Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Tak kochał \"Tulipan\". Jak Bartłomiej M. uwodził i okradał kobiety

Uwodził kobiety, a potem żył na ich koszt i je okradał. Tak miał działać Bartłomiej M. – lubelski \"Tulipan”. Zranione panie zastawiły na niego pułapkę.
Tak kochał \"Tulipan\". Jak Bartłomiej M. uwodził i okradał kobiety
Proces Bartłomieja M. rozpoczął się w ubiegłym tygodniu
28-latek już dawno powinien zostać osądzony, ale od wiosny ubiegłego roku ukrywał się przed wymiarem sprawiedliwości. Został zatrzymany dopiero w lutym, w jednym z pensjonatów w Nałęczowie. Miał oszukiwać właścicielkę ośrodka, która nabrała podejrzeń i sprawdziła jego przeszłość. Trafiła na jedną z poprzednich ofiar \"Tulipana”. Kiedy mężczyzna pojawił się w Nałęczowie, został zatrzymany. W obecnym procesie odpowiada za oszukanie czterech kobiet. Miał uwieść co najmniej kilkanaście.

Tulipan \"uśmierca” rodzinę

– Zanim spotkałam Bartłomieja M. myślałam, że mój były mąż to największy przekręt, jakiego spotkałam w życiu – mówi *Joanna, farmaceutka, mama 4-latka. – Kiedy byłam w ciąży mąż oznajmił, że ma dwoje dzieci, a każde z inną kobietą. Mnie zostawił w dniu narodzin synka.

W lipcu 2013 r. na jednym z portali randkowych Joanna poznała Bartłomieja M. Przedstawił się jako przedsiębiorca, samotny ojciec 5-letniej córki. Po niespełna tygodniu życiem Bartłomieja wstrząsnęła pierwsza \"tragedia”.

– Jego córka znalazła się w szpitalu. Pojawił się problem z serduszkiem – wspomina Joanna. – Za chwile był wyjazd do Warszawy, na leczenie w prywatnej klinice. Wysyłał mi zdjęcia córki. Rozmawiając ze mną przez telefon zwracał się do niej w międzyczasie. Nie pozwolił mi odwiedzić ich w szpitalu. Twierdził, że stan zdrowia dziewczynki na to nie pozwala.

Choroba córki okazała się wymysłem. Podobnie, jak kolejne dramatyczne zdarzenia. Kilka dni po tym, jak dziewczynka miała trafić do szpitala, Bartłomiej M. \"uśmiercił” swoich rodziców.

– Pojechał do Krakowa, bo tam niby mieszkali, żeby załatwić formalności – mówi Joanna.

– Przeżywałam z nim jego ból, tragedię i rozpacz. Na pogrzeb też nie pozwolił przyjechać. Pomiędzy tymi traumami spotykaliśmy się, przeżywając to wszystko wspólnie, płacząc razem. To, co działo się w jego życiu, przekładało się na moje.

Kobieta zaproponowała Bartłomiejowi, by przyprowadził na spotkanie swoją córkę. Ona miała zabrać syna.

– Powodów, by nie doszło do spotkania było milion. Jednym z nich było np. to, że w drodze na spotkanie pojechali z córką nad Zalew Zemborzycki. Bohaterski Bartłomiej musiał ratować życie jakiemuś dziecku – wspomina Joanna. W sierpniu 2013 r. córka \"Tulipana” miała ponownie zachorować. – Bartłomiej wyłudził ode mnie na leczenie 3 tys. zł. Dziewczynka miała operację serca. Napisał mi, że zmarła. Byłam w szoku. Robiłam też, co mogłam by sam sobie nie odebrał życia. Pomagałam mu, jak się dało.

Był koniec września 2013 r. Wówczas Bartłomiej M. po raz ostatni gościł w domu Joanny. – Wcześniej musiał wynieść całe złoto, jakie miałam w mieszkaniu – dodaje kobieta. Jak mówi, choć Bartłomiej M. nie odwiedzał jej w domu, to nie zniknął z jej życia. Żalił się, że stracił prawo jazdy za przekroczenie limitu punktów, później prowadząc bez dokumentów miał rozbić swoje nowe auto. Jego biznesowy wspólnik miał wpędzić go w długi. Bartłomiej wyjechał więc do Zielonej Góry, by odreagować Był też u rodziny w Krakowie, gdzie dowiedział się, że jest adoptowany. Znowu postanowił odpocząć i wyjechał do Szczawnicy.

– To wszystko były bzdury – mówi Joanna. – Kiedy wrócił, dostałam SMS od jakiejś kobiety, że Bartłomiej prowadzi podwójne życie, że mieszka z nią i trójką jej dzieci. W tym samym czasie spotyka się ze mną.
Bartłomiej M. nie dał za wygraną. Do niczego się nie przyznał. Wydzwaniał do Joanny grożąc, że ze sobą skończy. Później, kiedy miał być chory na sepsę, trafił do szpitala. Wyszedł, kiedy okazało się, że to \"tylko nerwy”.

Prosił i straszył

– Świetnie się z nim rozmawiało. Pisaliśmy ze sobą pół roku – wspomina *Małgorzata, plastyk, mama 3 synów. – W połowie 2013 r. Bartłomiej u mnie zamieszkał. Był dobry, miły, gotował, zajmował się domem i dziećmi. Mówił, że ma 34 lata.

Lubelski \"Tulipan” jest o sześć lat młodszy, ale to najmniejszy z jego sekretów.

– Mówił, że ma firmę w Lublinie, ale rzadko tam zagląda, bo musi się zajmować ciężko chorą córką. Brał ode mnie po kilkaset złotych na leki dla niej. Utrzymywałam go. Mieszkał w moim domu, palił moje papierosy, jadł z mojej lodówki – wspomina Małgorzata. – Kiedy chciałam odwiedzić jego córkę w szpitalu, znikał i nie odbierał telefonów.

Wreszcie Bartłomiej M. \"pogrzebał” swoją córkę. – Madzia umarła – napisał do Małgorzaty.
– U mnie była żałoba. On sam płakał przez cały czas. Nie spał w nocy, miał drgawki – wspomina kobieta. – Nie chciał jednak zabrać mnie na pogrzeb.

Partnerka \"Tulipana” zaczęła nabierać podejrzeń. Bartłomiej M. sypiał z wyciszonym telefonem pod poduszką. Z domu znikały różne przedmioty. Pewnego dnia zapomniał o wyłączeniu komputera. – Zauważyłam, że rozmawiał z innymi kobietami – mówi Małgorzata. – Dotarłam do nich przez jeden z portali. Nawiązałam również kontakt z żoną Bartłomieja, która nie mogła się z nim rozwieść, bo on zapadł się pod ziemię.

W lutym 2014 r. \"Tulipan” został zatrzymany w mieszkaniu Małgorzaty. Spędził dobę w celi, po czym wrócił do jej domu.

– Nie miał gdzie się podziać, dyskusje przed blokiem trwały dwa dni – wspomina Małgorzata. – Tłumaczył, że to inne kobiety się w nim zakochały i teraz go nękają. Z mojej strony było uczucie. Poza tym ciężko było przyznać się do czegoś takiego przed rodziną i przyjaciółmi. Kiedy w prasie pojawiły się jego zdjęcia, próbowałam tuszować sprawę.

Kiedy Małgorzata definitywnie wyrzuciła Bartłomieja z domu, ten miał wysyłać jej wiadomości z pogróżkami. Straszył śmiercią i okaleczeniem syna. Kobieta bała się wychodzić z domu. Przez plotki na swój temat miała stracić posadę.

– Co więcej, on umawiał się z moimi koleżankami z pracy – dodaje Małgorzata. – Wiedziały, że jesteśmy razem, ale mówił im, że ja tylko udostępniam mu mieszkanie. Twierdził, że jestem pogrążoną w depresji alkoholiczką. Mam za sobą próby samobójcze, więc on się mną opiekuje.

Kolanem do podłogi

– Powiedział, że jest nauczycielem plastyki w ośrodku kultury. Ma żonę, z którą się rozwodzi. Spotykaliśmy się jakiś czas, potem się do mnie wprowadził – wspomina *Katarzyna, mama dwóch córek, pracująca w prywatnej firmie.

Poznała Bartłomieja w 2014 r., kiedy ten miał już na koncie zarzuty za oszukiwanie innych kobiet. Katarzyna nie miała o tym pojęcia. Nabrała podejrzeń, kiedy pewnego dnia wcześniej wróciła do domu. Zastała tam Bartłomieja, który miał być w pracy. – Wyszedł mówiąc, że ma drugą zmianę. Po chwili wrócił tłumacząc, że wziął urlop. Coś mi nie grało. Sprawdziłam stronę instytucji, w której miał pracować. Nie było go na liście nauczycieli.

Przekonywał kobietę, że został zwolniony i wstydził się do tego przyznać. – To było jedno z wielu kłamstw. Mówił, że jego mama miała poważny wypadek na zakopiance. W mediach nie było najmniejszej wzmianki o takim zdarzeniu. Zaczęłam nabierać kolejnych podejrzeń. Jego zachowanie przestało mi się podobać. Źle odnosił się do moich dzieci. Wszystkiego im zabraniał. Mnie potrafił rzucić na ziemię, przycisnąć kolanem do podłogi i krzyczeć do ucha. Według niego to świetny żart.

Związek zakończył się po niespełna dwóch miesiącach. – Zorientowałam się, że ukradł mi 300 zł z torebki – mówi Katarzyna. – Sprawdziłam biżuterię. Okazało się, że brakuje dwóch par kolczyków i obrączki. Wygoniłam go. Jego rzeczy wyrzuciłam na śmietnik.

\"Tulipan\" przyjeżdża taksówką

– Mówił, że ma 32 lata i samotnie wychowywał córkę, która niedawno zmarła – wspomina *Patrycja, mama 9-latki, która prowadzi dobrze prosperującą firmę. – Swoich rodziców już wtedy \"uśmiercił”. Twierdził, że uczy plastyki w ośrodku kultury, kończy budować dom w Turce, ma sporo ziemi w Krakowie i dom w górach.

Para poznała się pod koniec grudnia ubiegłego roku na jednym z portali randkowych. \"Tulipan” nie tracił czasu. – Szybko zaczął mi wysyłać tysiące SMS-ów. Chciał wiedzieć gdzie jestem i co robię. To była totalna kontrola – wspomina Patrycja. – Na pierwszy wspólny spacer przyjechał taksówką. Powiedział, że za pierwszym razem nigdy nie jedzie własnym samochodem. Byłam trochę zażenowana, bo śmierdział. Nie rozumiał aluzji, więc musiałam zwrócić mu uwagę. Następnym razem miał już ze sobą gumy do żucia.

\"Tulipan” proponował też wspólne interesy. – Mówił, że jego siostra chce otworzyć sklep i czy mogłabym wstawić tam towar. Powiedziałam, że oczywiście. Zapłaci gotówką, to nie będzie problemu. To mu się nie spodobało – dodaje Patrycja. Kobieta okazała się wyjątkowo czujna. Przejrzała \"Tulipana”.

– Odwiedzał mnie kilka razy i zawsze mówił, że zaparkował w okolicy. Pewnego dnia podał mi konkretne miejsce, ale wychodząc poszedł w przeciwnym kierunku. Zdradziło go głupie kłamstwo z samochodem.

Kobieta szybko zorientowała się, że w sieci nie brakuje publikacji na temat lubelskiego \"Tulipana”. Pokazała mu kilka tekstów. Bartłomiej wszystkiego się wyparł. Twierdził, że mężczyzna na policyjnych zdjęciach to nie on. – Kiedy go pogoniłam próbował wrócić. Niby dostawał przeze mnie krwotoków. Wysyłał mi zdjęcia ze szpitala – kwituje Patrycja.

Wyrywał sobie włosy

– Wyrzucili go z pracy, zachorowała mu córka, potem żona wygoniła go z mieszkania. Nie miał się gdzie podziać. Przez tydzień płaciłam mu za hotel w Lublinie – wspomina *Edyta, urzędniczka. Poznali się w 2010 r. na jednym z portali randkowych. Bartłomiej M. podawał się wtedy za budowlańca. Miał pracować w jednej z firm przy ul. Turystycznej w Lublinie.

– Na początku nawet tam jeździł. Potem narzekał, że szef spóźnia się z wypłatą, aż wreszcie oświadczył, że go zwolnili – wylicza Edyta. – Pomagałam mu. Mówił, że jest samotnym ojcem. Córeczką miała opiekować się sąsiadka. Chociaż się nie mył, chodził brudny i przepocony, to podobało mi się, że jest taki zaradny. Pracuje i stara się wyjść na prostą. Potrafił się poświęcić. Codziennie wstawał o świcie i jechał ze swojego domu do Lublina (wraz z żoną i dziećmi mieszkał niedaleko Trawnik – red.), by odprowadzić mnie do pracy. To ledwie parę minut. Później szedł ze mną z pracy do domu, jedliśmy obiad, wieczorem jechał do siebie.

Edytę zastanawiało, że nigdy nie mogła zobaczyć córki Bartłomieja. Zawsze pojawiały się jakieś problemy. Była Wielkanoc 2011 r. Oboje pojechali w odwiedziny do rodziców Edyty. – Jego dom był po drodze, więc powiedziałam, że chcę zobaczyć dziecko – wspomina kobieta. – Zatrzymaliśmy się na parkingu. Przyprowadził dziewczynkę. Przywitałam się i to wszystko. Wtedy po raz pierwszy i ostatni widziałam jego córkę.

Edyta zorientowała się, że z jej domu giną drobne rzeczy. Od nawigacji samochodowej po narzędzia do robienia biżuterii. – Zastawił też w lombardzie cenne kieliszki po mojej mamie – mówi Edyta. – Wpadłam w furię. Powiedział, że potrzebował pieniędzy, żeby wysłać dziecku. Poszłam do lombardu po te kieliszki, a tam inne rzeczy z mojego domu.

Koleżanka postanowiła sprawdzić, kim jest Bartłomiej. Wtedy okazało się, że ma dziecko, ale i żonę.

– Przepraszał, nie wracał do domu, chciał się wieszać, wyrywał sobie włosy do krwi – wylicza Edyta. – Bałam się, że coś sobie zrobi. Byłam cała w nerwach.

Latem 2011r. wydawało się, że związek z Bartłomiejem ma jeszcze szanse. Wtedy Edyta dostała z banku wezwanie do zapłaty. – Okazało się, że Bartłomiej aktywował moją kartę kredytową i wypłacił z niej 5 tys. zł. Wymogłam na nim, by podpisał oświadczenie, w którym przyznał się do wszystkich kradzieży. Obiecał, że odda pieniądze. Spłacił parę groszy.

Edyta była przekonana, że Bartłomiej M. to przeszłość. Aż do 2014 r., kiedy zobaczyła telewizyjną relację, dotyczącą zatrzymania \"Tulipana”. Zgłosiła się do prokuratury. Dzisiaj występuje w procesie Bartłomieja M., jako jedna z poszkodowanych.

Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama