Co kilka lat piął się na coraz wyższy szczebel w firmie. Coraz więcej zarabiał, nie omijały go premie. Szefowie nie szczędzili pochwał. Ale to przeszłość.
Zbyszek: Liczę, że kiedyś karta się odwróci
– Najważniejsze dla mnie było jednak to, że czułem się potrzebny – mówi. – „Sodówa” nie uderzyła mi do głowy, ale wiedziałem, że jestem dobry. Znałem swoją wartość.
Wszystko zmieniło się wraz z przybyciem nowego dyrektora. Stary odszedł na emeryturę. A jego zastępca przeszedł do konkurencji. Powstał wakat. Zbyszek był przekonany, że ma największe szanse na zostanie „drugim”.
– Miałem największe doświadczenie, znałem dwa języki i miałem wizję – opowiada. – Zresztą odchodzący dyrektor dał mi do zrozumienia, że polecił mnie swojemu następcy. Byłem „namaszczony”.
Wkrótce przeżył rozczarowanie. Ani on, ani jego najgroźniejszy rywal nie zyskał uznania w oczach nowego szefa. – Kiedy ogłosił na zebraniu, że jego zastępcą będzie Kamila, to na początku przyjąłem to jako żart – mówi Zbyszek. – Jako koleżanka była super, ale jako fachowiec to trzecia liga. Jednak szybko stała się pupilkiem dyrektora. I moją bezpośrednią przełożoną.
Nowa szefowa od razu wskazała Zbyszkowi miejsce w szeregu. Zbeształa go przy pracownikach. Po raz pierwszy od 26 lat pracy w tej firmie ktoś go publicznie skrytykował. Do tego nie miała racji. Chodziło o duże zamówienie. Kontrahent przysłał kilka dni przed wysyłką korektę, zmniejszającą zamówienie.
– Kamila nie wiedziała o tym, bo pismo z korektą oczywiście gdzieś zawieruszyła – wyjaśnia Zbyszek. – Kiedy wszystko się wyjaśniło, nie zdobyła się nawet na zdawkowe „przepraszam”.
Z dnia na dzień, z miłej i sympatycznej Kamili zrobiła się zrzędliwa i wredna szefowa. Co gorsza, podejmowała coraz częściej fatalne decyzje.
Któregoś dnia zorientował się, że szefowa zapomniała wypowiedzieć niekorzystną umowę ubezpieczycielowi. Wcześniej dogadali się z innym towarzystwem. Stracili przez to sporo pieniędzy.
– Dyrektor o tym wiedział. Ale Kamila i tak przy następnej okazji dostała pokaźną premię – mówi Zbyszek.
Kiedy jego przełożona wprowadziła „innowację”, wskutek czego omal nie stracili ważnego kontrahenta, nie wytrzymał.
– Poszedłem do dyrektora. Sam odkręcił całą aferę, potem mi podziękował – mówi Zbyszek. – Następnego dnia wezwała mnie Kamila. Zagroziła, że jeśli jeszcze raz pominę w takiej sytuacji drogą służbową, to mnie zwolni.
Od tej pory minęło kilka miesięcy. – Już nie walczę. Schowałem swoją dumę i ambicję. Żal mi jednak, że jedna, niekompetentna osoba niszczy firmę. Ale nie chcę stracić pracy. Liczę, że kiedyś karta się odwróci...
Szef: Pani Aniu, co to jest VAT?
Anna pracuje w jednym z urzędów w Lubelskiem. Państwowa posada, wprawdzie słabo płatna, ale w miarę stabilna.
– Swoje rozczarowania przeżywam już od wielu lat – mówi. – Nie wiem, jak jest w innych urzędach, ale u nas obowiązuje zasada, że na awans i podwyżki mogą liczyć tylko ci, którzy obracają się w gronie najbliższego otoczenia dyrektora. Pozostali traktowani są jak powietrze. Ja należę do tych „niepokornych”.
Anna niedługo przejdzie na emeryturę. W pracy nic jej już nie zaskoczy. – Układy, układziki były zawsze – mówi. – Tak jak dwa lata temu. Znajomy dyrektora wyleciał z pracy, to raz dwa znalazł się dla niego etat u nas. A to, że jest specjalistą zupełnie z innej dziedziny? A kogo to obchodzi.
Niestety, ten „spadochroniarz” studiował razem z dyrektorem Anny. I został jej przełożonym w dziale. Była przerażona jego ignorancją.
– Może pan nie uwierzy, ale on nawet nie bardzo wiedział, co to jest VAT – opowiada Anna. – To tak, jakby ordynator w szpitalu nie umiał zmierzyć pacjentowi ciśnienia.
Nowy kierownik wcale nie przejmował się swoją niewiedzą. – Pani Aniu, niech się pani tym zajmie, ja mam ważniejsze sprawy na głowie – to najczęściej słyszała nasza rozmówczyni. Podobne polecenia wydawał pozostałym pracownikom. Bo on ma ważniejsze sprawy na głowie…
– Nieraz się w duchu buntowałam – mówi Anna. – Odwalałam za niego mnóstwo roboty, choć to nie należało do moich obowiązków. Ja nie zarabiałam nawet jeden trzeciej tego, co on.
Najgorzej było pod koniec roku. Wtedy do jego obowiązków należało przygotowanie corocznych sprawozdań. To on odpowiadał za wyniki. A te nie były najlepsze. Dział miał spore zaległości.
– To był efekt złego zarządzania pana kierownika – wyjaśnia Anna. – Wszyscy o tym wiedzieli.
Także dyrektor. I co? Mojemu niedouczonemu kierownikowi włos z głowy nie spadł. Miał jedynie przedstawić jakiś program naprawczy i tyle.
Niedawno pan kierownik przeniósł się do Lublina. Za dużo większe pieniądze. Urząd, wysokie stanowisko. Ściągnął go tam znajomy, któremu on też kiedyś pomógł…
* Imiona bohaterów zostały zmienione














Komentarze