji nagraniowych, nagranych piosenek, czy zagranych koncertów. Przez te 40 lat twojej działalności na scenie chyba zebrało się tego sporo.
- To prawda. Nagrałem ponad 300 płyt i nie wszystkie jestem w stanie policzyć. Wielu nagrań nie pamiętam. Czasem przypomnę sobie coś, co wydaje mi się nieistotne, a okazuje się inaczej. Nie jestem kronikarzem, ale wydaje mi się, że i tak opisałem to dość obszernie i w miarę szczegółowo.
• Jak zaczęła się twoja przygoda sceniczna?
- Zacząłem grać koncerty w 1973 roku. Chodziłem wtedy do IX Liceum Ogólnokształcącego we Wrocławiu. Po lekcjach zrywałem tarczę z mundurka, wsiadałem do samochodu, który przyjeżdżał po mnie pod szkołę i jechałem grać. Wtedy grałem na gitarze akustycznej i zacząłem dostawać za to pieniądze. Potem występowałem praktycznie wszędzie, gdzie się dało. Współpracowałem z Kabaretem Elita. Nagrałem z nimi większość ich piosenek, m. in. \"Do serca przytul psa” i inne, grałem też w Teatrze Lalek. Chociaż publicznie występowałem już wcześniej. Pierwszego sylwestra zagrałem z moim nauczycielem od prac ręcznych, który grał na bębnach.
• Co było dalej?
- W 1975 skontaktował się ze mną Aleksander Mrozek z zespołu Nurt. Ktoś musiał mu widocznie powiedzieć, że w jego mieście mieszka taki młody zdolny muzyk. Grywałem wtedy z kolegami muzykę, którą wszyscy lubili. Wtedy na nasz występ przyszedł Alek, legenda polskiej gitary i zaprosił mnie do zespołu. Nie mogłem w to uwierzyć, bo Alek był postacią, do której wydawało mi się, że mógłbym się jedynie modlić. I tak wszystko zaczęło się toczyć. Często nie wiedziałem, co proponuje mi ktoś zapraszając mnie do muzykowania. Grałem zastępstwa w restauracjach, zagrałem chyba z tysiąc wesel, choć nie liczę tego do tzw. \"kariery”. To były inne czasy, zupełnie nieprzystające do dzisiejszej rzeczywistości. Festiwal w Opolu był wtedy prawdziwym wydarzeniem muzycznym. Występowali tam tacy artyści jak Czesław Niemen, czy Ewa Demarczyk, którzy stawiali kroki milowe w polskiej muzyce. Dziś większość Polaków nie jest w stanie zanucić piosenki, która wygrała Opole rok wcześniej.
• Potem koncertowałeś m. in. z Haliną Frąckowiak, czy Krzysztofem Cugowskim i od 1981 z Budką Suflera. Z tym ostatnim zespołem jesteś kojarzony najbardziej, choć wasze drogi rozeszły się jakiś czas temu.
- Tak się złożyło, że nagrałem największe komercyjne hity Budki, takie jak \"Jolka, Jolka”, \"Dmuchawce, latawce, wiatr”, \"Takie tango”, czy \"Bal wszystkich świętych”. Zagraliśmy niezliczoną ilość koncertów na wszystkich kontynentach. Przepraszam, nie graliśmy na Antarktydzie, ale tylko dlatego, że jest tam mała liczebnie Polonia (śmiech). Po rozstaniu z zespołem otrzymywałem wielokrotnie propozycje powrotu, ale odzyskałem wolność i mogłem grać tam, gdzie z Budką prawdopodobnie nie zagrałbym nigdy, czyli np. na zlotach harleyowców. Sam zacząłem decydować o swoim życiu muzycznym. A to ważne, bo muzyka to moja praca, ale i hobby. Nie potrzebuję zbierać znaczków, czy kolekcjonować motyli. Gram z wielką przyjemnością i jeszcze mi za to płacą.
• Podczas swojego jubileuszu pojawiłeś się na scenie z dawnymi kolegami z zespołu.
- Z okazji mojego czterdziestolecia, ale i w związku z tym, że Budka kończy działalność, machnąłem ręką na to, co było i umówiliśmy się, że zagramy razem i ja zadecyduję o składzie w jakim wystąpimy. Marek Raduli był zajęty, więc zagrał Rysiek Sygitowicz i Jacek Królik. Jestem szczęśliwy, że tylu zacnych kolegów przyjęło zaproszenie na mój jubileusz. Chciałem, żeby to grono było większe, bo grałem też m. in. w Perfekcie za czasów Zbigniewa Hołdysa, czy w Dżemie. Wielu muzyków nie mogło przyjechać, bo w tym momencie jest przecież szczyt sezonu koncertowego. Na przykład Andrzej Nowak tak bardzo chciał się pojawić, że wściekły kazał przyjechać do siebie swojemu menadżerowi i pokazać kontrakt, żeby udowodnił mu, że akurat tego dnia na 100 procent gra koncert z TSA.
• Twój jubileusz miał miejsce podczas organizowanego przez ciebie festiwalu \"Solo Życia”. To była już dziesiąta edycja imprezy, o której przez te lata zrobiło się głośno w całej Polsce. Imponować może lista nagród dla finalistów, czy zestawienie artystów, którzy występują jako gwiazdy.
- To jedyne tego typu wydarzenie w Europie. Są konkursy, w których artyści wykonują solówki, ale dotyczą one muzyki poważnej. W muzyce rozrywkowej poza \"Solo Życia” czegoś takiego nie ma. Nie chcę być jedynie organizatorem imprez. Gdyby nie przesłanie i chęć pomocy młodym muzykom, to bym tego nie robił, bo moim celem nie jest organizowanie koncertów kolegom z branży. W dziedzinie pomocy młodym muzykom mamy swoje sukcesy. W ubiegłym roku festiwal wygrał Michał Trzpioła, o którym wcześniej nikt nie słyszał. Po wygranej gra obecnie z Wojtkiem Pilichowskim. Zwycięzca jednej z wcześniejszych edycji, Mateusz Owczarek, chłopak ze Zduńskiej Woli, jeszcze przed ogłoszeniem werdyktu dostał propozycję od Zbyszka Hołdysa. Takich przykładów mamy dużo więcej. W przeciwieństwie do telewizyjnych show nasz konkurs stawia nie na jurorów, lecz na młodych artystów posiadających nieprawdopodobne umiejętności.
• Patrząc na twój dorobek, trudno przypuszczać, żeby było to zamknięcie kariery.
- Podobnie jak zamknięciem nie było przyznanie mi dwa lata temu Nagrody Kulturalnej Miasta Lublina za całokształt twórczości. Dalej koncertuję i widzę przed sobą kolejne zadania. Gram z Gigantami Gitary, Robertem Chojnackim, czy zespołem Riders na zlotach motorowych. Występuję też solowo, choć już nie tak często. Gdyby doba była dłuższa, pewnie byłoby tego więcej. Komponuję też dla innych, mam własne studio nagraniowe. Kocham muzykę, a ona potrafi się pięknie odwdzięczyć za moją miłość do niej. Na scenie chyba widać, że się nie nudzę i nie patrzę na zegarek, aby wreszcie skończyć i pójść do domu. Mam to szczęście, że pracując nie czuję się, jakbym był w pracy.
Reklama
Mietek Jurecki: \"Kocham muzykę, a ona potrafi się odwdzięczyć\"
Rozmowa z Mietkiem Jureckim, muzykiem, kompozytorem, organizatorem festiwalu \"Solo Życia”
- 05.09.2014 16:02

Reklama












Komentarze