Reklama
MZK w Zamościu wymienia tabor. Jelcze pójdą w odstawkę
W większości są stare i zdezelowane. Ich roczne utrzymanie kosztuje niewiele mniej niż zakup nowych. Dlatego Miejski Zakład Komunikacji przymierza się do stopniowej wymiany taboru.
- 24.07.2009 14:14
Kiedy Teresa Kupiec chce z ul. Orzeszkowej szybko dojechać z dwójką swoich dzieci na Nowe Miasto, bierze taksówkę.
– Bo to kosztuje w sumie tyle samo, co jazda autobusem, a jest bez porównania szybciej i bardziej komfortowo – wyjaśnia zamościanka.
Samej zdarza jej się jeździć autobusem MZK, ale twierdzi, że do przyjemności te podróże nie należą. – Autobusy są w większości zdezelowane, często zatłoczone i na dodatek wiecznie się spóźniają – tłumaczy.
Tabor zamojskiego MZK rzeczywiście nie zachwyca. Na 48 autobusów spółki, większość stanowią wiekowe jelcze. Tych najstarszych modelu M11 jest 18.
– Mają od 18 do 21 lat i jeżdżą, ale kosztują nas bardzo dużo, bo wymagają nieustannie remontów – mówi prezes MZK Krzysztof Litwin.
Tyle samo jest 11-letnich jelczy M 120. Roboty jest przy nich trochę mniej, ale komfort jazdy też niewielki.
Nowości w MZK to 4 solarisy zakupione w 2006 roku. Zaś ostatni nabytek stanowią 4 MAN-y NL 202.
– Mają co prawda po 12 lat, ale są najnowocześniejsze, najbardziej komfortowe i właściwie bezawaryjne – nie może się nachwalić prezes Litwin.
Spółka kupiła je (za ok. 100 tys. zł za sztukę) od przewoźnika w niemieckim miasteczku Giessen. Miały niewielki przebieg i wyglądały jak spod igły.
– Jeśli będzie możliwość, będziemy sukcesywnie wycofywać jelcze i zastępować je właśnie takimi MAN-ami. Może uda nam się znaleźć ciut nowsze – obiecuje prezes.
Jak się takim taborem jeździ pasażerom? W upały pewnie nie najlepiej, bo żaden z autobusów nie ma klimatyzacji. Ale 10 (many, solarisy i 2 jelcze) jest niskopodwoziowych, a więc przystosowanych do wożenia osób niepełnosprawnych (kursy nimi są specjalnie oznaczone na rozkładzie jazdy).
Tylko w dwóch jest monitoring. Możliwe, że wkrótce takie rozwiązanie zostanie zastosowane w kolejnych, bo koszt instalacji kamer to ok. 3,5 tys. zł.
– A sprawdza się to znakomicie – mówi Litwin. – Pasażerowie czują się bezpieczniej. Dzięki nagraniom dokładnie wiadomo, jaki jest przebieg konfliktów w autobusach. A policja na podstawie zapisu z kamer może ustalać sprawców kradzieży kieszonkowych – wylicza prezes.
Spółka ma także chrapkę na większą inwestycję. Zamierza starać się o dofinansowanie z UE na zakup 12 nowych solarisów na gaz ziemny.
– To projekt realizowany wspólnie z miastem. My wzięlibyśmy na siebie zakup samochodów (sztuka kosztuje ok. 700 tys. zł netto, unia miałaby dopłacić połowę – red.), a samorząd zbudowałby zatoki przystankowe, postawił przy nich wiaty i stworzył dwie nowe pętle – prognozuje Litwin.
JAK AUTOBUSY MZK OCENIAJĄ PASAŻEROWIE? CZYTAJ W PONIEDZIAŁKOWYM, PAPIEROWYM WYDANIU DZIENNIKA WSCHODNIEGO
Reklama













Komentarze