Na początku ubiegłego wieku, a też nawet w latach po II wojnie światowej, mieszkańcy takich niedużych miast, jak Puławy, chodzili spać kurami. Z tej prostej przyczyny, że w wielu domach nie było prądu. A nawet ci, którzy palili świece czy lampy naftowe woleli robić to oszczędnie.
Pamiętajmy – bieda była bardziej powszechna niż dostatek, a nafta czy świece kosztowały. Większość miast – w tym Puławy, miały zabudowę drewnianą, pod strzechami i często takie oświetlenie było przyczyną tragicznych pożarów.
Pięć latarni
– Właściwie nie znamy dokładnej daty, kiedy w Puławach zaświeciły pierwsze żarówki – mówi Robert Och, historyk. – Wiemy tylko, że w 1913 roku miasto posiadało 5 (!) latarni naftowo-gazowych, które oświetlały ulicę Lubelską i rynek (dziś okolica ulicy Piaskowej). Były to ważne punkty w mieście. Z pewnością do takich również należał hotel \"Bristol”.
Instytut Gospodarstwa Wiejskiego i Leśnictwa był także ważną instytucją. Jeszcze w XIX wieku w pobliżu instytutu postawiono budynek gazowni. Gaz uzyskiwano z koksu przywożonego kolejką wąskotorową biegnąca przez środek miasta. Oświetlenie gazowe miał wtedy też Pałac Marynki, internat, w którym później mieściło się starostwo, gazownia zasilała pobliskie latarnie.
Z pewnością oświetlenie gazowe było lepsze niż lampa naftowa, ale podobnie jak ona wydzielało przykrą woń, a przeciwnicy nowinek technicznych uparcie dowodzili jego szkodliwości.
– Później do Instytutu zostaje doprowadzony prąd elektryczny produkowany przez specjalną lokomobilę – dodaje Robert Och. – Można powiedzieć, że była to pierwsza elektrownia w Puławach. Takie były początki. Zresztą w Instytucie aż do wojny zainstalowane było oświetlenie i gazowe, i elektryczne.
Druga elektrownia obsługiwała koszary zajmowane przez wojsko rosyjskie. Ona przetrwała do okresu międzywojennego. Kiedy zajął je Pułk Saperów Kaniowskich elektrownia została przebudowana, unowocześniona i dostarczała energię dla jednostki wojskowej, warsztatów i wodociągu koszarów. Głównym mechanikiem odpowiedzialnym za tę elektrownię był Michał Spóz.
Magiczne światło
W 1922 roku powstała prywatna spółka, która miała zbudować elektrownię dla miasta. Jednak okazało się, że nie jest w stanie sprostać zadaniu.
– A sprostali temu dwaj panowie – bracia Chaim i Naum Gorodeccy – śmieje się Robert Och. – Ba, otrzymali od miasta koncesję na 25 lat, a ta upoważniała ich do produkcji i sprzedaży energii elektrycznej.
Panowie Chaim i Naum wyciągnęli wnioski z porażki poprzedników. Nie ryzykowali budowy nowego obiektu, a postanowili wykorzystać do produkcji energii silnik, który znajdował się w młynie braci Goldmanów na Mokradkach.
– Silnik poruszany był za pomocą gazu drzewnego – wyjaśnia historyk. – Poruszał on także młyn – korzyść była więc podwójna. I tak popłynęła energia na potrzeby miasta. W dodatku bracia Gorodeccy zobowiązali się na swój koszt zbudować sieć w mieście i postawić jedną lampę na każde 200 mieszkańców. W notatce do Ministerstwa Robót Publicznych czytamy: \"…jednocześnie uprzejmie komunikujemy, że oddajemy na korzyść magistratu miasta Puław 40 lamp elektrycznych o sile 60 Wat dla oświetlenia ulic bezpłatnie na cały czas trwania koncesji”. I proszę – opłaciło im się.
Wtedy to na drewnianych słupach po raz pierwszy zawisły prawdziwe żarówki elektryczne oświetlające ulice.
Zainteresowanie energią było bardzo duże, choć dla wielu była czymś nieprawdopodobnym, magicznym. Ale nie myślmy, że korzystano z energii tak jak dzisiaj. Nie. Tam, gdzie doprowadzono prąd, świeciły się w domach jakieś żarówki, może \"piętnastki” i nie było mowy o elektrycznych żelazkach czy kuchenkach. Żarówki też były z włókna węglowego, jeszcze takie, jakie wynalazł Edison. W dzisiejszym pojęciu to było prymitywne, ale jednak lepsze od lampy naftowej. A i na to nie wszystkich było stać.
Nowa elektrownia
Jednak miasto z czasem zaczęło mieć większe potrzeby i elektrownia Chaima i Nauma nie była w stanie ich zaspokoić. Rada Miasta podjęła decyzję o budowie elektrowni miejskiej i postawiono ją przy ulicy Browarnej zaledwie w rok. Ten budynek stoi do dziś.
Dzięki tej inwestycji miasto było zaopatrywane przez dwie duże elektrownie i dwie mniejsze (w jednostce wojskowej i w Instytucie), ale wkrótce zaczęła się walka konkurentów.
– Wszystko zaczęło się od kolonii Ruda Las i Ruda Czechowska, zwanych \"działkami urzędniczymi” – opowiada Robert Och. – Kolonie były wtedy luźno związane z Puławami, ale chętnie tam się budowali urzędnicy i oficerowie. Właściciele tamtych posesji zwrócili się do miasta o podłączenie prądu. Miasto się zgodziło i zaczęło budowę sieci. Jednocześnie trzeba było zwiększyć moc elektrowni miejskiej i zakupiono 2 silniki Ursus. Na razie to wystarczyło.
W 1933 roku było 1265 odbiorców energii, z czego 600 to tzw. licznikowi, prywatni, 662 ryczałtowych odbiorców światła i 3 odbiorców tzw. siły. Miasto chcąc zachęcić do większego zużycia stosowało różnego rodzaju zachęty i rabaty. 1 kilowatogodzina kosztowała 80 gr dla światła i 40 gr dla siły. To nie było drogo, zważywszy, że żarówki wtedy były słabe, w mieszkaniach nie było urządzeń elektrycznych, za te 80 groszy można było korzystać z oświetlenia kilka dni. Ale na pewno wiele osób i na to nie mogło sobie pozwolić.
Niezły dochód
Od samego początku powstania elektrowni miejskiej zarządzanie nią było w gestii kolejnych burmistrzów Puław – Jana Tyczyńskiego, Tadeusza Gąssowskiego, Eugeniusza Rychłowskiego.
– Głównym mechanikiem i najważniejszą osobą był Terencjusz Charitonow – dodaje historyk. – Zatrudniony był monter Wójtowicz i dwóch pomocników – Uchyniak i Nieleszczak. Charitonow był z pochodzenia Rosjaninem i mimo, że wcześniej zatrudniony był w Chełmie, a później w Puławach, nie miał obywatelstwa polskiego, więc na dobrą sprawę nie miał prawa pracować. W 1930 roku już w Puławach, wystąpił o obywatelstwo polskie, ale w 1933 roku jeszcze go nie dostał. Pracował tu do wybuchu wojny, a później raptem słuch o nim zaginął.
Elektrownia miejska prosperuje, zarząd występuje do pułku i do instytutu z propozycją przesyłania im energii i uzyskuje zgodę. Zakupiono trzeci silnik i jeszcze przyłączono dworzec kolejowy do sieci.
– W 1931 roku duża spółka akcyjna Zjednoczenie Elektrowni Okręgu Radomsko-Kieleckiego otrzymała koncesję z ministerstwa na rozprowadzanie prądu na terenie powiatu – mówi Och. – I tu wybucha konflikt z powodu tych \"działek urzędniczych” gdzie miasto jeszcze w 1927 roku rozpoczęło budowę sieci, choć nie miało na to koncesji – obydwie Rudy jeszcze nie były włączone w obręb Puław. Wynikł spór, rzecz oparła się o ministerstwo i miasto przegrało, a sieć na tamtym terenie już obejmowała 1200 punktów.
Spółka radomsko-kielecka odkupiła jednak tę sieć zbudowaną przez miasto i złożyła propozycje odkupienia elektrowni. Jednak zaproponowano \"śmieszne” pieniądze. Istniała obawa, że miasto nie będzie w stanie inwestować w elektrownię, a potrzeby rosły – w Puławach powstawał port rzeczny. Rok później dochodzi do kolejnych rozmów. Spółka daje 90 tys. zł, miasto obniża cenę z szacowanych za elektrownię 275 tys. zł na 200 tysięcy. Jednak z rozmów nic nie wyszło.
– Elektrownia była ważnym źródłem dochodu dla Puław – opowiada Robert Och. – W 1934 roku wpływy ze sprzedaży energii wyniosły ponad 90 tys. zł. Po potrąceniu wszystkich kosztów zysk wynosił 35,5 tys. zł, co stanowiło czwartą część rocznego budżetu miasta. Jednak w następnym roku znów zaczynają się rozmowy. W 1936 roku burmistrz Eugeniusz Rychłowski podpisuje umowę ze spółką radomsko-kielecką, która będzie przez pięć lat dostarczać prąd dla Puław i trzech stacji transformatorowych – w Wólce Profeckiej, Włostowicach i na tzw. działkach. Pod koniec lat trzydziestych, kiedy Puławy zostały objęte zasięgiem Centralnego Okręgu Przemysłowego, powstał pomysł zbudowania elektrowni o dużej mocy w Wólce Profeckiej. Jednak wybuchła II wojna światowa i projekt upadł.
Pięć latarni naftowych w mieście. Mieszkańcy chodzili spać z kurami
O pierwszej elektrowni dla Puław opowiada Robert Och, historyk.
- 21.02.2015 18:56

Reklama













Komentarze