S jak sukces
• Czyim sukcesem będzie lotnisko?
– Na pewno to będzie mój sukces. Tego nikt mi historycznie nie odbierze. Niezależnie od wszelkich usterek technicznych – bo takie są wpisane w naszą polską rzeczywistość – sukcesem jest, że to lotnisko powstało. I ja widzę w tym moją rolę.
• Czyją jeszcze?
– Prezesa Grzegorza Muszyńskiego. Mimo całej kontrowersyjności tej postaci. Ale Ewa Demarczyk też była kontrowersyjna, a przy tym niezwykła.
• Nie przesadził pan z tym porównaniem?
– Nie. Ewa Demarczyk wprowadziła nowe standardy na scenie, a Grzegorz Muszyński na budowie lotniska. Nie istniało dla niego pojęcie niemożliwego. Szedł do przodu łamiąc utarte schematy, przełamując barierę niemożności. Zjednując i naginając ludzi do swojej wizji. On narzucił tempo, dzięki któremu lotnisko powstało w zawrotnym czasie. Poza tym nie dopuścił do tego, by spółka publiczna, jaką jest Port Lotniczy Lublin przesiąkła politykierstwem.
P jak polityka
• Co pan ma na myśli?
– Uważam, że dyrektywy polityczne nigdy nie przełamały zasadniczego celu tej inwestycji.
• Ale jednak polityka legła u jej podstaw. Przypomnijmy, że to właśnie zmiana układu politycznego spowodowała, że lotnisko powstało w Świdniku, a nie w Niedźwiadzie.
– Polityka nigdy nie zdeformowała idei lotniska w Świdniku, ale rzeczywiście była elementem przełomowym. Myślę o tym momencie, gdy zapadła decyzja o lokalizacji portu w Świdniku i ostateczne zamknięcie rozdziału \"Niedźwiada”.
• Choć były tam już wykupione grunty pod lotnisko.
– Rzeczywiście, mimo tego i wbrew planom PSL. To była decyzja lokalnej koalicji PO i PiS, która doszła wtedy do władzy. Liderzy partii, Janusz Palikot i Krzysztof Michałkiewicz spotkali się i ustalili, że lotnisko powstanie w Świdniku. Marszałkiem był wtedy Jarosław Zdrojkowski (PiS), ja i Krzysztof Grabczuk (PO) byliśmy wicemarszałkami, a Adam Wasilewski prezydentem Lublina (PO). To była nasza wspólna misja, byliśmy zgodni, że port w Świdniku to lotniskowiec tego układu. A mi powierzono zadanie, by nim dowodzić.
P jak PSL
• Decyzja o lokalizacji lotniska w Świdniku była porażką Polskiego Stronnictwa Ludowego, które musiało pożegnać się z wizją Niedźwiady…
– Tak rzeczywiście było. Ale tym większy mam szacunek do PSL, że mimo zdecydowanego przeciwstawienia się projektowi portu w Świdniku, po zmianie koalicji mieliśmy ich poparcie. Próbowano nas jeszcze \"rozgrywać” na etapie decyzji środowiskowej, ale nie daliśmy się. Pociąg z Nieźdwiadą został odstawiony na boczny tor. A PSL wsiadł do naszego pociągu. Sławomir Sosnowski nigdy nie odmówił mi żadnego podpisu w sprawie dotyczącej lotniska. Mówiliśmy jednym głosem. Od chwili, kiedy marszałkiem województwa lubelskiego jest Krzysztof Hetman w każdej sytuacji znajdowałem w nim wsparcie dla tego projektu.
P jak przełom
• Jakie inne momenty były przełomowe lub kluczowe dla tej inwestycji?
– Jednym z najważniejszych było ominiecie Natury 2000. Ten chroniony przepisami unijnymi obszar sparaliżował nam w pewnym momencie całą inwestycję. Mogliśmy, tak jak w Augustowie, pójść na wojnę z Komisją Europejską, ale to było z góry skazane na porażkę. Zapadła więc decyzja: idziemy z pasem startowym w las, do gminy Wólka i Mełgiew.
• Czyj to był pomysł?
– Największym jego entuzjastą był Muszyński. Natomiast decyzja zapadła na spotkaniu, w którym udział brał jeszcze wiceprezes Dariusz Krzowski, Elżbieta Mącik i ja. Zamiast zdobywać Mont Everest zdecydowaliśmy się na zimowe wejście na K-2. I okazało się to słuszne.
• Kolejny krok milowy…
– Unijne pieniądze. Ratyfikacja pomocy publicznej. Mieliśmy zapewnione finansowanie znaczącej części inwestycji i mogliśmy zacząć budować.
L jak ludzie
• Wcześniej trzeba było wykupić grunty. Pamiętam pana słowa z jednego ze spotkań z mieszkańcami, że takie inwestycje pożytku publicznego jak lotnisko zawsze, w jakimś stopniu, powstają na ludzkiej krzywdzie.
– Ale tę ludzką krzywdę udało się zminimalizować. Wykup gruntów od prywatnych właścicieli okazał się wyjątkowo skuteczny, choć oczywiście były nerwowe sytuacje. Jednym z najtrudniejszych momentów była zmiana planu zagospodarowania przestrzennego w gminie Wólka i Mełgiew. O ile w Mełgwi było spokojnie, to w Wólce zawrzało. Ludzie chcieli mnie tam wywieźć na taczkach, wygwizdywali mnie, obrzucali kalumniami, oskarżali o najgorsze. Krzyczeli, że kury nie będą się im niosły z powodu lotniska.
S jak specustawa
• Nie wszyscy zgodzili się sprzedać swoją ojcowiznę.
– Przewidziałem to i dlatego wiedziałam, że potrzeba nam rozwiązania prawnego, które tak jak w przypadku dróg, energetyki czy kolei pozwoli nam skutecznie wykupić grunty. Stąd pomysł na tzw. specustawę lotniskową.
• To był pana pomysł, czy posła Stanisława Żmijana?
– Pomysł był mój i zarządu portu, a wykonanie Żmijana. On wziął na siebie cały ciężar przeforsowania tej ustawy w Sejmie. I za to chylę mu czoło. To był kolejny przełom w realizacji tej inwestycji.
W jak wpadki lub wykroczenia
• Skoro powiedzieliśmy o sukcesach i przełomach, to teraz o wpadkach.
– Wpadek nie było.
• Było ich co najmniej kilka.
– Jeśli budowę lotniska traktujemy jak ofensywę, to z tego punktu widzenia wpadki stanowiły jej nieistotny margines. W dodatku rozdmuchany przez panią Bożko i inne media.
• A jednak poproszę o ich wskazanie.
– To powiem o trzech sprawach, które, używając terminologii procedury karnej, nazwałbym tylko wykroczeniami, a na pewno nie zbrodniami. Pierwszą było niepoinformowanie społeczeństwa o zmianie projektu terminalu – zmianie skądinąd słusznej i pod każdym względem racjonalnej. Zaszwankowała tu wyłącznie komunikacja. Druga sprawa to niepokoje i kontrowersje związane z zakupem volvo, a trzecia to zatrudnienie w spółce pana Andrzeja, byłego komendanta straży pożarnej. Tymi trzema pociskami strzelano do Grzegorza Muszyńskiego.
• A pan, przynajmniej w dwóch ostatnich kwestiach, nie czuł niesmaku?
– Słowo niesmak jest tu jak najbardziej na miejscu. Oczywiście, że czułem niesmak i powiedziałem o tym Muszyńskiemu. To przecież uderzało także we mnie, jako przewodniczącego Rady Nadzorczej. Ale to wszystko, powtarzam, to kompletny margines w stosunku do setek trudności z jakimi musieliśmy się zmierzyć.
N jak nadzór
• Skoro jesteśmy przy Radzie Nadzorczej. Jak ocenia pan nadzór nad portem?
– Bardzo profesjonalnie. Na każdym etapie był przejawem zdrowego rozsądku i kompromisu między kontrolno-rewizyjnym charakterem, a stworzeniem takich zdrowych mechanizmów, które nie sparaliżują działania zarządu. To duża sztuka i uważam, że udała się dlatego, iż z poziomu urzędniczego przeszliśmy na poziom spółki celowej, która po prostu mogła samodzielnie funkcjonować. To był jeden z kluczy do sukcesu; nie przeszkadzaliśmy fachowcom, a oni robili swoje.
• Co do polityki personalnej zarząd też miał wolną rękę? Pytam, gdyż to podobno pan miał obsadzić wszystkie kluczowe stanowiska w porcie.
– Moja rola ograniczyła się wyłącznie do wskazania prezesa Muszyńskiego i wiceprezesa Dariusza Krzowskiego. Muszyńskiego wynalazł mi zresztą mecenas Janusz Łomża. I – muszę to dziś przyznać – miał nosa. Ja nie mam takiej intuicji do ludzi.
M jak Muszyński
• Skuteczny, ale kontrowersyjny – sam pan tak mówi o prezesie. Nie za dużo było tych kontrowersji?
– Ja byłem białym arlekinem i potrzebowałem czarnego killera. I to był Muszyński. Uważam, że sprawdził się znakomicie na każdym polu. W realizacji inwestycji wprowadził nieugięte przedsiębiorcze standardy. No może poza polityką informacyjną… Ale on od początku mówił, że nie jest od \"bum tarara!”. I jest w tej spółce, żeby zbudować lotnisko. Winny jestem mu za to wielkie podziękowania.
K jak Krzowski
• Jakby w opozycji do prezesa Muszyńskiego, mamy postać wiceprezesa Krzowskiego, któremu nie można odmówić dyplomacji, wyczucia i kompetencji w sprawach lotniczych.
– To właściwy człowiek na właściwym miejscu. Krzowski jest pilotem, pasjonatem lotnictwa. I nigdy nie zwątpił w ideę naszego lotniska. To on wziął na siebie ciężar oceny projektu portu od strony jego funkcjonalności, bezpieczeństwa i spełnienia wszelkich wymogów lotniczych. Dziś to na nim spoczywa ciężar przeprowadzenia lotniska przez proces certyfikacji. I bardzo dobrze, gdyż jest wiarygodny dla ludzi z branży, rozmawia z nimi tym samym językiem, ma ich zaufanie. To po prostu fachowiec.
Z jak zarząd
• Czy po wybudowaniu lotniska zarząd pozostanie w tym samym składzie? Partie nie upomną się o intratne stanowiska dla swoich ludzi? Tym bardziej, że czarna robota będzie już wykonana.
– Spółka Port Lotniczy Lublin jest elementem życia publicznego i rządzi się swoimi prawami. Wie o tym zarząd spółki, który został ustanowiony do wykonania konkretnego zadania i powinien kierować spółką do końca swojej kadencji. Nikt nie obiecywał nikomu dożywotnio prezesury. Mam tylko nadzieję, że w tej kwestii zwycięży zdrowy rozsądek i dobro publiczne, a nie polityczne układy.
T jak terminal
• Często bywa pan na lotnisku?
– Nawet co kilka dni. Jest wspaniałe.
• A terminal się panu podoba?
– To piękny obiekt. Niejeden człowiek się nim zachwyci. Jest najlepszy z możliwych – oczywiście na swoją miarę. Jeśli chcemy odnowić dyskusję, czy powinien powstać wedle pierwotnej wersji projektu, to odpowiadam: z punktu widzenia estetyki, funkcjonalności i kosztów jest optymalny. Mieliśmy do wyboru: zrealizować w stu procentach projekt konkursowy albo jego alternatywną wersję o 80-90 mln zł tańszą. Uniknęliśmy gigantomanii. I mamy piękny terminal.
L jak linie lotnicze
• Dokąd odlecimy ze Świdnika?
– Kluczem do sukcesu będzie odprawienie pierwszych samolotów. Jak odprawimy dwa, to potem odprawimy cztery. A jak odprawimy osiem, to w końcu szesnaście. Dajmy sobie czas.
O jak ojciec sukcesu
• Jak pan sądzi: ile osób przypisze sobie tytuł ojca sukcesu lotniska w momencie jego otwarcia?
– Pewnie wiele. Ale jeśli chodzi pani o to, czy będzie to ojcostwo zasłużone, czy niezasłużone, to nie zastanawiam się nad tym. Ja swoje zrobiłem i nawet stu ojców sukcesu mi tego nie odbierze. Ja byłem dowódcą, który powiedział: Za mną żołnierze na bagnety! Byłem od klęczenia, proszenia, grożenia, \"przykuwania się kajdankami do kaloryfera” i układania się z diabłem. Przyświecała temu wszystkiemu jedna myśl: wybudować lotnisko. Jest w tym gronie, poza mną, wielu ludzi, dla których mam ogromną wdzięczność.
• Misja?
– Tak, miałem misję. Jestem dumny, że mogę to powiedzieć. 3 czerwca 1979 r. stałem, z moją ówczesną narzeczoną, a dziś żoną Grażyną na Placu Zwycięstwa, gdy Jan Paweł II wzywał nas, aby odmienić oblicze tej ziemi. I mam dziś poczucie, że to zrobiłem. Dlatego w dniu otwarcia lotniska stanę przed ludźmi z podniesioną głową i zamelduję: Janie Pawle II, odmieniłem oblicze mojej \"małej ojczyzny”. I nie będzie w tym zbytniego patosu.
Lotniczy alfabet Sobczaka. \"Lotnisko to mój sukces\"
Od otwarcia lotniska w Świdniku dzielą nas już tylko dni. Jacek Sobczak, szef Rady Nadzorczej Portu Lotniczego Lublin i jeden z największych orędowników tej inwestycji stworzył na tę okazję autorski \"Alfabet”, w którym podsumowuje ponad dwa lata budowy portu. Jakie hasła kryją się pod poszczególnymi literami? Oto nasze propozycje.
- 02.11.2012 17:01

Reklama













Komentarze