• Przed panem pierwszy w karierze start w Pucharze Świata Strongman… (rozmowa odbyła się przed weekendem - red.)
– Dlatego pojawiło się małe zdenerwowanie. Start w tej imprezie był celem mojej kariery, dlatego zaczynam również odczuwać spełnienie. Puchar Świata w Koszycach jest imprezą transmitowaną przez Eurosport i wiele innych stacji telewizyjnych. Startują na niej wyłącznie najlepsi strongmani na świecie – Branislav Golier (Słowacja), Konstantyn Ilin (Ukraina) czy Lukas Svoboda (Czechy). W sumie, będzie nas szesnastu.
• Jaki jest cel na tę imprezę?
– Awans do finału, do którego zakwalifikuje się tylko dziesięciu strongmanów. Dzięki temu będę mógł być pokazany w transmisji Eurosportu.
• Są na to realne szanse?
– Oczywiście, bo konkurencje mi pasują. W Koszycach będziemy rywalizować m.in. w martwym ciągu na autach, przeciągać TIR-a ważącego 24 tony czy podnosić półtonowe koła od czołgu pochodzącego z drugiej wojny światowej.
• W której z nich jest pan najmocniejszy?
– W zegarze oraz w belce. Wiem, że najgorzej pójdzie mi we wnoszeniu kul na podest. Mam problem z prawą ręką, dlatego najcięższą kulę będę musiał odpuścić.
• Jak przebiegały kwalifikacje do Pucharu Świata?
– Zostaliśmy do niego zaproszeni dzięki dobrym startom w Pucharze Europy. Staram się mocno udzielać w tym sporcie. W tym roku zostałem nawet wiceprezesem Pucharu Środkowej Europy. To duże wyróżnienie, bo mogę współpracować z najlepszymi strongmanami na Starym Kontynencie.
• Jak wygląda przygotowanie logistyczne do startu w Koszycach?
– Mam nadzieję, że mój pracodawca da mi jeden dzień urlopu. Jeżeli tak się stanie, to wyjadę w piątek około południa. Cały dzień spędzę za kółkiem, bo do Koszyc dojadę około godz. 20. Długie podróże nie męczą mnie, bo jestem do nich przyzwyczajony. W sezonie przejeżdżam wiele tysięcy kilometrów, więc musiałem nauczyć się radzić sobie ze zmęczeniem związanym z podrożą.
• Ile wynosi budżet wyprawy?
– Około tysiąca złotych. Nie liczę jednak kosztów, bo dźwiganie ciężarów jest dla mnie przede wszystkim pasją.
• Zwróci się to panu z nagród?
– Zależy, które miejsce zajmę. Najsłabszy dostanie zaledwie 100 euro. Najlepszy będzie mógł cieszyć się z siedem razy większej kwoty.
• Zazdrości pan Słowakom czy Czechom popularności? W tamtych krajach zawody strongman są oglądane przez kilkukrotnie większą publiczność niż w Polsce.
– Tak, ale nie mówmy tylko o Słowacji czy Czechach. Pamiętam pewne zawody na Ukrainie, na których było kilkanaście tysięcy kibiców. To było fantastyczne przeżycie.
• Kiedyś było tak i u nas. Dlaczego strongmani zeszli do podziemia?
– Według mnie, na początku narzucono zbyt wysoki poziom organizacyjny. Kiedy człowiek dostanie coś superdobrego, to później nie chce przyjść na coś gorszego. Nie stać nas na robienie imprez z takim rozmachem, więc kibice nie chcą do nas przychodzić. A szkoda, bo nasze zawody wcale nie są gorsze od tych organizowanych na Ukrainie czy w Czechach.
• Wina leży wyłącznie po stronie kibiców?
– Nie. Wśród polskich strongmanów brakuje gwiazdy, takiej jaką był Mariusz Pudzianowski. Mamy w naszym kraju czołowych zawodników w Europie, ale żaden z nich nie potrafi się przebić do mediów z taką siłą, jak \"Pudzian”. Może nowe pokolenie strongmanów będzie bardziej medialne i podbije telewizyjny rynek?
• A może po prostu winę za upadek tego sportu w Polsce ponoszą sami zawodnicy? Powszechny stereotyp pokazuje strongmana jako \"koksiarza”.
– Ale to jest tylko stereotyp. U nas również są kontrole antydopingowe. Startuję przez tyle lat i do tej pory nikt nie oskarżył mnie o doping.
• Które zawody są kontrolowane?
– Mistrzostwa świata, mistrzostwa Europy i Puchary Świata. Sukces w tym sporcie można osiągnąć jedynie poprzez ciężką pracę na treningach. Obrałem metodę małych kroków i na razie sprawdza się ona znakomicie.
• Spotkał pan ludzi, którzy oferowali \"podwózkę” na drodze do wielkiej kariery?
– Tak, ale zawsze im odmawiałem. Jestem szczęśliwym człowiekiem, bo mam żonę i dziecko. Nie chcę tego psuć, dlatego koksowanie mnie nie interesuje.
• Czyli tak imponująca postura jest zasługą wyłącznie treningu i odżywek?
– Tak. Odżywki są nieodzowną częścią zawodowego sportu i nie są środkami dopingującymi.
• To ile kilogramów zjada pan ich miesięcznie?
– Około dziesięciu. Nie zapominam jednak o innych posiłkach. W moim menu najważniejsze jest śniadanie i obiad. Muszę się solidnie najeść, aby mieć silę pracować.
• Gdzie pan pracuje?
– Buduję ekologiczne place zabaw w firmie AVIS. Zawsze chciałem robić coś dla dzieci, dlatego ta praca sprawia mi ogromna radość.
• I dzieci nie boją się, kiedy widzą takiego osiłka?
– Skądże! Przybiegają do mnie, a nawet czasami mi dokuczają. Uwielbiam maluchy, wiec cieszę się każdą chwilą spędzona z nimi.
• Ile dzieciaków potrafi pan podnieść na jednym ramieniu?
– Nigdy nie sprawdzałem. Pamiętam jednak taki pokaz, na którym dzieciaki obsiadły mnie z każdej strony, a ja miałem za zadanie je podnieść. Udało mi się to.
• Ze swoją córką też chodzi pan na plac zabaw?
– Oczywiście.
• Babcie nie wytykają pana palcami?
– Wytykają i to bardzo często. Podobnie jest na zakupach w sklepie. Na szczęście, wspólnie z moją żoną, przyzwyczailiśmy się do tego.
• A kto rządzi w domu?
– Wspólnie rządzimy. Żona opiekuje się domem i kuchnią. Robi dla mnie naprawdę dużo. To właśnie dzięki niej mogę poświęcić się sportowi.
• Meble też przenosi żona?
– Żona się do tego sama wyrywa i nawet jej to nieźle wychodzi. Jednak, kiedy jestem w domu, to staram się ją wyręczać w obowiązkach.
• Pewnie rodzice też czekają z remontem na przyjazd syna?
– Tak… Ale do mojego domu w Białym Borze przyjeżdżam tylko dwa razy w roku. W te wakacje wspólnie remontowaliśmy dach.
• Wyżywić strongmana pewnie jest łatwiej, niż ubrać. Jaki nosi pan rozmiar kołnierzyka?
– Szczerze mówiąc nie znam jego rozmiaru. Ostatnio próbowałem wcisnąć się w 49, ale okazał się mocno za ciasny. Przypuszczam więc, że będzie to grubo ponad 50. Z T-shirtami też mam problem, bo większość koszulek o rozmiarze XXL jest na mnie za mała.
• Ma pan 32 lata. Czy długo zamierza pan jeszcze podnosić ciężary?
– Przypuszczam, że szczyt formy osiągnę w wieku 35–36 lat. Mam znakomite warunki do treningów, bo MKS Start Lublin udostępnia mi obiekty. Ta pomoc znaczy dla mnie bardzo dużo, dlatego staram się promować Start w każdym miejscu, w którym występuję. Inni strongmani takich warunków do treningów nie mają. Nie widzę powodów, dla których miałbym kończyć swoją karierę.
Przez długi czas nic nie wskazywało na to, że zostanie jednym z najlepszych strongmanów w Polsce. – W dzieciństwie bardzo lubiłem grać w szachy. Byłem nawet mistrzem województwa koszalińskiego. W szóstej klasie szkoły podstawowej zacząłem ćwiczyć bieganie. Sportami siłowymi zainteresowałem się dopiero w szkole średniej, kiedy trafiłem do Asa Szczecinek i trenera Tadeusza Stępnia. Pomysł na bycie strongmanem pojawił się w mojej głowie dopiero po przeprowadzeniu się do Lublina. Miłość do tego sportu zaszczepił we mnie Marek Gumienniczek. Miałem wtedy 21 lat – wspomina popularny \"Józek”.
Tomaszewski robił bardzo szybkie postępy. Pierwszy raz zaprezentował się podczas pojedynku siłaczy w dyskotece w Płouszowicach. Teraz to najsilniejszy człowiek w naszym województwie. Od wielu lat zalicza się do czołówki polskich strongmanów, a w obecnym sezonie przebojem wdarł się na europejskie salony. Na swoim koncie ma kilkadziesiąt zwycięstw odniesionych w Polsce, Czechach czy na Ukrainie. W sobotę lublinianin zadebiutuje w Pucharze Świata, który zostanie rozegrany w słowackich Koszycach.
Strongman z Lublina na placu zabaw
Rozmowa z Józefem Tomaszewskim, czołowym strongmanem w Polsce.
- 31.08.2012 13:24

Reklama













Komentarze