• W październiku został pan prezesem Science Fiction Research Association. Pierwszym w jej 42-letniej historii szefem i jednocześnie członkiem zarządu spoza USA i Kanady. Co to za organizacja?
– SFRA to największa na świecie organizacja zajmująca się badaniem science fiction. Zrzesza naukowców, wydawców, pisarzy i krytyków – ludzi, którzy zawodowo zajmują się fantastyką. Początkowo należeli do niej głównie Amerykanie, ale teraz stanowią oni tylko jakieś 60 proc. z około 500 członków. Pozostali pochodzą z prawie 30 krajów świata.
• Jak zostaje się prezesem takiego stowarzyszenia?
– Oczywiście najpierw trzeba być jego członkiem – ja należę od 1997 roku. Jeździłem na konferencje SFRA, które co roku odbywają się w innym miejscu – przede wszystkim w USA, ale dwukrotnie odbyły się one w Europie, dziesięć lat temu w Szkocji a w zeszłym roku w Lublinie. Po jakimś czasie, zaczęto mi proponować różnego rodzaju zadania w ramach prac stowarzyszenia. Byłem m. in. w zespołach przyznających nagrody np. za najlepszy tekst krytyczny o SF opublikowany w danym roku w języku angielskim. A tekstów takich ukazuje się niemało.
• To mnóstwo pracy.
– Rozkładała się na trzy osoby. Każdy dostaje kilkadziesiąt artykułów i kilka książek i ma trzy miesiące na przekopanie się przez nie. Z reguły nagrody dostają publikacje, które poszerzają badania nad SF o nowe obszary, zajmują się nieopisanymi zjawiskami lub dotyczą np. młodych pisarzy.
• Robił pan kampanię przed wyborami na prezesa?
– Typowej kampanii nie było. Każdy, kto dostał propozycję kandydowania musiał natomiast zadeklarować, co zrobi dla organizacji. Ja chcę jeszcze bardziej umiędzynarodowić SFRA, poprawić kontakty z organizacjami, które zajmują się pokrewną tematyką (np. badaniami nad utopią) oraz ostatecznie wciągnąć ją w XXI wiek – zamienić stronę stowarzyszenia w nowoczesny, wielofunkcyjny portal, przyciągać młodych krytyków czy doktorantów przez Facebooka i Twittera. Notebene, ostatnie wybory były prowadzone online – dotychczasowe odbywały się przy pomocy papierowych kart do głosowania rozsyłanych pocztą.
• To zabawne biorąc pod uwagę tematykę, którą zajmuje się wasze stowarzyszenie.
– To stereotyp, ale jeśli zajmujemy się w jakimś sensie techniką to rzeczywiście wypadałoby abyśmy na polu komunikacyjnym wiedli prym wśród innych podobnych organizacji. Optymizmem napawa fakt, że z tego co wiem w tegorocznych wyborach online wzięło udział więcej osób niż w poprzednich.
• Zabawię się w adwokata diabła. Po co naukowo zajmować się tak niepoważną dziedziną jak science fiction?
– Ona jest bardzo poważna! SF jest jedynym obszarem współczesnej kultury podejmującym najważniejsze zagadnienia, z którymi boryka się współczesność. Celem literatury fantastycznej nie jest przewidywanie wynalazków. Używając charakterystycznych metafor i ikon ta literatura mówi o tym, co dzieje się tu i teraz. Opowiada o ekologii, kryzysie późnego kapitalizmu, genetyce, biotechnologii. Na taką skalę i z taką wnikliwością nie zajmuje się nimi żaden inny obszar współczesnej beletrystyki.
• Lubi pan powtarzać, że SF nie zajmuje się przepowiadaniem przyszłości.
– Powtarzam, bo ten stereotyp wciąż pokutuje. Jeśli to zrozumiemy, dostrzeżemy też, że SF mówi tylko i wyłącznie o teraźniejszości. Fantastyka to tylko środek wyrazu, który pozwala uwypuklić nasze problemy. Takie przeniesienie nie jest zresztą niczym nowym. Kiedy w XVIII wieku Jonathan Swift chciał skrytykować współczesną sytuację w Anglii to wysłał Guliwera na wyspę ludzi koni czy liliputów.
• Dlaczego wśród wielu osób panuje przekonanie, że fantastyka jest infantylną rozrywką?
– Oczywiście w SF jest też poziom rozrywkowy. Jednak najczęściej takie przekonanie to wynik problemów z percepcją. Z jednej strony za SF ciągnie się pamięć tego, jaka była w latach 50-tych czy 70-tych (choć i wtedy tworzyli poważni pisarze). Z drugiej, wiele osób patrzy na nią przez pryzmat filmów kręconych w Hollywood. To kino ma swoją funkcję – zazwyczaj nie padają w nim głębokie pytania o degradację ekologiczną czy modyfikacje genetyczne. Ma docierać do szerokiej publiczności zaś jego głównym targetem w USA jest klasa średnia, która nie chce słyszeć takich pytań lub nie jest na nie gotowa. W Hollywood przez 20 lat nie było np. obrazu, w którym klony byłyby pokazane w pozytywnym kontekście natomiast w literaturze mamy różne wizje, wśród nich klonowanie jako wyjście ludzkości z impasu w sytuacji zagłady gatunku.
• A na ekranach kin królują głupie filmidła.
– One nie są głupie; one po prostu mają inną funkcję. Jednocześnie szeroka publiczność nie ma świadomości, że filmy fantastyczne powstają również poza Hollywood – tyle, że nie trafiają one do kin. I tak powstaje wrażenie, że jedyne kino fantastyczne to \"Transformers”.
• Jaki książki poleci pan osobie, którą zechce pan przekonać, że SF do poważna sprawa?
– Strasznie tego dużo: tak z brzegu na pewno poleciłbym \"Embassytown” angielskiego pisarza China Mieville\'a. To filozoficzna i językoznawcza rozprawa, jedna z bardziej intelektualnych propozycji w ostatnich czasach, która jednocześnie w żadnym wypadku nie jest sucha czy akademicka. Innym tytułem wartym przeczytania jest \"Nakręcana dziewczyna” Paolo Baciagalupiego – historia dziejąca się w Azji, w bliskiej przyszłości po kryzysie paliwowym. Wartych polecenia pisarzy jest wielu, spora część jest zresztą publikowanych w Polsce. Pytanie jak się o nich dowiedzieć. Można np. sprawdzać listy finalistów Hugo i Nebula, czyli najbardziej prestiżowych, branżowych nagród SF. Z kolei, z polskich autorów sukces w Ameryce mógłby odnieść Jacek Dukaj, gdyby na tamtym rynku ukazały się jego dobrze przetłumaczone książki.
• Czy książka papierowa zniknie, wyparta przez e-booki?
– Zdecydowanie nie – książka doskonale broni się. Zdaje się, że to Stephen King powiedział: wynalezienie windy nie sprawi, że ludzie przestaną chodzić po schodach. Owszem, na pewno spadła liczba sprzedawanych książek papierowych. Nic w takim zjawisku nowego: po wynalezieniu taśmy wideo czy DVD spadła liczba osób chodzących do kina, ale czy znikły one z krajobrazów naszych miast? Historie mogą być opowiadane są przy użyciu różnych mediów, np. e-booków czy gier komputerowych, ale kultura nie rządzi się regułami białe-czarne. Różne media i formy mogą współistnieć – ba, taki pluralizm jest wręcz stanem pożądanym.
Reklama
Myślę, więc czytam fantastykę. Rozmowa z Pawłem Frelikiem
Rozmowa z doktorem Pawłem Frelikiem z Zakładu Literatury i Kultury Amerykańskiej UMCS w Lublinie.
- 02.11.2012 16:43

Reklama













Komentarze